O czym marzy Adam Małysz
Chciałbym nauczyć się tańczyć, żeby nie wstydzić się przed żoną. Uzupełnić wykształcenie, bo skończyłem tylko zawodówkę, nauczyć angielskiego i napisać książkę o sobie. Generalnie - teraz chcę cieszyć się życiem, bo umrzeć mogę nawet jutro - dwukrotny wicemistrz olimpijski z Vancouver opowiada o swoich marzeniach na łamach Sport.pl.
W środę po 16 Adam Małysz ląduje na warszawskim Okęciu, skąd poleci do Krakowa. Późnym wieczorem spodziewany jest w Wiśle. Na koniec swojego pobytu w Whistler mówił o wszystkim, tylko nie o skokach.
- Po powrocie do Polski chciałbym, żeby było spokojnie. Ale pewnych rzeczy pewnie nie uniknę. Jestem gotowy, choć do świata celebrytów nie chcę należeć i nigdy nie będę. To nie dla mnie.
- W 2001 roku wygrałem Turniej Czterech Skoczni, a po ostatnim konkursie w Bischofshofen słynny norweski skoczek Espen Bredesen powiedział mi tak: "Żeby być prawdziwym mistrzem, musisz teraz nauczyć się odmawiać". I ja szybko się nauczyłem, choć wiele razy było to przykre nie tylko dla tego, komu odmawiałem, ale przede wszystkim dla mnie. Że, czasem wbrew sobie, musiałem powiedzieć "nie". I zrobiłem komuś przykrość. Że mogłem gdzieś pojechać albo pozować do zdjęcia. Ale pamiętałem słowa Bredesena: "jeśli dalej chcesz być sportowcem i jeszcze wygrywać, musisz być odporny na wszystko, co cię otacza. Nie brać udziału w każdej sprawie, o którą cię poproszą".
- W pewnym momencie mój menedżer, Edi Federer, nawet nakazał mi robić rzeczy, których nie chciałem. Z czasem jednak nauczył się, że nie jestem Austriakiem Andreasem Goldbergerem. Ten to jest celebryta, bierze udział we wszystkim, o co go poproszą. Dom "Goldiego" jest drugim domem Ediego. Ze mną tak być nie mogło. Mam swój dom i swoją rodzinę. Po zawodach chciałem być z najbliższymi, jak najmniej uczestniczyć w show czy spektaklach, które na pewno obróciłyby się przeciwko mnie. Byłem, jestem i pozostanę sportowcem. Żaden tam showman ze mnie. Dlatego tak dobrze przetrwałem tę małyszomanię.
- Choć zdarzyło mi się nie odmówić udziału w programie Szymona Majewskiego. Nie żałuję, było wesoło. Teraz, po sukcesach w Kanadzie, też już mnie tam zapraszali, ale raczej nie pójdę. Tak jak do Kuby Wojewódzkiego - bałbym się, co też on tam na mnie wyciągnie. I o co zapyta.
- Nigdy nie proponowano mi udziału - jak Goldbergerowi w austriackiej wersji - w "Tańcu z gwiazdami". Żonie, tak. Zrezygnowała, bo to jednak są trzy-cztery miesiące wyrwane z życia. Trzeba się wyprowadzić do Warszawy, rzucić wszystko. Taniec to zawsze było marzenie Izy. Bardzo by chciała wziąć udział w tym programie, ale zniechęciło ją to, że musiałaby na dłużej zostawić rodzinę.
autor: Tadeusz Mieczyński, źródło: Sport.pl weź udział w dyskusji: 53