Strona główna • Historia Skoków Narciarskich

Mirosław Graf - polski prekursor stylu V

Charakterystyczny układ nart, jaki obserwujemy podczas lotu skoczka, polegający na ich rozstawieniu w kształcie litery V został rozpropagowany przez szwedzkiego skoczka, Jana Bokloeva, pod koniec lat 80-tych. Nie wszyscy jednak wiedzą, że już kilkanaście lat wcześniej stylem V skakał Polak, Mirosław Graf ze Szklarskiej Poręby… Proponujemy by bliżej zapoznać się z historią polskiego prekursora w skokach narciarskich.


Mirosław Graf urodził się 5 czerwca 1959 roku. Karierę skoczka rozpoczął w 1969 roku w Szklarskiej Porębie w klubie MKS Julia. W 1974 roku Graf zmienił klub i przeszedł do Śnieżki Karpacz, w kolejnych latach występował w WKS Legia Zakopane. Jak doszło do tego, że podczas lotu zaczął inaczej prowadzić narty niż jego koledzy ze skoczni?

- Na początku lat 70 doznałem skręcenia stawu skokowego – opowiada Pan Mirosław - Przebyta kontuzja spowodowała, że zacząłem inaczej układać narty podczas lotu. I tak już zostało. Najpierw nie mogłem tego zmienić, a potem już nie chciałem. Trenerzy wywierali na mnie presję, bym zmienił styl i nawet warunkowali tym moją międzynarodową karierę. Koledzy dziwili się patrząc jak skaczę, niektórzy się śmiali, a jeszcze inni podziwiali.

Niestety tak jak kilkanaście lat później w przypadku Bokloeva tak i w przypadku polskiego skoczka innowacyjny układ prowadzenia nart nie znalazł aprobaty wśród sędziów. Mirosław Graf przypomina sobie zawody w ramach Pucharu Polski w Karpaczu, gdzie skakał łącznie 3 metry dalej od zwycięzcy, a zajął dopiero 4. lokatę.

- Sędziowie byli bezwzględni, zawsze oceniali mnie bardzo nisko. Musiałem naprawdę skakać daleko żeby nadrabiać niskie noty za styl i wygrywać. Większość sędziów po zawodach, już na osobności mówiła mi, że gdyby nie te rozstawione narty to dostałbym np. 17 czy 18-tke zamiast 15-16 pkt.

- Faktycznie jednak tego rodzaju układanie nart w powietrzu było bardzo korzystne tak pod względem areodynamicznym jak i bezpieczeństwa. Kiedy kombinowałem jak tu "zwęźić" narty skok był momentalnie krótszy i mniej stabilny.

Graf nie zrobił wielkiej międzynarodowej kariery, natomiast na krajowym podwórku potrafił daleko skakać. W zawodach o Puchar Karkonoszy w Lubawce pobił rekord skoczni z 68,5 m. (należący do Henryka Tajnera) na 75,5m. Zawody te wygrał przed braćmi Tajnerami. Wziął udział w konkursie Pucharu Świata w Zakopanem. Był też rekordzistą obiektów w Miłkowie, niemieckim Kottmar, Karpaczu i Szklarskiej Porębie, gdzie na małej skoczni w 1989 roku zakończył karierę zwyciężając w swoim ostatnim konkursie.

- Myślę że Boklev miał tą przewagę nade mną że w Polsce był w tamtym okresie wysoki poziom skoków i trudno było przedostać się do międzynarodowej grupy. W Szwecji było nieco łatwiej. Gdyby w tamtych czasach trenerzy uwierzyliby we mnie i dali mi większe szanse startów na arenie międzynarodowej to wcześniej o kilkanaście lat skakało by się stylem GRAFA a nie BOKLOEVA.

Po zakończeniu kariery zawodniczej Mirosław Graf nie rozstał się ze skokami. Zresztą do dzisiaj jest z nimi mocno związany.

- Przez wiele lat po zakończeniu kariery sportowej byłem trenerem skoków narciarskich w Karkonoszach, prezesem klubów, trenerem kadry dolnośląskich skoków i kombinatorów, nauczycielem wychowania fizycznego w szkołach Szklarskiej Poręby. Dzisiaj nadal jestem bardzo blisko skoków ponieważ od wielu lat jestem przewodniczącym Komisji Skoków i Kombinacji Norweskiej w P.Z.N. Po 30 latach w oświacie, od dwóch lat pełnię funkcję dyrektora Zespołu Profilaktyki i Rehabilitacji w Janowicach Wielkich.

Polskie Sudety, region który reprezentował Mirosław Graf został zapomniany przez PZN, a skoki umierają tam śmiercią naturalną. Przyszłość tej dyscypliny stoi tam pod dużym znakiem zapytania.

- To trudny temat. Sytuacja nie jest zależna od nas, trenerów ale od władz Dolnego Śląska, Powiatu Jeleniogórskiego oraz samorządów Szklarskiej Poręby, Karpacza, Lubawki - zaznacza Mirosław Graf - Do niedawna prowadziłem społecznie przez 9 lat Uczniowski Klub Sportowy "GRAF"-ski Szklarska Poręba, kolega Wiesław Dygoń nadal "walczy"w Lubawce (wcześniej robił to w Karpaczu). Te wszystkie instytucje, ludzie, władze muszą chcieć mieć skoki u "siebie" wtedy my to zorganizujemy i zajmiemy się tym. Nie może być, tak że to tylko my trenerzy tego chcemy, to za mało…