Strona główna • Artykuły

Zimą na igelicie. Czy to możliwe?

Ciepła zima daje się we znaki organizatorom zawodów skoków narciarskich. Niemal w każdym miejscu, gdzie organizowano zawody Pucharu Świata, skocznie trzeba było naśnieżać. Wisła musiała kupić śnieg za 100 tys. złotych, by zawody mogły się odbyć. W Zakopanem podczas drugiego dnia zawodów tory najazdowe były w fatalnym stanie, bo przy wysokich temperaturach tamtejszy system mrożenia nie działał wystarczająco efektywnie.

Na razie z powodu braku śniegu nie odwołano tej zimy żadnych zawodów rangi Pucharu Świata, ale odwoływano Puchar Kontynentalny czy zawody FIS Cup. Klimatolodzy ostrzegają, że klimat się zmienia i takich zim może być coraz więcej. Odwołanie zawodów to zawsze problem natury finansowej i organizacyjnej. To też spory zawód dla kibiców, szczególnie w takich krajach jak Polska, gdzie skoki są bardzo popularne. Na PŚ w Zakopanem czy w Wiśle ludzie wykupują bilety już w listopadzie, rezerwują noclegi, biorą urlopy z pracy.

Większość skoczni, na których rozgrywane są zawody PŚ, posiada igelit i tory ceramiczne. A jeśliby oszukać pogodę? W sytuacji w której nie da się wygrać z pogodą i naśnieżyć skoczni, rozgrywać zimowe zawody na igelicie? Kilka lat temu na skoczniach Centrum w Wiśle w styczniu odbył się konkurs na igelicie z okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To oczywiście zawody małej rangi i małej skali, ale pokazały że technicznie jest możliwe.


Okazuje się, że w środowisku narciarskim dyskusje na ten temat pojawiły się już jakiś czas temu. Na razie to jednak tylko pomysły, nikt nie przedłożył konkretnego projektu. Łukasz Kruczek uważa, że prędzej czy później stanie się to rzeczywistością.

"Od strony technicznej, czy organizacyjnej nie ma żadnych problemów. Jedyną przeszkodą jest to, że aktualnie w przepisach jest punkt, że organizator PŚ musi mieć zeskok z śniegiem. Rozbieg może być już ceramiczny" - mówi trener polskich skoczków.

"Jeśli chodzi o zawodników to w trakcie sezonu można przechodzić z śniegu na ceramikę i z powrotem. Nie ma problemu. Coraz więcej skoczni ma też rozbieg sztucznie lodzony. Ja myślę, że jest to naturalna kolej rzeczy, chociaż podobno jest opór w tej sprawie. Gdzieś już kiedy były pomysły, by Puchar Świata połączyć z Letnią Grand Prix. Zaczynać w wrześniu i kończyć w marcu jako jeden sezon" - zdradza Łukasz Kruczek.

Zdanie, że dla zawodników podobne rozwiązanie nie przysporzyłoby kłopotów, potwierdza Jan Ziobro. "Myślę, że nie byłoby to dla nas problemem. Tory najazdowe są większym problemem, niż zeskok, bo tam się tylko ląduje i na technikę skoku ma to mały wpływ. Ale i co do torów, to też nie jest problem, bo na różnych skoczniach są różne tory i musimy już się przestawiać z lodowych na ceramiczne. To się da zrobić. Ale myślę, że takiej sytuacji nie będzie. Jest XXI wiek. Technika jest tak rozwinięta, że śnieg zrobią nawet w lecie. Myślę, że jeden czy dwa dni zawsze będzie można rozegrać na śniegu i nigdy do tego nie dojdzie, że będziemy zimą lądować na igelicie" - uważa skoczek z Zakopanego.

Prezes Apoloniusz Tajner jest dość ostrożny, ale przyznaje, że rozwiązanie od strony organizacyjnej byłoby ułatwieniem. Choć pewnie pojawiłyby się problemy, które trzeba by było rozwiązać. "Jestem w stanie sobie to wyobrazić, że jeśli na kilka dni przed konkursem nie da się naśnieżyć skoczni, to ściągamy siatki. To się da zrobić nawet w jeden dzień. Tory montujemy wszędzie ceramiczne i z tym nie ma kłopotu. Trudno za to przewidzieć, jak w bardzo niskich temperaturach zachowywałby się igelit. Wyobraźmy sobie, że zapada decyzja "skaczemy na igelicie", ale w ostatnim momencie, albo być może nawet w nocy między kwalifikacjami a konkursem przychodzi nagłe ochłodzenie. Za późno by przygotować zeskok śnieżny. Czy igelit nie będzie pękał? A jak na ten igelit zacznie padać śnieg? Jest sporo kwestii, które trzeba by przewidzieć, przetestować" - zauważa.

