David Jiroutek: "Medal w Vikersund jest w naszym zasięgu"
Czescy skoczkowie przeżywają obecnie swój najlepszy sezon w historii. Dobre wyniki osiąga już nie tylko Roman Koudelka, ale także Lukáš Hlava, a Jakub Janda powoli zaczyna się znowu liczyć w stawce Pucharu Świata. W sobotnie popołudnie w Zakopanem udało nam się porozmawiać z trenerem czeskiej reprezentacji, Davidem Jiroutkiem.
Skijumping.pl: Wczoraj dotarła do nas z Czech smutna wiadomość o śmierci legendarnego sportowca Jiřiego Raški. Czy mógłbyś powiedzieć parę słów o tym wspaniałym człowieku, podzielić się z nami jakimś wspomnieniem z nim związanym?
David Jiroutek: Zawsze śmierć tak wielkiego człowieka, jakim był Pan Raška, to wielka szkoda. Nieważne, czy mówimy o jego wynikach w sporcie, czy o jego osobowości w normalnym życiu. Był to wieczny wojownik, samuraj z Morawy, w 1968 r. podpisał petycję "Dwa tysiące słów" (wzywającą do reformy partii komunistycznej, będącej jednym z najważniejszych dokumentów praskiej wiosny - przyp. red.), a wiemy jak skończyli ludzie, którzy się na taki czyn zdobyli. Był to człowiek, który wiecznie ciężko pracował, a takich ludzi brakuje w dzisiejszych czasach, zwłaszcza pod względem moralności, więc jest to wielka szkoda. A jeżeli chodzi o wspomnienia, to na pewno przypominam sobie, jak nas zawsze prowadził do tego, żebyśmy pracowali i zadawali sobie wiele trudu, aby czynić życie coraz lepszym. Trudno przypomnieć sobie jakiś konkretny moment... W wieku 17 czy 18 lat z pewnością rozumieliśmy te jego słowa trochę inaczej niż dzisiaj, ale w szkole był on naszym wymagającym nauczycielem, tak najczęściej go wspominam. Niech mu ziemia lekką będzie.
Skijumping.pl: Jak zaczęła się Twoja przygoda ze skokami narciarskimi? Skakałeś razem ze swoim bratem, Jakubem Jiroutkiem?
D.J.: Pochodzę z Broumovska leżącego ok. 60 km od polskiej granicy; Broumov, Kocie Skały, Machov, te okolice, w Górach Stołowych. Jestem więc z kraju hradeckiego, gdzie ludzie zajmują się częściej trenowaniem piłki nożnej lub wspinaczką górską. Ja należałem do tych, którzy z dziada pradziada trenują narciarstwo, choć w moim przypadku na początku chodziło o narciarstwo zjazdowe. Później w wieku 7 lat przeprowadziłem się do Harrachova, gdzie nadal uprawiałem narciarstwo zjazdowe, aż dopiero w wieku 10 lat przyszedłem na trening skoczków i sam zacząłem skakać. Najpierw trenowałem z kombinatorami norweskimi, a potem mniej więcej w wieku 16 lat staliśmy się skoczkami. Wtedy należeliśmy do kategorii juniorów, wygraliśmy Mistrzostwa Świata Juniorów w drużynie w 1991 r. w Reit im Winkl. Potem trzeba było przejść na styl V, co było dla mnie dosyć ciężkie, więc jakoś w 1996 r. na wiosnę skończyłem karierę skoczka.
Skijumping.pl: W Austrii zadaniem trenera reprezentacji jest głównie wybieranie najlepszych skoczków do kadry. W Polsce główny trener musi również troszczyć się o zaplecze, rozwój kadr juniorów itp. Jak to wygląda w Czechach?
