Strona główna • Artykuły

Czy to już sukces? (felieton)

Czy wreszcie doczekaliśmy się następców Adama Małysza? Czy wreszcie mamy drużynę? Czy wreszcie Polacy zaczną się emocjonować skokami nie tylko Adama Małysza, ale także innych polskich skoczków? Do końca Letniej Grand Prix zostały jeszcze dwa konkursy, ale ja już pokuszę się o małe podsumowanie.

Wyniki tego lata napełniają dumą. Polacy dominują zarówno w Letnim Pucharze Kontynentalnym jak i Letniej Grand Prix. W tym pierwszym, okupują w tej chwili pierwsze, trzecie i ósme miejsce. W tym bardziej prestiżowym jest jeszcze lepiej.

Tak dobrze nie było jeszcze nigdy. Po raz pierwszy od wielu lat, polskie skoki to nie tylko Adam Małysz. Co więcej – z drużyny która zawsze miała jedną gwiazdę i grono skoczków przeciętnych lub słabych, wyrośliśmy na bodajże najrówniejszy zespół w stawce.

Popatrzmy na wyniki Polaków w Letniej Grand Prix. Do tej pory punktowało w tych zawodach aż ośmiu polskich zawodników. Polska przewodzi z dużą przewagą w Pucharze Narodów. Na dwa konkursy przed końcem na drugim miejscu jest Adam Małysz, na trzecim Dawid Kubacki a na czwartym Kamil Stoch.

Z siedmiu dotychczasowych konkursów 4 wygrywali Polacy (po dwa Małysz i Stoch) i trzy Japończyk Ito. Jeśli chodzi o stawanie na podium, to Polacy dokonywali tego 10 razy, Japończycy 6, Austriacy 3 i po razie Fin i Norweg. Ale Austria i Japonia miała na podium tylko po dwóch skoczków (Ito i Tochimoto oraz Morgenstern i Zauner) podczas gdy Polska aż czterech (Małysz, Stoch, Kubacki i Kot).

Takie wyniki osiągnął sztab trenerski pod wodzą Łukasza Kruczka. Jednego z najmłodszych trenerów, który kadrę A przejmował z minimalnym doświadczeniem. Gdy został mianowany na miejsce Hannu Lepistö, u którego był asystentem, wielu pukało się w czoło. Kruczek nie prowadził wcześniej samodzielnie nawet sekcji juniorów w klubie. W dodatku na asystenta, zamiast doświadczonego szkoleniowca, wziął sobie Roberta Mateję – skoczka, który dopiero co skończył karierę.

Początki były trudne. Postępów nie było widać. Adam Małysz skakał słabo. Ale jego „ucieczka” pod skrzydła Hannu Lepistö pomogła wypracować system, który doprowadził właśnie do najpiękniejszych chwil w polskich skokach od wielu, wielu lat. Małysz pod opieką Fina i młodzi skoczkowie prowadzeni przez Kruczka – to rozwiązanie wydaje się być strzałem w dziesiątkę. Wygląda na to, że młody trener wychował zespół, jakim ostatnio mógł się pochwalić Tadeusz Kołder w epoce Piotra Fijasa i Stanisława Bobaka.

Pierwszym zwiastunem obecnej wysokiej formy było 4. miejsce drużyny na Mistrzostwach Świata w Libercu. Potem było pierwsze podium polskiego zespołu w Planicy. Zeszłej zimy postępy, nawet jeśli nieznaczne, zrobili tacy skoczkowie jak Kamil Stoch, czy Krzysztof Miętus. I w końcu tego lata polscy skoczkowie zdają się naprawdę rozwijać skrzydła. To już nie pukanie do drzwi czołówki. To już jest czołówka.

Tak, Kruczkowi jest łatwiej, bo właśnie w dorosłość wchodzi pokolenie skoczków, które szturmowało skocznie gdy Adam Małysz zaczynał odnosić sukcesy. Szkoleniowiec miał z czego wybierać. To jest też atut naszej kadry A. Tylko Marcin Bachleda i Rafał Śliż mają więcej, niż 25 lat. Pozostała szóstka to zawodnicy młodzi, najlepsze dla skoczków lata przed nimi.

Obecne sukcesy to nie tylko kwestia talentów. Sztab trenerski opracował przemyślaną strategię. Zawodnicy kadry A skacząc dobrze w Pucharze Kontynentalnym zdobywają wiele punktów i zwiększają limity ilości skoczków. Dzięki temu w zawodach może startować wielu juniorów, którzy tego lata też radzili sobie nienajgorzej – co widzieliśmy w Courchevel. Oby tak dalej. Ważne jest, by zawodnicy kadry A nie przemęczali się skacząc w obu cyklach, co mija się z celem. Póki co, cel został osiągnięty – im więcej polskich skoczków, tym więcej szans na dobre występy. I dobre występy przychodzą. A nawet bardzo dobre. Polacy przebojem wdarli się do światowej czołówki i zachwycają świetnymi wynikami.

Sukces przyszedł nagle i przyjęliśmy go z niedowierzaniem. Być może właśnie dlatego, że bardzo długo nasi skoczkowie (poza Małyszem oczywiście) rozczarowywali, dlatego, że na sukcesy przyszło nam czekać tyle czasu, jesteśmy sceptyczni i ostrożni. Może dlatego tak wielu z nas mówi „poczekajmy do zimy” a nawet obniża skalę sukcesu. "Nasi skaczą na maksa, a reszta sobie odpuściła, spokojnie trenuje" - tak pewnie myśli niejeden. Ale sukces jest wymierny. Zwycięstwa, miejsca na podium, nagrody. Nikt już polskich nazwisk z protokołów zawodów nie wymaże. Długą, cierpliwą praca, nakładami wysiłku i pieniędzy, polscy skoczkowie i sztab trenerski wypracowali sobie piękne efekty. Łukasz Kruczek i jego współpracownicy zasłużyli na oklaski.

Czy nie za wcześnie na takie peany? Wszak prawie wszyscy twierdzą, że letnie skakanie to tylko wstęp do zimy. Że skoki to sport na śniegu a skakanie na igelicie to tylko zabawa, forma treningu. Może z chwaleniem sztabu trenerskiego i skoczków wypadłoby poczekać do końca zimy, albo chociaż do wyników Turnieju Czterech Skoczni? Cóż – moim zdaniem pochwały się już należą. Nawet, gdyby zima nie miała być lepsza niż rok temu. Osobiście wolę, by skoczkowie trafiali ze szczytem formy na sierpień, a nie jak do tej pory, na maj lub listopad.