Jednak to nie od skoczków czy trenerów, ani nawet prezesów poszczególnych związków narciarskich zależą tego typu zmiany. A pomysłowi zdecydowanie sprzeciwia się dyrektor Pucharu Świata i twierdzi, że FIS na coś takiego się nie zgodzi. "Technika cały czas idzie do przodu i skoki się zmieniają. To bardzo ważne, że mamy możliwości, by skoki się rozwijały. Fakt, że można latem na igelicie oddawać skoki na skoczniach dużych, sprawił że skoki stały się bezpieczniejsze. Istnieje już przepis, że w wyjątkowych sytuacjach można używać ceramicznych torów najazdowych zamiast lodowych. Ale pozwolenie na lądowanie na igelicie zimą stało by w sprzeczności z filozofią jaką kieruje się Międzynarodowa Federacja Narciarska. Skoki narciarskie to dyscyplina zimowa i FIS już jakiś czas temu jasno określił, że konkursy powinny się odbywać na śniegu" - uważa dyrektor PŚ.

Hofer wylicza argumenty przeciwko podobnej rewolucji: "Szczerze mówiąc, to skoki wcale nie należą do dyscypliny, która byłaby narażona na kaprysy pogody bardziej niż inne. W dodatku jesteśmy technicznie bardzo dobrze i coraz lepiej przygotowani na tak trudne sytuacje. No i w końcu zimowa sceneria - czysty biały śnieg, błękitne niebo, niskie temperatury, piękna przyroda - są czynnikami, które sprawiają, że nasz sport jest tak fascynujące. Warto też pamiętać, że każdej zimy mamy zaplanowanych dużo, około trzydziestu konkursów. Nawet, jeśli kilka się nie odbędzie wciąż pozostaje ich na tyle, że można sprawiedliwie wyłonić zwycięzcę cyklu. FIS zwykle nastawia się na odwołanie kilku konkursów i nie jest to dużym dramatem. Raczej sytuacja, że rozegrane są wszystkie uważana jest za anomalię. To jest obecne stanowisko Międzynarodowej Federacji Narciarskiej."

Jednak ani błękitne niebo ani biały śnieg ani niskie temperatury nie leżą w gestii FIS ani ludzkiej techniki, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. A skoki zmieniają się szybciej, niż można by przewidzieć. Dowiodły tego rewolucje z przelicznikami za wiatr i belkę, czy szybki a gwałtowny rozwój skoków kobiecych. Z kolei z punktu widzenia FIS odwołanie dwóch czy czterech konkursów rzeczywiście nie jest dramatem. Natomiast z punktu widzenia organizatorów konkretnych konkursów sytuacja nie jest tak różowa i często oznacza poważne konsekwencje finansowe oraz prestiżowe.

I właśnie w związku z tym dyrektor Hofer ma konkretne obawy: "Boję się, że gdybyśmy na to pozwolili, to nikt nie starałby się nawet naśnieżać skoczni, tylko organizatorzy poszli by po linii najmniejszego oporu. W tej chwili brak przygotowania skoczni może oznaczać wypadnięcie z kalendarza. A to nie jest takie bardzo trudne. Trzeba śnieg wcześniej zmagazynować, lub mieć trzy noce z przymrozkami, by naśnieżyć dużą skocznię. Tylko śnieg zapewnia, że sport zimowy jest sportem zimowym. Skakanie na igelicie jest trochę innym skakaniem. Zawodnicy zdobywają punkty Pucharu Kontynentalnego na śniegu więc i w Pucharze Świata powinni skakać na śniegu. Punkty za skakanie na igelicie są przyznawane za zawody Letniego Pucharu Kontynentalnego czy Letniej Grand Prix".

Jeśli jednak w przyszłości, doszłoby do połączenia Letniej Grand Prix z Pucharem Świata i byłby to jeden długi cykl z jedną nagrodą przyznawaną w marcu, zapewne nic już nie powstrzymałoby takiej zmiany. Walter Hofer potwierdza, że takie plany a nawet konkretne projekty istnieją, jeśli jednak miałoby to się wydarzyć, to w dalszej perspektywie, choć są już ku temu czynione pewne kroki."Były takie rozmowy, ale na razie chcemy tylko wydłużyć okres rozgrywania Pucharu Świata. Dlatego w tym roku pojawiły się konkursy w Klingenthal nieco wcześniej niż zwykle następowała inauguracja. Będziemy też chcieli kończyć cykle nieco później, równo z końcem marca. Pojawiło się na mapie skoków kilka nowych obiektów w miejscach, gdzie jest większa szansa śnieżnej i mroźnej zimy. Ałmaty, Czajkowski - tam będzie można skakać już w połowie listopada - uważa Walter Hofer.

Widać wyraźnie, że ze strony FIS jest wyraźny opór by wprowadzać akurat takie zmiany. Czy jednak zmiany klimatyczne oraz nacisk ze strony organizatorów, którzy ponoszą wysokie koszty, nie zmusi po protu FIS do zmiany stanowiska? Z całą pewnością takim pomysłom przyklasnęli by również ekolodzy, za którymi stoją przecież wpływowi czasem politycy. Jeśli koszt przygotowania zawodów będzie wciąż rósł, od skoków mogą zacząć odwracać się sponsorzy, co oznaczałoby medialną śmierć dyscypliny.