Pech Roberta Matei
"Nagle poczułem, że narta opada mi luźno w dół, nie mam nad nią kontroli- opowiada o swoim wypadku Robert Mateja- A właśnie miałem lądować. Nic nie mogłem już zrobić. Pamiętam tylko tyle, że po zetknięciu z zeskokiem upadłem. Koziołkowałem kilka razy. Koledzy, którzy oglądali z boku mój wypadek, mówili, że wyglądało to bardzo groźnie. Na szczęście nie straciłem przytomności, ale czułem, że coś nie jest w porządku z moim lewym barkiem. Pojechałem do szpitala, gdzie stwierdzono, że mam pęknięty obojczyk".
Obyło się jednak bez zakładania gipsu. Skoczek nosi jedynie elastyczną opaskę, która unieruchamia jego ramię. Możliwe, że całkowite wyleczenie kontuzji może potrwać nawet miesiąc. "Jadę w najbliższych dniach do trenera kadry dr. Stanisława Ptaka, zobaczymy, co powie"- mówi Robert.
Ostatnimi czasy Mateja bardzo dobrze spisywał się na treningach i otrzymywał od Apoloniusza Tajnera wiele pochwał. Pechowy wypadek zniweczył część planów na najbliższy czas. Mimo to skoczek nie załamuje się: "Cóż, taki jest sport. Tym razem pech dosięgnął mnie. Ale może nie będzie aż tak źle. Mam już za sobą cały okres przygotowawczy, teraz nie mieliśmy skakać, jest zaplanowany obóz z Wałczu. Więc aż tak wiele nie stracę. Mam nadzieję, że we wrześniu będę mógł znowu pojawić się na skoczni. Nic nie będę jednak robił na siłę. Muszę najpierw dobrze wyleczyć bark. Norweg Pettersen tego nie zrobił, cały sezon męczył się z tego typu kontuzją, w końcu niezbędna była operacja".
Nam nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć panu Robertowi szybkiego powrotu na skocznię i osiągania na niej jak najlepszych wyników.
Na podstawie DP