D.J.: Myślę, że z pewnością jestem w jakimś stopniu zorientowany jeżeli chodzi o nasze zaplecze i juniorów. Mieliśmy u siebie trenera Richarda Schallerta z fizjoterapeutą Gernotem Landererem, pracował u nas też Matjaž Zupan, z którym trenowałem kadrę B. Od Richiego nauczyliśmy się jednej bardzo ważnej rzeczy, która w Czechach jest ciągle pomijana, ponieważ u nas każdy chciałby się zajmować wszystkim i komentować pracę innych. Richi nas natomiast nauczył, że każdy ma swoje zadanie, na którym powinien się skupić i nie powinien się martwić zadaniami kolegów. Oni sami muszą swoją pracę wykonać najlepiej jak umieją. Oczywiście mamy posiedzenia, na których omawiamy to, jak należy wykonać różne zadania, ale chodzi nam bardziej o to, aby każdy się nauczył pracować twórczo, a nie zachowywał się jak sługa, który tylko wykonuje polecenia i powtarza te same błędy po kimś innym. A idąc tym samym torem, myślę że po pierwsze jest to tak, że pracujemy razem jako team. Więc jeśli ktoś mnie zapyta co dokładnie robi Daniel Švec, to wiem z jakim kręgiem zadań on ma do czynienia, ale nie zajmuję się jego metodami pracy. Jeżeli ktoś mnie zapyta, gdzie mamy różne rzeczy do przygotowania nart lub nagrywania, gdzie są krótkofalówki itd., to ja tego nie wiem, ponieważ tym się zajmuje Radek Žídek. A wszyscy troje dobrze wykonujemy swoją pracę i maksymalnie się ze sobą komunikujemy i zwracamy sobie nawzajem uwagę na to, jak wszystko robić, aby było dobrze. Tak samo są prowadzeni chłopcy w reprezentacji, którzy praktycznie sami się zajmują tą pracą, która jest do wykonania. Gdy mają treningi indywidualne w domu, to wiedzą co mają robić, jak to robić, a przede wszystkim dlaczego to robią. Dzięki temu rozwija się ich ego, ich osobowość, tworzy im się w głowach ta motywująca myśl, aby pracując, dawali z siebie ponad 100%.
A co się tyczy systemu szkoleniowego u nas, to oczywiście miewamy co roku zebrania, na których wszyscy trenerzy w Czechach omawiają metodologię pracy. Ja im nie mówię nigdy jak mają wykonywać swoją pracę, ponieważ to jest coś, co każdy musi sobie wypracować sam, musi wiedzieć jak to robią inni i wybrać sobie z tego wszystkiego to, co najlepsze. Tak uczyłem się pracować ja, uważam więc że jest to o wiele lepsze, niż słuchanie czyichś instrukcji. Wtedy człowiek staje się alibistą, robi pracę kogoś innego zamiast ponosić czysto osobistą lub duchową odpowiedzialność za to, co robi. Także u nas mamy młodych chłopców w klubach, trenujących pod opieką klubowych trenerów, a do kadry B zawodników wybiera Michal Doležal. Ja natomiast selekcjonuję zawodników do reprezentacji nie według różnych wyników na zasadzie 1 + 1 = 2, ale raczej według własnego uznania, przeczuć, tego jaki w danej chwili zawodnik ma potencjał i co jest w stanie pokazać na zawodach.
Skijumping.pl: Przejąłeś czeską drużynę po Schallercie, czy "szkoła austriacka" i jego metody treningu są zgodne z Twoim podejściem trenerskim, czy też musiałeś wprowadzić wiele zmian? Jak to widzą/widzieli zawodnicy? Romanowi Koudelce metody Schallerta bardzo odpowiadały, ale już Jakub Janda miał z nimi większe problemy, był przyzwyczajony do innego podejścia.
D.J.: Jeżeli spojrzymy na wyniki, to Austriacy są najlepsi na świecie. Austriackiego trenera mają Niemcy, Norwegowie, Rosjanie... Austriacki system pracy jest więc najlepszy, jest to stale tworzący się od lat i ciągle rozwijający się system, który jest wypracowany na wszystkich poziomach, od klubów aż po kadrę A. Tworzy on pewnego rodzaju piramidę, która ma niebywale silną podstawę, a jej szczyt znajduje się naprawdę wysoko. Z drugiej strony na pewno było ciężko Jakubowi po wygraniu Pucharu Świata zmienić trening, w który wierzył przez tyle lat. Dzisiaj natomiast pracujemy w większej części według tego, czego się nauczyliśmy od Richiego, a w mniejszej części według tego, czego się nauczyliśmy od Matjaža Zupana. Dzięki temu przeżywamy właśnie swój najlepszy sezon. Jakub Janda może się pochwalić trzecim najlepszym wynikiem w T4C w karierze, więc myślę że przynosi to dobre rezultaty. Jest jeszcze inna sprawa, a mianowicie to, że zmieniły się zasady, które teraz są na pewno trochę bardziej przychylne dla Austriaków, czy raczej dla austriackiego stylu skakania, typu odbicia, a także austriackiej typologii zawodników i pojmowaniu skoków narciarskich jako sportu. My natomiast po zeszłorocznej pomyłce, kiedy próbowaliśmy nabrać trochę kilogramów i przedłużyć narty, postawiliśmy teraz bardziej na taką drogę, jaką preferują Austriacy, a widać, że to po prostu działa. Ich typ treningu, a raczej przede wszystkim filozofia skoku, to, że skoczek musi sobie najpierw ten skok wyobrazić, uświadomić sobie jak ten ruch ma wyglądać, jak powinny pracować konkretne grupy mięśni - jeżeli jest w stanie to zrobić, to może to potem przećwiczyć na sucho, a później na skoczni. Ale to z pewnością nie jest kwestia jednego roku i zobaczymy w jakim kierunku pójdą skoki narciarskie - kto wie, może się odwrócą od tej austriackiej szkoły, chociaż nie sądzę, bo widać że ten system jest najlepszy. Widać to po Austriakach, mimo iż trochę wyluzowali w Pucharze Kontynentalnym, stale u nich skacze 4-5 podstawowych skoczków, których dopełnieniem też są ci sami zawodnicy od lat, a ta piątka która została tak gruntownie wypracowana jest naprawdę najlepszej jakości.
Skijumping.pl: Czescy zawodnicy skaczący w PŚ nie należą do najmłodszych. Właściwie większość z nich jest już po 30tce. Dlaczego tak długo to trwało, zanim złapali formę na miarę PŚ?
D.J.: Uważam, że wynika to z czeskiej mentalności. To kolejna rzecz, która nas różni od Austriaków. Myślę, że Schlierenzauer, Morgenstern, Kofler - to są ludzie, którzy dorastali w o wiele bardziej rozwiniętym społeczeństwie niż Republika Czeska, byli prowadzeni wg tego dobrego systemu, który im od małego wytwarzał pewne warunki do treningu i dzięki któremu się nauczyli, jak powinni wszystko przemyśleć przed startem w zawodach a także stali się silnymi osobowościami sami w sobie. Już np. w wieku 16 lat wiedzieli, czego chcą. U nas problemem jest to, że nadal przetwarzamy pokolenie, nad którym ciąży 40 lat komunizmu, a jeszcze trochę to potrwa zanim będzie można powiedzieć, że większość naszych sportowców myśli na tyle postępowo, żeby już w młodszym wieku wiedzieć co chce, dlaczego to chce i zechce pracować aby to osiągnąć. Dlatego więc myślę, że ci nasi chłopcy właśnie w wieku 16-18 lat przechodzą okres dojrzewania, a dopiero później, kiedy już trochę zrozumieją o co chodzi w życiu, odkryją na dobre swoje predyspozycje fizyczne i mentalne i staną się dojrzalszymi ludźmi i sportowcami. Roman Koudelka jest natomiast wyjątkowym przypadkiem, ponieważ z niego jest taki Austriak od małego - jeszcze zanim skończył 18 lat zaczął trenować pod wodzą Richiego i to po prostu po nim widać, że to jest taki rekin wśród naszych skoczków.
Skijumping.pl: A kto z młodszego pokolenia czeskich skoczków może Twoim zdaniem osiągać wyjątkowo dobre wyniki w przyszłości?
