Adam Małysz "Tak szybko to zleciało"
"Gdy stałem na podium w Bischofshofen w 2001 roku, oczy szkliły mi się ze wzruszenia. Łzy nie popłynęły, bo nie zagrali Mazurka Dąbrowskiego. Wkurzyłem się na organizatorów, ale pomyślałem: 'Jeszcze mi ten hymn zagrają'. Półtora miesiąca później zostałem mistrzem świata" - tak wspomina swe wielkie sukcesy Adam Małysz.
W środę 29 grudnia w Oberstdorfie rozpoczyna się 59. Turniej Czterech Skoczni - po igrzyskach i mistrzostwach świata najbardziej prestiżowa impreza w skokach narciarskich. Równo dziesięć lat temu 49. edycję TCS wygrał jedyny raz Adam Małysz. W Oberstdorfie był czwarty, w Garmisch-Partenkirchen trzeci i wreszcie zwycięski w Innsbrucku i Bischofshofen. Miał 23 lata, rozpoczynał dekadę usłaną czterema tytułami mistrza świata, czterema Kryształowymi Kulami za PŚ, trzema srebrnymi medalami igrzysk olimpijskich.
"Strasznie szybko minęło te dziesięć lat. Nawet nie wiem, kiedy zleciało. Lubię wspominać tamten turniej, ale powiem szczerze, że do dziś nie wiem, jak to wszystko się stało. W skokach nie ma jednej jasnej odpowiedzi, skąd przychodzi forma i czemu później znika. Wiedziałem, że jestem w stanie rywalizować z najlepszymi i wygrywać, bo miałem za sobą pojedyncze sukcesy w Pucharze Świata, ale o czymś takim jak wygrana TCS w ogóle nie myślałem. To wykraczało poza marzenia" - opowiada Adam Małysz.
"Najpierw lubiłem oglądać Turniej Czterech Skoczni. Każdy chyba lubił, bo kiedyś nie było tylu kanałów sportowych, co teraz i w trakcie przerwy świąteczno-noworocznej nie było niczego innego do oglądania. Mnie dodatkowo działał na wyobraźnię, bo sam byłem skoczkiem. Na pierwszy turniej pojechałem, bo złożyli się lokalni biznesmeni z Wisły. Czasy były tak "partyzanckie", że bywało, że we trzech spaliśmy w jednym łóżku..."
więcej na Sport.pl