Tajner Władysław - Jestem obywatelem świata

  • 2003-07-29 20:52
[strona=1]

Władysław Tajner: Jestem obywatelem świata...



Drugim z narciarskiego rodu Tajnerów i jednym z najlepszych polskich skoczków przełomu lat 50. i 60. był Władysław Tajner.Ten dwukrotny olimpijczyk (1956, 1960), zaczynał swoją karierę w narciarstwie od konkurencji alpejskich i był nawet mistrzem Polski juniorów w 1951 r. w slalomie gigancie. Szybko jednak zmienił dyscyplinę i
Władysław Tajner dziśfot. Wojciech Szatkowski
został skoczkiem. Po zakończeniu kariery sportowej pracował w Austrii, a potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Ten kraj wielkich, ośnieżonych gór spowodował, że stał się jakby nowym człowiekiem. -Zafascynowały mnie piękne góry Sierra Nevada i wolność, którą tam widać prawie na każdym kroku.Dzięki temu krajowi bardzo się zmieniłem. Dostrzegam też jego wady, ale w Stanach nauczyłem się bardziej szanować włąsną pracę i usamodzielniłem się.Są tam ogromne przestrzenie, czego zdecydowanie brakuje mi w Europie.Tutaj jest po prostu za ciasno. Dlatego kocham Amerykę i jestem obywatelem świata, lubię nadal narty i życie wolnego człowieka - mówi Władysław Tajner.



Urodził się 17 września 1935 r. w domu położonym tuż obok goleszowskiej cementowni. Był najmłodszym dzieckiem w wielodzietnej rodzinie Franciszki i Franciszka Tajnerów. W domu było dwanaścioro dzieci. Wychowywał go głównie starszy brat - Leopold, który już przed wojną skakał w Goleszowie na nartach. Nic też dziwnego, że młodszy brat poszedł w jego ślady. Zaczynał tak samo jako on, na małej skoczni w Goleszowie.

Goleszów był w tym okresie bardzo usportowiony. Było tam około piętnastu małych skoczni terenowych, pięcio-dziesięciometrowych i duża ilość młodzieży, która uprawiała sport narciarski. Wtedy też dostałem pierwsze, drewniane narty, z którymi spałem w łóżku. Na nich oddałem swój pierwszy skok o długości około dwóch - trzech metrów. Kiedyś zobaczyłem fotografię przedstawiającą mistrza olimpijskiego Birgera Ruuda w skoku i starałem się go naśladować. Skakaliśmy na „dziko, bez trenera, podglądaliśmy starszych kolegów. Każdy skakał tak, jak się nauczył, oczywiście lądowaliśmy bez wypadu. Potem, jak już dostałem się do kadry to do końca kariery miałem problemy z lądowaniem z wypadem i do końca się go już nigdy poprawnie nauczyłem .

Pierwsze ważniejsze zawody? To start w Tatrzańskiej Łomnicy w Czechosłowacji 1948 r., gdzie o narciarskie laury walczyła młodzież z Polski: z Zakopanego, Śląska Cieszyńskiego oraz z Czechosłowacji. - Wygrałem tam skoki na skoczni pięćdziesięciometrowej. Po okresie treningów pod opieką brata, jego sportowym talentem zajął się trener kadry mgr Mieczysław Kozdruń. Przez większą część kariery Tajner startował w barwach klubu „Olimpia Goleszów, a w czasie służby wojskowej także w barwach zakopiańskiego CWKS-u.

Na skoczni „Italia"



Cały sportowy świat narciarski na przełomie 1955/56 r. szykował się do kolejnej wielkiej imprezy światowego narciarstwa - Zimowych Igrzysk w Cortina d` Ampezzo.
Na "mamucie" w Planicy - 114 metrówfot. ze zbiorów Władysława Tajnera
Miał to być pierwszy start olimpijski Władysława Tajnera. Miał wtedy niecałe 21 lat. Bardzo chciał wystartować, trenował jak szalony, by wreszcie przypiąć upragnionego orzełka i znaleźć się w reprezentacji Polski.

Przed olimpiadą polskie władze sportowe przeprowadziły ostatnie eliminacje na skoczni w Andermatt w Szwajcarii. Był to bardzo wietrzny obiekt. Było nas tam kilkunastu, z czego miało być wyłonionych pięciu do startu w Cortinie. W powietrzu dostałem tak silne uderzenie wiatru, że przekręcił mi on narty w powietrzu i upadłem bokiem na zeskok. Byłem cały obolały i poobijany. Trener Kozdruń rozmawiał z Włodzimierzem Reczkiem i obaj zadecydowali, że jednak pojadę na olimpiadę. W Cortinie zająłem się rehabilitacją. To mi bardzo pomogło i w przeciągu około czterech dni stan nogi znacznie się poprawił. W Cortinie byłem najlepszy z Polaków. Zająłem szesnaste miejsce.

Wyniki konkursu skoków - Zimowe Igrzyska w Cortina d Ampezzo (1956)
zawodnik kraj wyniki
1. Antti HyvärinenFinlandia81, 84 m (227 pkt)
2. Aulis KallakorpiFinlandia83,5 i 80,5m (225 pkt)
3. Harry GlassNRD83,5 i 80,5 m (224,5 pkt)
4. Max BolkartRFN80 i 81,5 m (222,5 pkt)
5. Sven PetterssonSzwecja81 i 81,5 m (220 pkt)
6. Andreas DäscherSzwajcaria82 i 82 m (219,5 pkt
16. Władysław TajnerPolska74 i 76,5 m (201 pkt)
20. Andrzej Gąsienica-DanielPolska78 i 74,5 m (198,5 pkt)
25. Roman Gąsienica-Sieczka Polska77,5 i 71,5 m (189,5 pkt)
30. Józef HuczekPolska70,5 i 67 m (185 pkt)
[strona=2]

Najelegantszy skoczek szwajcarskiego turnieju



W roku 1957 wziął udział w IV Międzynarodowym Turnieju Skoków na skoczniach szwajcarskich. Zaledwie na dwie godziny przed rozpoczęciem oficjalnego konkursu z pociągu wysiedli polscy skoczkowie: Władysław Tajner, Jan Furman, Roman Gąsienica-Sieczka i Janusz Fortecki. Poszli wprost na skocznię w Unterwasser w
Kadra z trenerem Kozdruniem,w pierwszym rzędzie w środku Władysław Tajnerfot. Andrzej Sztolf
Szwajcarii. W konkursie startowali skoczkowie z dziesięciu państw, był on więc silnie obsadzony. Oto jak piękne i najdłuższe skoki Władysława Tajnera opisał redaktor Marian Matzenauer:

Władek postanowił iść na całego. Wystrzelił z progu i choć niezbyt ładnie lądował, uzyskał najdłuższy skok pierwszej serii, który dał mu tylko trzecie miejsce za Austriakiem Haberstatterem i Szwedem Lingvistem. W drugiej serii Tajner ma znowu najdłuższy skok, ale sędziowie faworyzują Austriaka Haberstattera w ocenie stylu. Nasz reprezentant zajmuje więc drugie miejsce z notą gorszą zaledwie o 0,1 punktu. Drugi konkurs miał się odbyć w Arosa. Do południa był trening, a po południu konkurs. Władek, naładowany energią i pewnością siebie, poszedł podczas treningu na całego, no i prawie przeskoczył skocznię. rekord wynosił 73 m, a Tajner skoczył 76 m. Oczywiście nie mógł tego skoku ustać, przewrócił się i doznał bardzo bolesnej kontuzji barku i kolana, co sprawiło, że nie mógł stanąć do konkursu. Następny odbywał się w St. Moritz. Mimo ogromnego bólu Władek zdecydował się startować, lecz zajął dwudzieste czwarte miejsce. Dopiero w ostatnim konkursie znowu błysnął klasą - wywalczył trzecią lokatę za Szwajcarem Däscherem oraz Jasiem Furmanem. Wtedy właśnie wszyscy kierownicy ekip zagranicznych uznali Tajnera największą indywidualnością turnieju i nazwali go eleganckim skoczkiem. W rok później skakał na Mistrzostwach Świata w Lahti. Był dwudziesty drugi. Trzykrotnie zwyciężał także w Pucharze Beskidów na skoczniach w Wiśle i Szczyrku w międzynarodowej obsadzie. Na „mamutach w Planicy i Kulm Skakał też na skoczniach „mamucich w Planicy i Kulm. Ma wspaniałe wspomnienia związane z lotami w Planicy:

Byłem wtedy w wysokiej formie. Wygrałem mistrzostwo Polski z Gąsienicą-Groniem. Na drugi dzień po tych zawodach pojechaliśmy do Planicy. Tam była piękna pogoda, słońce, bezwietrznie. Lataliśmy w powietrzu bardzo wysoko. Z góry można było dostrzec wiele szczegółów wokół skoczni. Czułem się jak ptak.

W wiosennym konkursie na tzw. „Starej Planicy skoczył 114 metrów. Zajął siódme miejsce i był najlepszy z Polaków. Był pierwszym zawodnikiem z naszego kraju, który przekroczył granicę 110 metrów. Długość, jaką osiągnął wtedy, była przez kilka lat rekordem Polski. Piękne zdjęcie, przedstawiające Władysława Tajnera w locie na
Władysław Tajner był stylistą skokufot. ze zbiorów Leopolda Tajnera
planickicm mamucie, pokazuje jak odważni byli wtedy skoczkowie. Skok bez kasku na ponad 100 metrów był wyzwaniem rzuconym losowi. Upadek wiązał się z poważnymi konsekwencjami. Tajner jednak posiadł arkana skoku na „mamucie i nie miał wywrotki. Potwierdzeniem dobrej dyspozycji było dziewiąte miejsce w klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni. Zupełnie inaczej wyglądały skoki na „mamucie w austriackim Kulm w 1959 r. Odbywały się one w bardzo trudnych i niebezpiecznych warunkach atmosferycznych. Wiał bardzo mocny wiatr.

Pojechaliśmy tam z Józefem Huczkiem i trenerem Kozdruniem. Do Kulm jechaliśmy z kraju dwa dni pociągiem. Wreszcie byliśmy w Austrii. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak wielkiego zeskoku. Wiał boczny wicher. Na progu, pamiętam, stał trębacz, który trąbił w momencie, kiedy było spokojnie. Wielu skoczków miało tam ciężkie upadki, między innymi Józek Huczek. Wyszedłem z progu w takiej pozycji w jakiej dojechałem do progu. Nie zdążyłem się nawet odbić. Myślę, że stało się tak dlatego, że nigdy nie skakałem z tak dużą prędkośćia. I spadłem na „bulę. W drugim skoku osiągnąłem około 110 m. Na zeskoku miałem upadek. Ściągnęło mi gogle, rękawiczki. Zamknąłem oczy i marzyłem, żeby tylko nóg nie połamać. Zatrzymałem się, świat wirował mi w głowie. Nic mi się na szczęście nie stało.

Władysław Tajner, mimo upadku, był w Kulm dwunasty. W tym sezonie zajął też dobre szóste miejsce w skokach w Klingenthal.

[strona=3]

W drodze do Squaw Valley...



Tajner potwierdzał swoją wysoką dyspozycję sportową także na skoczniach w kraju; bił rekordy Wielkiej Krokwi w Zakopanem, skoczni w Wiśle, Karpaczu, Szczyrku i w Warszawie . Zdobył też trzy tytuły mistrzowskie w skokach w kraju. W 1959 r. na skoczniach polskich pojawił się Zdzisław Hryniewicki, przez niektórych uważany za największy
Zawodnicy z Beskidów: od lewej Władysław Tajner,Leopold Tajner, Nogowczyk i Jan Raszkafot. ze zbiorów Jana Raszki
talent w skokach od czasów Stanisława Marusarza. Hryniewiecki i Tajner - rywale na skoczni, szybko stali się przyjaciółmi. Hryniewiecki szedł błyskawicznie w górę narciarskich statystyk, a Tajner jakby gonił swego młodszego kolegę i też skakał coraz lepiej. Wspomina „Dzidka w sposób następujący:

Walczyliśmy razem o wyjazd olimpijski do Ameryki. Świetnie wypadliśmy podczas konkursu w Oberwiesenthal. Podziwiałem klasę „Dzidka. Był to wspaniały chłopak. Zdecydowany, miał charakter, nie bał się niczego i nikogo. Bardzo mi tym imponował. Jego stanowczość przejawiała się też w rozmowach z trenerem, kiedy „Dzidek potrafił walczyć o swój punkt widzenia. A ja bałem się odezwać.

Obydwaj skoczkowie ze Śląska byli przed Zimowymi Igrzyskami w Squaw Valley w wyśmienitej formie. Połączyła ich miłość do skoków i sportowej rywalizacji, której głównymi bohaterami byli właśnie oni. Niestety, tuż przed wyjazdem na Zimowe Igrzyska do Squaw Valley (1960) Hryniewiecki oddał fatalny skok na skoczni w Wiśle-Malince. Spóźnił wybicie z progu i w wyniku upadku złamał kręgosłup. Władek Tajner, który miał skakać zaraz po Hryniewieckim jako drugi, obserwował z rozbiegu tragedię kolegi. - Byłem zszokowany. Wiedziałem, że jest źle. Rzuciłem nartami i pobiegłem do niego z rozbiegu skoczni. „Dzidek był jeszcze świadomy i w pierwszym momencie nie zdawałem sobie sprawy, że to tragiczny koniec jego wspaniałej, lecz jakże krótkiej kariery. Wypadek przyjaciela przeżył tak mocno, że można powiedzieć, iż wypadek „Dzidka zakończył także karierę Władysława Tajnera. Nieszczęście przyjaciela zaciążyło tragicznie na jego psychice . Tajner pojechał do Squaw Valley. Tam podczas treningu na olimpijskiej skoczni miał ciężki upadek. Po udanym skoku ładnie wylądował, ale narta została zakrawędziowana i w wyniku upadku pękła mu łękotka w kolanie. Znalazł się w szpitalu. Start olimpijski stał pod dużym znakiem zapytania. Lecz ambicja zwyciężyła. - Powiedziałem sobie, że choćby nie wiem co, to wystartuję - wspomina. Zabandażowano mi nogę bandażem elastycznym i poszedłem na skocznię. Byłem zdenerwowany i w pierwszym skoku źle wyszedłem z progu, przeciąłem parabolę lotu i skok był fatalny. Po pierwszej serii byłem na jednym z ostatnich miejsc. W drugiej serii na próg najechałem spokojnie i wyszedł mi piękny skok. Zająłem jednak dopiero 31. miejsce. Jeszcze w 1962 r. zajął drugie miejsce w skokach w Ruhpolding. Ale to był już schyłek jego kariery sportowej. Ostatecznie zakończył ją w 1966 r. Za życiowy swój sukces w sporcie uważa wygrany nocny konkurs skoków w Finlandii. Zapytany o to co dało mu uprawianie sportu odpowiada szczerze po chwli namysłu:

Sport dał mi wielkie zadowolenie z życia. Uprawiałem konkurencję, którą kochałem. Wydawało mi się wtedy, kiedy byłem skoczkiem, że nie mogę żyć bez skakania na nartach. Poznałem też świat, ludzi których kocham. Wreszcie samego siebie i swoje możliwości. Także wady.

Każdy jest kowalem swojego losu...



Po zakończeniu kariery ożenił się. Założył rodzinę i zamieszkał w Trzyńcu. W roku 1971 wyjechał do Austrii, gdzie znalazł pracę w fabryce nart „Atomic w Altenmarkt. - Pracowałem od rana do wieczora. Z czasem Austriacy docenili mnie i stałem się zaufanym pracownikiem. Po roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Postanowił spróbować swoich sił także za Oceanem. Siedemnaście lat spędził w Carson City. Pracował w firmie „Lift Engineering u inżyniera Jana Kunczyńskiego. Jest to firma produkująca wyciągi narciarskie. Był w niej tokarzem. W Ameryce podobało mi się, że nikt go nie pytał kim i skąd jest - Urodziłem się tam jakby od nowa. Liczyły się praca i moje umiejętności. Chociaż niektórzy mnie oszukali, nauczyłem się życia w Stanach, jak nigdzie indziej. Usamodzielnił em się. Poznał tam swoją drugą żonę - Julię. - Kiedy
Tajner, Hryniewiecki i Gąsienica-Danielfot. ze zbiorów Franciszka Gąsienicy-Daniela
się poznaliśmy Julia była chora - miała raka. Chciałem bardzo, by poznała jak piękny jest świat. Pokazałem jej góry. Nauczyłem ją jeździć na nartach, jesienią chodziliśmy na długie wycieczki. Cieszyliśmy się życiem - wspomina.

W 1988 r. powrócił do kraju, zamieszkał w zakupionym domu w Ustroniu i pracował z młodymi skoczkami w klubie „Beskid Brenna. Pomagał przy pokryciu igielitem skoczni w rodzinnym Goleszowie razem z przyjacielem, skoczkiem - Władysławem Pytlem. Uważa jednak, że coraz mniej młodzieży na Śłąsku wybiera sport narciarski, gdyż nie ma odpowiednich obiektów. Martwi go ten fakt. W trzy lata później ponownie wyjechał do Stanów Zjednoczonych na skomplikowaną operację wstawienia endoprotezy w stawie biodrowym. Mając 17 lat nabawił się bowiem kontuzji stawu biodrowego na Wielkiej Krokwi w Zakopanem, która w 1991 r. doprowadziła do tego, że miał kłopoty z chodzeniem. Nie odczuwa jednak żalu, mimo wielu kontuzji jakie odnosił w czasie swej długiej kariery. Najbardziej żal mu nie siebie, lecz „Dzidka - Przyjaciela, który był jego sportowym wzorem. Uważa za poważny błąd, że w czasach gdy skakał, trenerzy zbyt autorytarnie podchodzili do zawodników, prawie z nimi nie rozmawiając, a układ skoczek - trener nie istniał. Tak twierdzi z perspektywy lat. Nadal uprawia sport. Zimą zapina biegówki i idzie, gdzie go oczy poniosą. W domu ma też niedużą siłownię, a w niej pocztówki z wielu miejsc na świecie, które odwiedził. Uważa bowiem podróżowanie za swoją kolejną pasję. W innym pomieszczeniu trzyma wielkie dymiony z domowym winem. Wreszcie z jednym z pokojów przechowuje z wielką pieczołowitością pamiątki sportowe, zdjęcia, dyplomy i medale. To pamiątka po najpiękniejszym okresie jego życia - młodości, którą przeskakał na skoczniach całego świata.

Sprawia wrażenie człowieka szczęśliwego, którego nie ominęły jednak różne perypetie i komplikacje ze strony losu. Dzielił życie między sport, rodzinę i pracę. Nie twierdzi, że miał jakieś nadzwyczajne życie, ale też niczego nie żałuje. Uważa natomiast, że najważniejsze jest to, by zawsze dać sobie radę i wyjść z każdej sytuacji „z twarzą. Stara się tak własnie żyć. W zgodzie z Bogiem, wiarą oraz sumieniem. Nie zawsze się udaje, ale twierdzi, że stale trzeba próbować. Czy może być coś ważniejszego?

Wojciech Szatkowski (Muzeum Tatrzańskie)
kontakt: museum@tatrynet.pl



Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (20076) komentarze: (0)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl