Były trener Eddiego Edwardsa: "Nie był orłem, bardziej albatrosem"

  • 2016-04-19 13:10

Grube okulary, nieokiełznany entuzjazm i nieustraszony upór Eddiego Edwardsa wystarczyły, aby przyciągnąć uwagę świata podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Calgary w 1988 roku. Tę historię znamy, ale w brytyjskich mediach pojawił się niedawno wywiad z Chuckiem Berghornem - trenerem z Lake Placid, którego Eddie poprosił o pomoc w przygotowaniach do Olimpiady. To na nim oparta jest w dużej mierze rola Bronsona Peary'ego, grana przez Hugh Jackmana w filmie o najgorszym skoczku wszech czasów.

Edwards pojawił się u Chucka Berghorna w Lake Placid w stanie Nowy Jork w 1986 roku bez żadnego sprzętu i doświadczenia. - On chyba był najbardziej nieprawdopodobnym kandydatem na uczestnika Igrzysk Olimpijskich w skokach narciarskich, jakiego można było spotkać. Błagał mnie, żebym mu pomógł. Uznałem, że ma czarującą osobowość i wielki hart ducha, więc się zgodziłem - opowiadał o pierwszym spotkaniu z Edwardsem jego trener. - Musiałem mu dać stary kask bez zapięcia, który wiązał pod szyją sznurkiem i buty narciarskie tak duże, że musiał je nosić z pięcioma parami skarpetek - wspominał.

Od samego początku Berghorn podchodził do marzeń Edwardsa sceptycznie i trudno było mu brać go na poważnie. - On był stary, nigdy wcześniej nie skakał i miał na sobie najgrubsze okulary, jakie w życiu widziałem... w dodatku był dość korpulentny. Zastanawiałem się: co on tutaj robi? Nie będę kłamał, nie było nawet sekundy, żebym pomyślał, że Eddie byłby w stanie zakwalifikować się do Igrzysk Olimpijskich. Przekonałem się o tym, tym bardziej, kiedy zaczęliśmy trenować. Miał zero zdolności i był niemożliwy do wytrenowania, po prostu całkowicie brakowało mu umiejętności - surowo oceniał potencjał Eddiego Chuck.

Samego Berghorna trudno jednak nazwać ekspertem - nie był zawodowym trenerem, nie miał też na koncie medalu olimpijskiego jak bohater grany przez Hugh Jackmana. Opiekował się kompleksem skoczni w Lake Placid przez wiele lat, zanim zaczął hobbystycznie trenować skoczków narciarskich. - Pracowałem jako deptacz skoczni, ale w weekendy rywalizowałem w amatorskich zawodach w skokach narciarskich. Nigdy na tym nic nie zarobiłem, ale kocham ten sport. Skakałem przez ponad 30 lat i zacząłem na boku trochę pracować jako trener, ale nigdy nie robiłem tego na pełny etat - wyjaśniał.

Trudno było się spodziewać, że to właśnie Eddie okaże się jego najsłynniejszym uczniem... zwłaszcza, że każdy jego występ mógł zakończyć się poważną kontuzją. - Skoczkowie, którzy upadają i robią sobie krzywdę myślą, mają mózg. Eddie go po prostu nie miał - żartował na ten temat trener. Edwardsem opiekowali się jeszcze dwaj inni trenerzy - zmarły już skoczek John Viscome i narciarz olimpijski Jay Rand. Ten fakt również został pominięty przez reżysera filmu, Dextera Fletchera. Chuck, John i Jay poświęcali swój czas, aby bezpłatnie mentorować brytyjskiego śmiałka, który powoli uczył się unikać katastrofalnych błędów i bezpiecznie skakać. - Zawsze staraliśmy się dopilnować, żeby sobie nie zrobił krzywdy. Chciałbym w filmie usłyszeć teksty, jakie mu serwowałem, jak np. "co grube, nie poleci" - śmiał się Berghorn. - Zresztą nigdy też nie nazywaliśmy go orłem, bo był bardziej takim albatrosem - dodał.

- Uwielbiałem tego gościa i podziwiałem go za to, że nigdy nie chciał się poddać. Brakujące zdolności nadrabiał niesamowitą widowiskowością. Jestem tak dumny z tego, co osiągnęliśmy, dobrze się razem bawiliśmy i stworzyliśmy kawałek historii. Eddie nigdy nie miał poważnej kontuzji. Miał dużo szczęścia i mimo, że był cięższy, potrafił upadać akrobatycznie i był atletycznie silny - podsumował Eddiego Berghorn. - Cieszyłem się, kiedy tak się wybił na Igrzyskach, bo jest naprawdę fajnym facetem. Ale po Olimpiadzie poszliśmy razem na kolację, spędziliśmy fantastyczny wieczór, a później już nigdy się do mnie nie odezwał. Nie wiem nawet dlaczego, nawet się nie pokłóciliśmy.

Z byłym podopiecznym Chuck nie rozmawiał więc już od 27 lat, a o filmie dowiedział się przypadkiem od sąsiadki. - Jestem podekscytowany tym filmem, ale nie czuję się z nim tak naprawdę związany, ponieważ jego twórcy nigdy nie zadali sobie trudu, by go ze mną skonsultować. Najwyraźniej Hugh Jackman gra mnie, ale wcześniej nie wiedziałem nawet, kim on jest - skomentował trener, który poczuł się w tej sytuacji pominięty. - Było mi smutno, kiedy dowiedziałem się, że jest kręcony film o moim czasie spędzonym z Eddiem, bo bardzo chciałbym być częścią czegoś takiego, byłaby to wielka frajda - przyznał.

- Widziałem tylko trailer, ale to jasne, że postać, którą gra Hugh jest podobna do mnie - powiedział Chuck Berghorn na temat fikcyjnego trenera Bronsona Peary'ego, który w filmie przedstawiony jest jako upadła gwiazda sportu, w dodatku często zaglądająca do kieliszka. - To prawda, że mam problem z alkoholem - przyznał. - Moja matka była alkoholiczką i ja chyba też jestem alkoholikiem. Nie chciałbym jednak, żeby mnie przedstawiono jako pijaka, ponieważ nasza historia była o wiele bogatsza. Nie wiem, w którą stronę poszedł reżyser, ale mam nadzieję, że przedstawi mnie w pozytywny sposób, bo to był tak wspaniały okres w naszym życiu. Wtedy w Lake Placid była wielka kultura imprezowania, ale kiedy trzeba było poświęcić się pracy, wszyscy byli trzeźwi i skupieni - zapewniał Chuck.

- To historia Eddiego i nie zadowoliłbym się niczym gorszym od prawdziwie hollywódzkiej wersji jego przygód. On zawsze był wielkim showmanem - podsumował swoje oczekiwania wobec filmu "Eddie zwany Orłem" Berghorn.

Cały wywiad dostępny jest tutaj.


Anna Libera, źródło: www.dailymail.co.uk
oglądalność: (19334) komentarze: (3)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • anonim

    @Peter
    Niby są ... ale dalecy od oryginału. I na szczęście, bo nawet taki James Lambert choćby próbuje skakać najdalej jak może, podczas gdy celem skoku takiego Edwardsa było ...
    ... no cóż: 1. pokazanie się na belce, ciesząc gębę zakładając gogle na okulary, 2. niewywalenia się na rozbiegu, 3. przejechanie progu, 4. pochlapanie rękami w powietrzu, 5. wylądowanie na dwóch nartach (w przypadku oblania tego kroku złamanie jak najmniejszej ilości kości) 6. wyjście ze skoczni ciesząc gębę ze swojego antywystępu robiąc antyreklamę dla zawodów.

    Może i zapisał się w historii tego sportu, ale zrobił taką antyreklamę jak nikt inny, poza tym przez tego buca mamy tak idiotyczne twory jak kwalifikacje, i obowiązek przechodzenia do PŚ przez PK (gdyby jeszcze ci idioci z FISu wprowadzili tylko jedną z tych metod eliminacji, a nie obie na raz) co znacząco ogranicza egzotyczność dyscypliny. Nie mówiąc o tym, że jest bodaj najlepiej zarabiającym skoczkiem wszech czasów ...

  • anonim

    Nowyskoczek5 - są tacy. I to nawet w obecnych czasach

  • Nowyskoczek5 profesor
    -

    Szkoda ze teraz nie ma takiego skoczka jak kiedys Eddie Edwards.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl