Polscy skoczkowie na igrzyskach olimpijskich, część 1

  • 2009-12-08 02:05

XXI Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver coraz bliżej. W oczekiwaniu na dobry występ naszych reprezentantów na kanadyjskiej ziemi w lutym przyszłego roku, chcemy zaprezentować historię dotychczasowych zmagań skoczków z Beskidów oraz spod tatrzańskich regli na najważniejszej dla każdego sportowca imprezie. Dziś pierwsza część opowieści o występach Polaków na olimpijskich skoczniach.

W dniach od 25 stycznia do 4 lutego 1924 roku we francuskim Chamonix odbył się Tydzień Sportów Zimowych, który decyzją MKOL został rok później uznany za pierwsze Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Plany organizacji zimowej olimpiady istniały znacznie wcześniej, jednak nie zostały zrealizowane głównie za sprawą sprzeciwu Skandynawów na powołanie do życia tej imprezy. Pierwszy olimpijski konkurs skoków rozegrano 4 lutego 1924 roku. Zawody zdominowali, co było do przewidzenia, Norwegowie. Na najwyższym stopniu podium stanął Jacob Tullin Thams po dwóch skokach na 49 metrów. Na liście startowej znalazła się trójka Polaków, lecz ostatecznie tylko jeden z nich, Andrzej Krzeptowski I, wziął udział w konkursie. W gronie sklasyfikowanych 27 zawodników zajął 21 miejsce, oddając skoki na odległość 33 i 32 metry. Franciszek Bujak nie wystartował w konkursie z powodu choroby (lub jak twierdzą niektóre źródła ciężkiego upadku na treningu), nie pojawił się też na starcie zgłoszony wcześniej Henryk Muckenbrunn. Tak wypadł debiut polskich skoczków narciarskich na igrzyskach. Jak wspomina w książce „Tatrzańskie diabły” Józef Kapeniak nasi zawodnicy nie mieli wówczas jakichkolwiek szans na sukces:

„Europejscy skoczkowie już przeszli na wielkie skocznie, wobec których nasza Jaworzynka mogła zaledwie być skocznią treningową dla juniorów. Skocznię na Krokwi zaczęto dopiero budować. Norwegowie już wprowadzili aerodynamiczny styl z dużym wychyleniem do przodu (Bonna), a nawet z załamaniem w biodrach (Thams). Nasi nie przyzwyczajeni do dużego oporu powietrza nadrabiali brak wychylenia wiatrakową pozycją ramion.”

Cztery lata później olimpijczyków gościło szwajcarskie St. Moritz. 18 lutego 1928 roku na skoczni olimpijskiej zwyciężył Alf Andersen, który po pięknych skokach na 60 i 64 metry pewnie sięgnął po tytuł Mistrza Olimpijskiego. Dalej od niego, bo aż na 73 metr w drugiej serii poszybował broniący tytułu Thams, ale upadek zepchnął go na dalszą pozycję. W rozgrywce o medale mógł liczyć się Bronisław Czech. Zawodnik z Zakopanego oddał dwa dalekie skoki na 56,5 oraz 62,5, jednak oba zakończyły się upadkiem i zamiast pierwszego olimpijskiego podium pozostało Czechowi przedostatnie, 37 miejsce. Zresztą nasz legendarny narciarz był podwójnym pechowcem tej imprezy, gdyż pewny wydawałoby się złoty medal w kombinacji norweskiej również wymsknął mu się z rąk za sprawą upadku na skoczni... Wracając jeszcze do konkursu skoków, poza Czechem reprezentowało nas trzech Polaków: Stanisław Sieczka zajął 23 miejsce (41 i 58 metrów), Aleksander Rozmus 25 (41 i 53 m.), a Andrzej Krzeptowski I, dla którego były to już drugie igrzyska, zakończył zawody na 27 pozycji (41,5 i 46,5 m.)

Trzecie z kolei igrzyska olimpijskie zostały rozegrane za oceanem, w amerykańskim Lake Placid w 1932 roku. Dziś jest to ogromny ośrodek sportowy, wówczas była to niewielka osada. Z wielu powodów nie była to udana impreza; zmaganiom najlepszych sportowców towarzyszyła bardzo nieprzyjazna aura, a do problemów związanych z pogodą doszła jeszcze nieporadność organizatorów, nie mających doświadczenia w przeprowadzeniu tego typu imprez. 12 lutego 1932 roku w strugach deszczu rozegrano otwarty konkurs skoków. Każdy z zawodników swój start kończył kąpielą w ogromnej kałuży, jaka powstała na zeskoku. Oto jak warunki, w których rozgrywany był konkurs opisał w swojej książce „Na skoczniach Polski i świata” Stanisław Marusarz:
„Warunki śniegowe i atmosferyczne - fatalne. Rozbieg był rozmoknięty. Miejscami spod śniegu pokazywał się lód. Stąd nierówny i niebezpieczny w skutkach poślizg. Ale najgorsze czekało skoczka na wybiegu, który tonął w roztopach. Na domiar złego w nocy wylała przepływająca obok rzeka, zalewając część wybiegu. (…) Cały niemal wybieg zalegała mieszanina wody, śniegu i lodu. Stan roztopów dochodził do trzydziestu centymetrów. Prawie każdy zawodnik po wylądowaniu przechodził przykrą kąpiel, lecz nie na tym kończyły się perypetie skoczka. Oto na wprost zjazdu przed trybunami dolnymi, które zamykały pole wybiegu usypano wał słomy dla zatrzymania rozpędzonych zawodników, długość skoku bowiem, dla której obliczona była skocznia, została przekroczona. Na treningach oddawano skoki w granicach siedemdziesięciu dwóch metrów. Skoczek który dostał się w wodę wskutek gwałtownego zmniejszenia szybkości przelatywał zwykle saltem nad wybiegiem, ryjąc głową w stertę słomy. Kiedy się stamtąd wygramolił, zmoknięty i oblepiony słomą, wyglądał jak siedem nieszczęść.”

W tych arcytrudnych warunkach najlepiej poradził sobie fantastyczny Norweg, Birger Ruud, uzyskał on w swoich próbach 66,5 i 69 metrów. W Lake Placid wystartowała trójka polskich skoczków, a ich występ można uznać za przyzwoity. Bronek Czech po skokach na 56 i 60 metrów uplasował się na 12 pozycji, debiutujący na igrzyskach Stanisław Marusarz był 17. (55 i 53 metry), choć po świetnych skokach treningowych liczył na znacznie więcej, a Andrzej Marusarz ukończył konkurs na 22 miejscu (51,5 i 54 metry).

W 1936 roku Igrzyska Olimpijskie zorganizowały faszystowskie Niemcy. W rozegranym 16 lutego 1936 roku, oglądanym przez 150 tysięcy widzów, konkursie skoków tytuł Mistrza Olimpijskiego obronił Norweg Birger Ruud. W swoich skokach uzyskał 75 i 74,5 metra; były to krótsze odległości niż uzyskane przez Szweda Svena Eriksona, jednak nienaganny styl Norwega pozwolił mu po raz wtóry sięgnąć po złoto. Przed zawodami po raz pierwszy w gronie kandydatów do medalu wymieniano polskiego skoczka. Był nim oczywiście Stanisław Marusarz. Zakopiańczyk, mimo że zmagał się z ciężką grypą walczył bardzo dzielnie i w końcowej klasyfikacji znalazł się na piątym miejscu. Był jedynym skoczkiem europejskim, którego stać było na nawiązanie równorzędnej walki z koalicją skandynawskich zawodników. „Dziadek” uzyskał 73 i 75 metrów. Można oczywiście gdybać co by było, gdyby Polak był podczas olimpijskiego startu w pełni sprawny, niemniej jednak wyczyn Marusarza zasługuje na najwyższe słowa uznania. Pozostali Polacy spisali się słabiej: Andrzej Marusarz po dwóch skokach na 66 metrów zajął 21 miejsce, a dopiero 33 miejsce przypadło Bronisławowi Czechowi (62,5 i 63,5 m.). Przed igrzyskami na krajowym podwórku świetnie prezentował się Izydor Gąsienica Łuszczek. Jeden z najzdolniejszych przedwojennych polskich skoczków, siódmy zawodnik Mistrzostw Świata w Innsbrucku, któremu wielu fachowców wróżyło udany olimpijski występ, na skutek zupełnie niezrozumiałej polityki PZN-u nie wszedł jednak w skład olimpijskiej ekipy.

W 1948 roku po dwunastu latach przerwy związanych z działaniami wojennymi najlepsi przedstawiciele sportów zimowych wrócili do rywalizacji o olimpijskie medale. Na miejsce pierwszych powojennych igrzysk wybrano szwajcarskie St. Moritz, które po raz drugi dostąpiło zaszczytu przeprowadzenia tej imprezy. Konkurs skoków, który odbył się 7 lutego, rozegrano w ciężkich warunkach atmosferycznych, w utrudniającej rozegranie zawodów śnieżnej zawiei. Medalami podzielili się Norwegowie. Zwyciężył Petter Hugsted (65 i 70 m.) przed 37-letnim Birgerem Ruudem. Szwajcarska impreza była już trzecią olimpiadą Stanisława Marusarza, najmniej udaną z dotychczasowych. W sezonie olimpijskim „Dziadek” nabawił się groźnej kontuzji, zerwania przyczepów mięśniowych i zamierzał zrezygnować ze startu w St. Moritz. Mimo jego sprzeciwów ostatecznie wysłano go na igrzyska, gdzie zajął dopiero 27 miejsce, osiągając w kiepskim stylu dwukrotnie odległość 59 m. Jeszcze gorzej wypadli pozostali nasi reprezentanci: Józef Krzeptowski był 30. (54,5 i 55 m.), Jan Kula 33. (49 i 59 m.), a Jan Gąsienica-Ciaptak 36 (53 i 61m.). Sklasyfikowano łącznie 40 zawodników. Igrzyska Olimpisjkie w 1948 roku były jednymi z najsłabszych w wykonaniu polskich sportowców, nie tylko skoczków. Polski sport zimowy nie do końca wówczas jeszcze otrząsnął się z wojennej zawieruchy.

W 1952 roku narciarstwo klasyczne powróciło do swojej kolebki. Igrzyska Olimpijskie rozegrano w Norwegii, w Oslo. Na skoczni w Holmenkollen triumfował reprezentant gospodarzy Arnfinn Bergmann, który uzyskał w swoich skokach 67,5 i 68 m. Polacy znów zaprezentowali się słabo. Antoni Wieczorek, najlepszy z naszych reprezentantów uzyskał dwukrotnie odległość 60,5 metra, co dało mu dopiero 24 miejsce; trzy pozycje niżej znalazł się niedysponujący już dawną dynamiką Stanisław Marusarz, po skokach na 59 i 60,5 metra; na 33 lokacie sklasyfikowano Jakuba Węgrzynkiewicza, który uzyskał 60,5 i 58,5 metra; najsłabszym z Polaków okazał się 39. Leopold Tajner (57 i 56,5 m.). W konkursie sklasyfikowano 43 zawodników.

VII Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbyły się we włoskim Cortina d'Ampezzo. Impreza ta według pierwotnych planów miała tam zagościć już w 1944 roku, jednak z powodu działań wojennych nie doszła do skutku. Zaszczytu otwarcia konkursu skoków dostąpił Stanisław Marusarz, dla którego była to już piąta olimpiada, choć tym razem wystąpił na niej w innym charakterze. W skokach przełamana została wreszcie hegemonia Norwegów. Najlepszy z wikingów znalazł się dopiero na dziewiątej pozycji, a zwyciężył reprezentant Finlandii Antti Hyvarinen, uzyskawszy 81 i 84 metry. Spośród polskich skoczków najwyżej uplasował się Władysław Tajner, po skokach na 74 i 76,5 m. znalazł się na 16 pozycji. Dalej od niego skakał Andrzej Gąsienica- Daniel (78 i 74,5 m.), jego skoki zostały jednak niżej ocenione przez sędziów i ostatecznie znalazł się na 20 pozycji. 25. był Roman Gąsienica- Sieczka (77,5 i 71,5 m.), a 30. Józef Huczek (70,5 i 67 m.). Na starcie pojawiło się 51 skoczków. Na igrzyskach w Cortina d'Ampezzo pierwszy medal olimpijski dla polskich nart wywalczył w kombinacji norweskiej Franciszek Groń-Gąsienica.

CDN...

Opracowano na pdst.:

Józef Kapeniak „Tatrzańskie diabły”, Warszawa 1971 r.
Stanisław Marusarz „Na skoczniach Polski i świata”, Warszawa 1974 r.
Wiesław Biedroń „Na światowych skoczniach i trasach”, Krosno 2000 r.
źródła własne.


Adrian Dworakowski, źródło: informacja własna
oglądalność: (18777) komentarze: (10)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • malysz stały bywalec

    mamy kilku skoczkow polskich choc nie najlepszych moze kiedy forma wzrosnie

  • anonim

    dobra artykulina

  • anonim

    Przeczytałam ten artykuł jednym tchem,czekam na ciąg dalszy:))

  • anonim

    Drugiego takiego skoczka jak Małysz zapewne mieć nie będziemy, ale bardzo chciałbym,żeby w naszym kraju byli skoczkowie i mieli chociaż takie osiągnięcia sportowe jak Bobak,Marusarz czy Fijas.

  • nelsonek9106 bywalec

    Kiedyś mieszkałem w Jaworzynce ale,nie wiedziałem że była tam skocznia.

  • nieznany weteran
    Krok w dobra strone

    Cieszy to, ze przyblizacie sylwetki naszych dawnych zawodnikow. Sadze, ze artykuly poswiecone poszczegolnym cyklom zawodow lub pojedynczym skoczkom powinny pojawiac sie znacznie czesciej.
    Dzisiejsza mlodziez mysli, ze skoki narciarskie w Polsce zaczely sie wraz z era Malysza, a nastepni wedlug osiagniec to Stoch badz Mateja...
    A przeciez nie brak bylo u nas utalentowanych i utytulowanych skoczkow, choc wiecej medali zdobylismy w Mistrzostwach Swiata (Marusarz, Laciak, Fijas w lotach) niz na Igrzyskach.

  • krwisty weteran

    Podziwiam Cię Adrian.Ty chyba uwielbiasz historię co?

  • dziadek stały bywalec

    Stanisław "Dziadek" Marusarz- tyle lat na skoczniach świata był... wielki szacunek

  • Piotr S. weteran

    Bardzo ciekawy artykuł.

  • james4444 bywalec
    Świetny materiał

    Dużo informacji, o których wcześniej nie słyszałem. Mam nadzieję, że będziecie kontynuować !

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl