Okiem Samozwańczego Autorytetu: Wskaźnik Ukojenia
Każdy zapalony fan skoków wie, że miłość do ukochanej dyscyplina bywa trudna. Tak, z kibicowaniem może być jak z małżeństwem. Kocha się, nienawidzi, zrywa z fotela w euforii, lub ciska pilotem w ekran. Wystaje się na skoczni długie godziny, jak pod balkonem ukochanej, odmrażając pięty a czasem gorzko płacze, czy ciska obelgi. Pytanie brzmi – ile można znieść?
Pisarz Ian Fleming ustami jednego z bohaterów swoich nowel – gubernatora Bahamów – stwierdził, że związek się rozpada, gdy wskaźnik ukojenia spada do zera. Cóż to jest ten wskaźnik ukojenia? To minimum nawet już nie namiętności, ale współczucia, czułości, szacunku – ogółu ciepłych uczuć, które człowiek może mieć dla drugiego człowieka, dzieki czemu ten drugi czuje się kochany.
Boję się, że dla niektórych kibiców ten właśnie wskaźnik dla ulubionej dyscypliny spadł do zera w ten weekend. I nie zasiądą już przed telewizorami za tydzień. No bo ile razy można po obiecujących skokach w lecie przeżywać gorycz porażki w listopadzie? Który to już raz przystępujemy do zimowej inauguracji z nadziejami, oczekiwaniami i apetytem, by obejść się smakiem?
12 punktów uciułanych wspólnie przez Maćka Kota, Krzyśka Miętusa i Kamila Stocha. W ciągu ostatnich 10 lat tylko raz Polacy wypadli słabiej na inauguracji. W sezonie 2009/2010 Kamil Stoch i Łukasz Rutkowski wywieźli z Kuusamo razem 10 punktów. Tyle, że wtedy odbył się tylko jeden konkurs indywidualny. Statystycznie więc nawet tamta inauguracja wypadła lepiej.
Co dalej? Znów zacznie się szukanie formy. Na znalezienie owej, oraz brakujących ponoć do niej pięciu metrów, trener Łukasz Kruczek dał sobie dwa dni czasu. Na moje samozwańczo autorytarne oko, to do satysfakcjonujących wyników brakło tych metrów co najmniej ze dwa razy tyle. No ale dobre na początek będzie i pięć metrów więcej w każdym skoku. Krok po kroczku – oby do przodu.
W piątek po raz pierwszy w historii Pucharu Świata w skokach narciarskich wystąpiło ciekawe zwierzę. Zwało się konkurs mieszany. Mieszane też mieli na ten temat kibice uczucia. Coś jak mikst w tenisie. Ale tenis to sport co nieco od skoków odległy – ortograficznie, klimatycznie i kolorystycznie. Czy w jakiejkolwiek innej narciarskiej lub chociaż zimowej dyscyplinie jest coś takiego? Curlingu, czyli szachów na lodzie nie liczę. Wszelkie dyscypliny z użyciem czajnika uważam za nieszkodliwe hobby, nie sport...
Konkurs się jednak odbył i trzeba przyznać, że przepaść między skokami mężczyzn a kobiet zaczyna się zmniejszać. W przypadku takich ekip jak Japonia czy Słowenia, różnice były niewielkie bądź żadne, a w przypadku Włoch, Stanów Zjednoczonych, Francji czy Kanady, dziewczyny były Sprite’m a panowie pragnieniem. Wśród ekip trzęsących jednak światowymi skokami, faceci nadal jednak rządzą i dzielą a dziewczynom jeszcze wiele do ich poziomu brakuje. Czyli na przykład u nas... Ha. Ha.
Ciekawostki jednak ciekawostkami, marketing marketingiem, a my na razie wrócmy do Pucharu Świata panów. Rzućmy okiem na klasyfikację generalną. W czołówce mamy – po staremu – Austriaków, Norwegów i Niemców. Na dokładkę po jednym Słoweńcu i jednym Ammannie. Czyli nuda, panie, nic się nie dzieje. A, zaraz momencik. Bo ten jeden Niemiec to wcale nie Freitag, tylko niejaki Andreas Wellinger. W debiucie w Pucharze Świata zająć piąte miejsce – a to number! A ledwo zeszłej zimy debiutował w Pucharze Kontynentalnym. Jest chłopak niemal równy rok młodszy od naszego Klemensa Murańki. Gdzie jest dziś Murańka? No dobra, nie bądźmy złośliwi, ma zaległości treningowe związane z chorobą oczu. Klimek, głowa do góry, trenuj pilnie i bierz przykład z młodszego kolegi, prosimy!
Tyle w temacie „Lillehammer” bo umówmy się, że chcielibyśmy już o tym weekendzie zapomnieć. Za tydzień Kuusamo. Podobno przestawienie w kalendarzu tych dwóch imprez ma mieć kolosalnie pozotywny wpływ na warunki pogodowe. Znaczy się – w Kuusamo tydzień później niż zwykle ma nie wiać. Taaa, jasne. W takim razie ogłaszam, że oprócz braku wiatru w Kuusamo jeszcze dwie rzeczy sa pewne. Podmuchy i ruchy. Powietrza, rzecz jasna.