Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: " To jest niesamowita frajda i przygoda"

Adam Małysz po udanych mistrzostwach Polski trenował w rodzinnej Wiśle. Najlepszy polski skoczek, w wywiadzie dla portalu aktywni.pl, opowiada o przygotowaniach do letniego sezonu, dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat systemu szkoleniowego w Polsce, wyjaśnia dlaczego nie widzi się w roli trenera.


Świętowałeś zdobycie 17 i 18 mistrza Polski w skokach narciarskich na igielicie?

Adam Małysz: Nie było czasu. Od czwartku mamy zgrupowanie, każdego dnia mam trening rano i popołudniu. Zawody były trochę z marszu, ale jak zawsze w pełni się na nich skoncentrowałem.

Były to ważne zawody w Twoim kalendarzu?

Adam Małysz: W skokach narciarskich, w ogóle w sportach zimowych mistrzostwa Polski nie mają takiej rangi. W innych dyscyplinach zostanie mistrzem Polski jest dużym sukcesem, jest się najlepszym w kraju, idą za tym przywileje – człowiek dostaje się do kadry narodowej, otrzymuje stypendium itp. U nas w skokach nie jest to takie wydarzenie, jakbyśmy chcieli. Nawet z nagrodami różnie bywa. W tym roku były super, dostaliśmy unikalny medal, obraz i kwiaty. Zazwyczaj to jest medal. Zdarzało się, że był plastikowy. Organizatorzy imprezy typu mistrzostwa Polski powinni bardziej docenić zawodników. Patrzę na to od strony zawodnika ale i organizatora. Moja i żony fundacja organizowała zawody, zawsze podchodziliśmy do tego bardzo poważnie. Staraliśmy się, by zawodnicy, którzy decydowali się na rywalizację, byli z niej zadowoleni. W naszych zawodach często nagrody przyznawane były do 10. miejsca, osobna nagroda była za najdłuższy skok, niespodzianka dla najmłodszego uczestnika itp. Wciąż mam przed oczami, w jakim szoku były te dzieci. Dostawali naprawdę fajne nagrody, które je cieszyły. Teraz nawet na tym dziecięcym szczeblu takich nagród nie ma. Wtedy brakuje motywacji, aby się jeszcze bardziej starać.

Dzieci warto zachęcać nagrodami, a jak to wygląda na poziomie zawodowym?

Adam Małysz: Podobny problem jest w kadrze. Jest trudno o motywację, bo zawodnicy wszystko od razu dostają. Pamiętam, jak zaczynałem karierę w skokach tak bardziej na poważnie, moment, kiedy miałem dostać się do kadry. Dla mnie wielkim honorem i zaszczytem było, jak miałem dostać dres z napisem „Polska”. Bardzo szanowałem ten dres, był dla mnie czymś bardzo ekskluzywnym. Walczyłem o niego. Wciąż przed oczami mam jedno zdarzenie. Gdzieś w 95 może 96r. potrzebowałem skoczyć do sklepu, byłem po treningu i poleciałem w tym dresie. To było w Zakopanem. Zatrzymało mnie dwóch gości, którzy wręcz zaczęli mnie szarpać i pytać „skąd ty to masz gówniarzu?!”, padały różne wulgarne słowa pod moim adresem, pytania, gdzie to ukradłem itd. Odpowiedziałem, że dostałem. Od tego czasu, wiem, że do sklepu nie mogę wychodzić w dresie z napisem „Polska” (śmiech). Kiedyś to był wielki zaszczyt wejść do kadry, dostać sprzęt. W tym momencie to jest chleb powszedni. Tak samo jest z mistrzostwami Polski. One są, jest ten tytuł, wszystko jest ok., ale szybko się o tym zapomina.

Myślami bardziej jesteś już na Letnim Grand Prix?

Adam Małysz: Myślę, że tak. Teraz mam czas intensywnego treningu. Po mistrzostwach zostaliśmy w Wiśle, zgrupowanie trwa, nie ma czasu na rozmyślenia. Dla mnie każdy tytuł jest ważny, jest to kolejny sukces, do każdego podchodzę z wielkim entuzjazmem. Wiem doskonale, że im starszy zawodnik, tym jest mu ciężej. Kamil, Stefan i pozostali bardzo dobrze teraz skaczą w Pucharze Kontynentalnym. Byłem ciekaw w jakim miejscu jestem. Oni tam teraz wygrywali, stawali na podium. To też dowód, że poziom skoków w Polsce jest dosyć wysoki.

Nastawiasz się jakoś specjalnie na Letnie GP w Wiśle. Po raz pierwszy odbędzie się w twoim mieście.

Dla mnie to jest ogromne wyzwanie ale i obciążenie skakać u siebie. Będzie to moja skocznia, moje miasto, po raz pierwszy organizowane będą tu tak poważne zawody. Do tej pory były „kontynentale”, były mistrzostwa Polski, było otwarcie skoczni i różne zawody, które wypadły bardzo fajnie . Tutaj przyjdą dużo większe oczekiwania. Przyjadą najlepsi na świecie zawodnicy, będą przedstawiciele FISu- który wymaga bardzo dużo, skupia się na najmniejszych detalach. My wciąż postrzegani jesteśmy jako kraj słabszy, a od takich wymaga się więcej. Sportowo liczą się z nami, ale jednocześnie to właśnie nam co jakiś czas wytykają pewne rzeczy. W Zakopanem zawsze jest najlepszy Puchar Świata w sezonie, każdy o tym wie doskonale, nie zmienia to faktu, że zawsze są jakieś zarzuty. A tacy przykładowo Norwegowie nie ważne jak przygotują zawody, zawsze dostaną pochwały. To jest przykre. My sobie z tym dajemy radę i pokazujemy, że w skokach jesteśmy potęgą od dobrych paru lat. Udało nam się w tym gronie zagościć.

W Zakopanem zawsze mi pomagało, że byłem w Polsce wśród tylu kibiców. Miejmy nadzieję, że tu (w Wiśle) będzie tak samo.

Myślę, że kibice dopiszą.

Adam Małysz: Sądzę, że tak. Skoro podczas mistrzostw Polski przy takich ulewach, było dużo ludzi, to tym bardziej na Letnie GP.

Fakt, że jesteśmy postrzegani jako potęga w skokach, to przede wszystkim twoje sukcesy. Widzisz swoich następców, osoby, które utrzymają zainteresowanie skokami w kraju, kiedy ty zakończysz karierę?

Adam Małysz: Mam taką nadzieję. Jest grupa chłopaków, którzy są w kadrze A i kadrze młodzieżowej. Pokazują się z bardzo dobrej strony, mają niesamowity talent, potrzebują teraz się spokojnie rozwijać. Fajnie, że powstały skocznie w Beskidach, że mają być przebudowane mniejsze skocznie w Zakopanem. To daje nadzieje. To mnie cieszy, moja praca i wysiłek nie pójdą na marne. Z drugiej strony widzieliśmy na mistrzostwach Polski ogromną przepaść. Zawodnicy z początkowymi numerami skakali po 70-80m. Jak ktoś skoczył ponad 90m spiker tak krzyczał, że zdawało się, że wyjdzie z siebie i wyskoczy z budki. Myśmy się zastanawiali, jak długi to był skok, skoro krzyczał, że taki super. Ostatnia 20. oddawała faktycznie długie skoki. Wszystkich zawodników było ponad 80. Inna sprawa, że to byli bardzo młodzi zawodnicy. Skakali z niższych belek, ciężko jest im daleko skoczyć, ponieważ dopiero się rozwijają, nabierają, jak my to mówimy, szwungu. Smutne jest to, że nie ma środka. Widać, że między młodymi zawodnikami a seniorami jest ogromna przepaść. Nie ma takiego juniora młodszego, który napierałby na tych w wieku seniora, rywalizował z nimi.

Z czego to wynika? Niedoskonałość programu „Szukamy następców mistrza” czy niż demograficzny się wdarł?

Adam Małysz: Ten program jest fajny, ale on daje nam tylko zawody. Daje też sprzęt, ale też nie w dużych ilościach. Byłem w tym roku na zakończeniu cyklu, najlepsze kluby dostały po 7 kompletów sprzętu, czyli nart, butów, kombinezonów itd. Wydaje się, że to jest dużo. Ale w tym momencie zaczyna brakować trenerów, zaplecza całego. Nie ma pieniędzy na wyjazdy, nie ma skoczni. Wystarczy spojrzeć na małe skocznie w Wiśle. Ja o te skocznie walczę od dawna, nawet na olimpiadzie wspominałem, że trzeba je wyremontować.

Podobno coś zaczęło się dziać w tym temacie, pojawiło się światełko w tunelu.

Adam Małysz: Światełko było już i 2 lata temu, wbijmy tę pierwszą łopatę i zróbmy coś z tym w końcu. Słyszałem już głosy, że zamiast przebudowy, może wystarczy poprawić, wymienić igielit itp. Mówię nie, zróbmy nowe skocznie, one się tu należą. Tych chłopaków tu jest tak dużo, oni potrzebują najmniejszych skoczni, na których oddają pierwsze skoki. Zarówno piękne skocznie w Szczyrku, jak i ta w Wiśle to są obiekty dla juniorów i seniorów. Do tej pory było tak, że młodziki przechodziły w wiek juniora i później przechodziły w seniora, to nie mieli tutaj gdzie skakać. W tym momencie te skocznie powstały. O ten wiek, już się nie boję. Oni już zaplecze mają. Teraz jest problem z małymi zawodnikami. Ja będąc trenerem nie dopuściłbym do treningu na skoczni w centrum Wisły. Bałbym się o te dzieciaki.

Jeśli robić, to raz a porządnie. Niech się wszyscy zbiorą- gmina, starostwo, klub, ministerstwo. Rozmawiałem z ministrem, powiedział, niech się najpierw regionalne struktury pokażą, że chcą coś zrobić, oni to finansowo oczywiście wesprą. Ale nie zapłacą za wszystko. Niech najpierw na tym niższym szczeblu coś zacznie się w tym temacie dziać. Tu zaczęło się, od pieniędzy, ale nic poza tym. A to jest jak z pójściem po kredyt. Tam trzeba jakiś plan przedstawić, co się chce robić. Z tego co wiem, to teraz kończą projekt skoczni. Ja ze swojej strony zadeklarowałem, że pomogę zorganizować pieniądze na remont. Jak będzie trzeba, pojadę do wszystkich koniecznych instytucji i będziemy prosić o pieniądze. Mam nadzieję, że się to uda. Te skocznie są wizytówką Wisły, są w ścisłym centrum.

Jak Twoim zdaniem zmienił się system szkoleniowy od czasu, kiedy ty zaczynałeś? Było Ci trudniej?

Adam Małysz: Najsmutniejsze jest to, że ja nie widzę różnicy. A myślałem, że pójdzie to do przodu. Kiedy ja zaczynałem odnosić sukcesy, pojawiło się określenie polska szkoła skoków narciarskich. Nikt tego nie widział, tylko wszyscy o tym mówili. To był team, w skład którego weszli Apoloniusz Tajner, Piotr Fijas, Blecharz, Żołądź, byłem ja i chłopaki, którym cały ten system nie spasował. Skakali raz lepiej, raz gorzej, tylko ja osiągnąłem sukces. Trudno w tej sytuacji mówić o polskiej szkole skoków narciarskich. Marzy mi się, żeby taka szkoła powstała. Aby to zadziałało, musiałoby być wzorowane na szkołach, jakie prowadzą Austriacy, Norwegowie czy Finowie. Tam trenerzy współpracują ze sobą, idą w jednym kierunku, zachowana jest ciągłość działań. A nie jak u nas, że każdy ma swoje pojęcie o skokach. Kiedy przychodzi zawodnikowi zmienić grupę wiekową, zmienia się także system treningu, trzeba się przestawić całkowicie. Podstawowy problem leży w Polskim Związku Narciarskim, który nie stworzył spójnego systemu szkoleniowego. W Austrii jest szkoła w Stams, która ma niesamowicie mocną pozycję, mało kto jest spoza tej szkoły. Był Morgenstern, poru innych, ale były to wielkie talenty a i tak było im ciężej się przebić. My mamy szkołę w Zakopanem i Szczyrku, ale one zupełnie ze sobą nie współpracują. W Austrii, Norwegii, Finlandii trenerzy tworzą jedną grupę, spotykają się, mają wspólne zjazdy, szkolenia, ustalany jest wspólny program rozwoju zawodników, ścieżka ich treningów. Tam pracują praktycy, ludzie mający wyczucie skoków, a nie tylko dyplomy i przeczytane książki. Efekty ich pracy widać. Kiedy przyjeżdżają na zawody np. Finowie, wszyscy skaczą podobnie, mają jeden styl. W ich przypadku można mówić o szkole skoków. U nas tego nie widać.

Może to wina tego, że dostają pewne rzeczy za szybko, do tego jak tylko któryś z chłopaków zacznie regularnie skakać w 30., potem 15, pojawia się zainteresowanie medialne, zawodnicy szybko się spalają.

Adam Małysz: To faktycznie negatywny wpływ mediów, często wręcz krzywdzą zawodników. Tak było z Klimkiem. On naprawdę ma niesamowite możliwości, to wielki talent. Zainteresowanie mediów za szybko na niego spadło. Był w wieku dziecięcym, nie rósł tak szybko. Teraz przechodzi okres dojrzewania, troszkę się pogubił jeśli chodzi o pozycję dojazdową, media niepotrzebnie go zaatakowały. Obecnie jest w cieniu. Jeśli będzie spokojnie trenował, bez nacisków mediów, łatwiej będzie mu dojść do wysokiej formy.

Duże znaczenie odgrywa psychika?

Adam Małysz: Tak, bez tego najlepsi zawodnicy się spalają, nie są w stanie udźwignąć szumu, który nagle się wokół nich robi. Nie wystarczy talent. Najlepszych potrafiła zgubić słaba psychika.

Jest system oswajania młodych zawodników z mediami?

Adam Małysz: Kiedyś TVP1 zorganizowało nam takie szkolenie medialne, to nawet dość fajnie wyszło. Tam zwrócono nam uwagę m.in. jak się zachowywać przed kamerą, jak trzymać ręce. Ja mam z tym zawsze problem. Podobno najlepiej wzdłuż ciała, ale wtedy się głupio czuję, dużo gestykuluję. Wszystko wymaga czasu. Jak patrzę na pierwsze wywiady, widzę jak często nadużywam słów. Do dziś pamiętam pierwszy wywiad pod Wielką Krokwią, trwał on może 5 minut a ja chyba z 300 razy powiedziałem „po prostu”. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy byłem bardzo zestresowany, nie wiedziałem co mówić. Im szybciej zainteresowanie mediów spadnie na zawodnika z tzw. „grubej rury”, tym gorzej. Najlepiej jak to przychodzi z czasem. Trzeba udzielać wywiadów, ale też warto wiedzieć, kiedy odmówić, ja się też tego uczyłem.

Rozważasz zaangażowanie się w zmienianie systemu skoków w Polsce po zakończeniu kariery skoczka?

Adam Małysz: Zawsze będę związany ze skokami. Trenerem jednak raczej nie zostanę. Wiem doskonale, jak ciężkim chlebem jest trenerka. Chciałbym pomagać. Nie wiem, czy to będzie tutaj w klubie, czy inaczej. Teraz, kiedy jestem aktywnym zawodnikiem, jeśli ktoś przyjdzie, prosi o poradę, nigdy nie odmówiłem. Mało zawodników przychodzi, oni się mnie chyba trochę boją, czują respekt (śmiech).

Jak skakałem z Robertem (Mateją), wiem jak on podchodził do skakania. Często bywało, że mi pomagał, gdy coś mi nie szło, popełniałem błąd, którego nie potrafiłem wyeliminować, cennych wskazówek udzielał mi Robert. Nie każdy zawodnik ma takie czucie, pojęcie o skokach. Zdarza się, że sami tych wskazówek w życie nie potrafią wcielić, ale potrafią je przekazać innemu zawodnikowi. Dlatego dążyłem do tego, by Robert był w moim teamie. Kiedy z Turnieju Czterech Skoczni pojechałem trenować do Finlandii, chciałem, aby jechał tam ze mną i tak się stało.

Bardziej się teraz sprawdza od strony trenerskiej?

Adam Małysz: Robert to był wielki talent. Media zrobiły mu wielką krzywdę. Skakanie nie jest takie proste. Nikt z nas nie chce źle skakać, nie planuje zepsutego skoku. On bodajże w 97r. na mistrzostwach świata w Trondheim mógł stanąć na podium. Skakał bardzo fajnie. Jego największy problem polegał na tym, że jeden skok miał bardzo dobry, a drugi zepsuł. Jeśli chodzi o samo pojęcie o skokach narciarskich, to rzadko spotyka się zawodnika z taką wyobraźnią.

Zawsze mówiliśmy, że Piotrek Fijas to jest niesamowity trener, który ma takie oko, popatrzy i od razu wie, jaki się błąd popełniło. Szkoda, że jak on prowadził kadrę B, trafił na taką grupę chłopaków, którzy nie umieli z nim współpracować, stosować się do tego, co do nich mówił. Niby go słuchali, ale często robili po swojemu. Teraz współpracuje z kadrą Łukasza (Kruczka). Podobne wyczucie ma Robert. Od dwóch lat jest trenerem, dużo się z pewnością nauczył od Hannu Lepistoe. To jest jego wielka przyszłość.

Jest jeszcze Maciek Maciusiak, który skończył studia, ma uprawnienia trenerskie, ma bardzo dobre oko do skoków. Razem z Robertem tworzą super duet. Dobrze mi się z nimi trenuje podczas nieobecności Hannu. Maciek głównie kojarzony jest jako serwismen.

Wspominałeś podczas mistrzostw Polski o 2 kilogramach nadwagi, czeka cię specjalny plan odchudzania?

Adam Małysz: Nie, od maja jestem na diecie. Systematycznie waga spada, na początku były trzy kilogramy, więcej niż kilogram miesięcznie zrzucać nie wolno, idę sobie w dół spokojnie (śmiech).

Masz specjalną dietę? Janne Ahonen, aby być w formie w Vancouver, jadł dziennie ok 200 kalorii.

Adam Małysz: 200 kalorii? A to głupi jest. Tak się nie da. Ja mam dietę 1500 kalorii, przy mojej posturze nie mogę więcej, ale mniej też nie. Jak zjem za mało, źle się czuję. Ahonen jest wyższy i tęższy, nie wiem, jak funkcjonował na 200 kaloriach. Nie dziwię się, że wylądował w szpitalu pod kroplówką na koniec sezonu. Na pewno nie tędy droga.

Anoreksja faktycznie jest problemem skoczków?

Adam Małysz: Nie, to takie stwierdzenie jest dużą przesadą. Wiadomo, że skoczkowie muszą być szczupli i często jest to poniżej normy. 1500 kalorii to wbrew pozorom jest bardzo dużo jedzenia, jeśli tylko wie się, co i kiedy jeść. Jeśli zawodnicy nie korzystają z pomocy dietetyka i sami ustalają ile jedzą, robią sobie krzywdę. Zjadają produkty, które niekorzystnie wpływają na działanie organizmu. Ja od 2 lat współpracuję z dietetykiem z Centralnego Ośrodka Sportu, co tydzień wysyłam wykaz tego, co zjadłem. W odpowiedzi dowiaduję się, czego było za dużo, a czego za mało. To jest rewelacyjne. Teraz wiem, co mogę zamówić w restauracji, czego unikać, jakie produkty są mi potrzebne. Pilnowanie wagi jest męczarnią i jedną z największych wad skoków narciarskich. Często chce się zjeść ulubioną potrawę. W moim przypadku kaczkę, czy golonkę. Ja w zasadzie jestem wszystkożerny, tylko ekstremalnie dziwnych rzeczy nie zjadłbym, wszystko lubię, ale wiem, że podczas treningów, w okresie zawodów, nie mogę sobie na to pozwolić. Na wiosnę na ogół sobie troszkę popuszczam, potem wyskoczą mi 2-3 kilogramy do zrzucenia

Ile posiłków dziennie zjadasz?

Adam Małysz: Mam zaplanowane 3 główne posiłki, oprócz tego przekąski na takie dojedzenie. Czasem moja przekąska jest bardziej kaloryczna, niż to co jadł Ahonen przez cały dzień. Wystarczyło, że zjem dużego banana – duży ma mniej więcej 200 kalorii. Pomiędzy treningami zawsze coś jeszcze jem, żeby coś w żołądku było. Jakby zsumować posiłki, do wychodzi ich koło 5-6. To wszystko jest zbilansowane.

Ja się śmieję, że stosuję dietę francuską w wolnym tłumaczeniu mniej żreć. Jem mniej, ale wszystko to, czego potrzebuję.

Magia bułki z bananem jeszcze działa?

Adam Małysz: Bananów bardzo dużo jem. Czasem stosuję to z bułką. To jest taka bomba węglowodanowa, którą profesor Żołądź kiedyś nam zastosował. Podczas zawodów jest to skuteczne.

Na koniec powiedz, jakie uczucia towarzyszą ci podczas lotu?

Adam Małysz: To jest niesamowita frajda i przygoda, chce się lecieć jak najdalej. Jak się obserwuje jastrzębia, sokoła czy orła, ptak rozkłada skrzydła, szybuje, leci. Mam takie samo wrażenie, czuję swobodę i wolność. Tak jak ptaki mają skrzydła, tak my mamy narty. Jak je rozłożymy i czujemy powietrze pod sobą, możemy szybować. Tak jest, jak skok jest udany. Jak jest zły, lepiej żeby ludzie nie wiedzieli, co się czuje (śmiech).

Rozmawiała Katarzyna Koczwara (aktywni.pl)