D.J.: W tym roku wypatrzyłem po sezonie letnim Vojtěcha Štursę, zawodnika, który ma bardzo dobry pomyślunek i filozofię skakania, wie czego chce. W domu został wychowany do ciężkiej pracy, życie nie jest dla niego tylko po to, żeby je przeżyć, tylko aby coś w nim zdziałać, więc zobaczymy jak będzie się dalej rozwijał. Jest to chłopak, który miał w dzieciństwie problemy, kiedy dorastał miał problemy ze zdrowiem, dopiero w tym roku od wakacji zaczął trochę bardziej systematycznie trenować więc sądzę, że czeka go wiele dobrego. Teraz to dla niego taki sezon próbny, który chociaż na razie wydaje się wypadać raczej na minus, to myślę że z czasem na pewno przyniesie pozytywne rezultaty.
Skijumping.pl: Jest to bardzo młody zawodnik, więc miejmy nadzieję że wykorzysta swój potencjał. A jak wyglądają obecnie treningi Jakuba Jandy? Czy nowy trener pracuje z nim inaczej, niż Ty z pozostałymi zawodnikami?
D.J.: Z pewnością nie trenuje tak bardzo na ilość jak z Vasją Bajcem - sądzę, że te lata już ma za sobą. Przez jakieś 4-5 lat trenował naprawdę ciężko i przyniosło to wyniki, ale teraz chcieliśmy to troszkę zmienić. Prawda jest taka, że jest w świetnej kondycji fizycznej, a jeżeli chodzi o psychikę, to też mu się polepszyła po Harrachovie, a właściwie przed Turniejem myślę że ogarnął go taki stan psychicznej harmonii, wyraźnie się pod tym względem uodpornił. A na Turnieju zaczął skakać naprawdę dobrze. Na pewno jest to zawodnik, który wiele ma za sobą, dla niego nie jest proste w tym wieku znaleźć motywację, punkty zaczepienia, po których mógłby się wspinać coraz wyżej. Można tutaj mówić o zmęczeniu materiału, jeżeli mogę postrzegać skoczka jako materiał, z którym pracuję. Ale w dalszym ciągu uważam, że nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowo i nadal należy do 20 najlepszych skoczków w Pucharze Świata.
Skijumping.pl: W tym najlepszym dla Czechów sezonie mieliście tego pecha, że najlepsi zawodnicy zaliczyli groźnie wyglądające upadki. Jak chłopcy sobie radzą po powrocie na skocznię, czy wszystko już jest z nimi w porządku? Widzieliśmy, że w piątek Roman Koudelka był 12, Lukáš Hlava 16, więc chyba wszystko na dobrej drodze, ale czy to nie spowodowało zamętu w drużynie?
D.J.: Od początku sezonu upadki mieli nasi trzej najlepsi zawodnicy, w pierwszym konkursie drużynowym w Kuusamo upadł Jakub Janda, ale na szczęście nie było to nic poważnego w porównaniu z upadkami Romana i Hlávki. Wtedy chłopcy wiedzieli, że stać ich na wskoczenie na 3 miejsce w drużynówce. Przez ten upadek się nie udało, ale to się zdarza. Jeżeli chodzi o Koudiego, to z jednej strony było to ciężkie, że stało się to u nas w Czechach, ale z drugiej strony to było szczęście w nieszczęściu, że mu się nic nie stało i właśnie, że to było w Czechach, ponieważ w tamtej chwili media zareagowały bardzo pozytywnie i Romana to momentalnie psychicznie podbudowało. Nie miał czasu rozmyślać o tym, co się stało i chciał czym prędzej znowu skakać.
A co się tyczy Lukáša to po pierwsze była to wielka szkoda, że stracił przez ten upadek 10 miejsce, a po drugie złamany nos i kość policzkowa to z pewnością nie jest nic dobrego, po trzecie negatywnym skutkiem tego upadku była 5-dniowa przerwa w treningach. Chodzi właśnie o to, że skoczek przed upadkiem jest na pewnym poziomie jeżeli chodzi o wagę i kondycję. W tej chwili ci chłopcy są tak szczupli i wyrzeźbieni, że nawet takie 5 dni jest w stanie zrobić istotną różnicę. Dlatego jestem ogromnie szczęśliwy z powodu wczorajszego wyniku i tego, że udało mu się w takim stylu wrócić, mimo że kondycyjnie nie jest jeszcze stuprocentowo w porządku, nie może jeszcze wykonywać niektórych ćwiczeń, ma potłuczone ramiona, itd. Ale była też duża chęć z jego strony, chłopcy tworzą zgraną paczkę - Koudy go dopinguje, śpią razem w pokoju, więc jeżeli o to chodzi to wszystko było idealnie zgrane. Ten pierwszy skok może nie był na miarę tego, co pokazywał wcześniej w sezonie, ale drugim skokiem pokazał, że spokojnie może się trzymać w obrębie najlepszej 15stki PŚ.
Skijumping.pl: Wiele drużyn zmaga się z problemami finansowymi i nie cieszy się dostatecznym wsparciem związków narciarskich. Jak wygląda sytuacja w Czechach? Czy Czeski Związek Narciarski wyznacza Wam jakieś konkretne cele, np. na nadchodzące MŚ w lotach w Vikersund?
D.J.: U nas tak nie jest, mamy stuprocentowe wsparcie Czeskiego Związku Narciarskiego. Dostajemy wszystko, czego potrzebujemy. Jeżeli chodzi o cele na Vikersund, to związek nam nie stawia konkretnych wymagań, cele sobie wyznaczamy w praktyce sami. W tym sezonie jest wyjątkowo ciężko z pogodą, zawodami, materiałem, wiatrem, itd. Wiemy, że jesteśmy w stanie zająć trzecie miejsce w konkursie drużynowym. Chodzi o to, że w danym momencie musi się nałożyć mnóstwo czynników, aby się nam naprawdę udało; o wiele więcej niż w przypadku Austriaków, którzy mimo drobnych niedociągnięć są i tak na tyle silni, żeby móc wygrać. Jeżeli będzie wiatr pod narty, to bardzo silni będą Norwegowie, w przeciwnym wypadku nie traktowałbym ich jako faworytów. Bardzo dużo zależy od tego wiatru, gdyby zdarzyło się tak, że będzie wiało w plecy, to my będziemy o wiele silniejsi właśnie np. od Norwegów. Więc tak, jak mówię: naszym celem jest medal, a jeżeli wszystko się szczęśliwie złoży, to jest on w naszym zasięgu.
Skijumping.pl: Nawet jeżeli w Waszych szeregach brakuje typowych "lotników"? Loty nie są najsilniejszą stroną np. Jandysa...
D.J.: ...ani Koudiego, ani Hlávki, ale dlatego podkreślam, że zależy to od tego, jakie będą warunki. Jeżeli będzie wiatr pod narty, to będzie się daleko latało. Z drugiej strony jeżeli tak się stanie, to szybkość się zmniejszy zupełnie do minimum, a dzisiaj loty są inne niż kiedyś. Już po tych lotach na skoczni Kulm było widać, że nigdy już nie będzie czysto technicznego latania, te loty już polegają na czymś innym, na skakaniu, na dynamicznym ruchu. Oczywiście loty oznaczają nadal to, że trzeba skoczyć ok. 200 metrów, ale chodzi o to, że dzisiaj jeżeli zawodnik zajmuje np. 6 miejsce, to w praktyce niekoniecznie musi te 200 metrów przekroczyć. I właśnie dzięki tej zmienności warunków, jakości materiału, krótszej długości nart loty mogą, ale nie muszą polegać na samym lataniu. Więc w wielkim stopniu wszystko zależy od sytuacji, którą zastaniemy przed zawodami.
Skijumping.pl: Dziękuję za rozmowę i życzymy powodzenia w dzisiejszym konkursie i w Vikersund.
Zakopane, 21.01.2012