Piotr Żyła: Oddawać skoki jakie się umie, a nie wymyślone z kosmosu
Piotr Żyła po wtorkowym konkursie w Kuopio był zadowolony ze swojej dziesiątej lokaty. Skoczkowi zdawały się nie przeszkadzać ani warunki, ani fakt przeniesienia zawodów na skocznię normalną. Piotrek cieszy się już na jutrzejsze zawody w norweskim Trondheim.
Zawodnik z Wisły był jak zwykle pełen pogody ducha po udanym dla siebie dniu.
- Dzień był długi, a szczególnie serie były drugie, najpierw treningowa na dużej skoczni i próbna na małej, potem seria konkursowa. Dzień minął jednak w porządku, coś się działo przynajmniej, nie było nudy. Większość czasu trzeba było być w gotowości, bo nie było wiadomo kiedy się skoczy, więc fajnie, były emocje.
Żyła obojętnie podchodzi do decyzji o odbyciu konkursu na skoczni normalnej zamiast skoczni dużej.
- Co za różnica? Trzeba skakać gdzie wszyscy skaczą. Nie było problemu żeby przejść z dużej na małą. Skacze się tak samo cały czas na każdej skoczni, nie ma to za bardzo znaczenia, trzeba swoje skoki oddawać. Czy to jest duża, czy mała, czy mamucia, trzeba oddawać skoki jakie się umie, a nie jakieś wymyślone z kosmosu. Ta mała skocznia tu jest w porządku, ostatni raz dziesięć lat temu tu skakałem na obozie treningowym. Za bardzo jej nie pamiętałem, ale jest ciekawa, specyficzna. Taka fińska, można by było powiedzieć. U góry wiało, za progiem też. Ale myślę, że dobrze, że to przenieśli na małą, bo przynajmniej ta jedna seria się odbyła. Inaczej pewnie przyjechalibyśmy, posiedzielibyśmy na skoczni jeszcze drugie tyle i by było odwołane. Bez sensu by było przyjechać na jeden tylko konkurs i miałoby go nie być, to już lepiej jak na tej średniej faktycznie jest.
- Nie dłużył mi się czas na górze i nie było zimno. Szatnia u góry jest ciepła, poza tym mamy te swoje "teletubisie", czyli takie ubranie na nogi i na górę. Ściągnąłem to dopiero o jeden numer przed sobą. Jeszcze potem byłem ściągany z belki, ale nie miałem takiego problemu, żebym stracił to ciepło, do którego się wcześniej rozgrzałem. Wiadomo, jak jest jakaś przerwa, to trzeba sobie podskakiwać, żeby cały czas to ciepło trzymać do końca, mimo, że było się dobrze ubranym. To mi się udało zrobić, bo jak się na tej wieży siedziało, to narty tam na górze było ciężko utrzymać, trzeba było się skupiać, żeby wiatr ich nie porwał.
W początkowej fazie lotu wydawało się, że Żyła może wylądować na buli, co sam skoczek kwituje śmiechem.
- Raczej nie na buli, a na głowie! Myślę, że tam na panikę nie było czasu, bo to się wszystko za szybko dzieje, raczej uderzyły mi po prostu narty i nawet nie wiem, czy zareagowałem czy nie, próbowałem odciągnąć w drugą stronę, ale narty już były na zero lub nawet pod. Tak naprawdę już je ciągnęło do dołu, ale jakoś się tam udało potem złapać trochę powietrza i coś z tego uratować. Jak wyszedłem z progu i dostałem narty, to zacząłem się cieszyć, ale jak tylko zacząłem się cieszyć, to te narty odeszły i trochę był niespokojny ten skok. Nie wiem czy tam był taki podmuch. Rzadko takie sytuacje się zdarzają, raczej zawsze narta spokojnie wyjdzie, a tu jakoś strzeliła dosyć mocno i nie umiałem jej utrzymać i wyszło jak wyszło. Ale i tak nie ma co płakać, bo dziś były takie zawody jakie były. Niektórzy tam w ogóle nie ulatywali żadnych metrów. Fin skoczył w próbnej 102 czy 103 metry, a w konkursie 50. Wydziałem go z góry, jak całą bulę przejechał. Także konkurs był zakręcony, ale dla mnie pozytywny.
Żyła twierdzi, że skocznia Granåsen w Trondheim, gdzie odbędą się kolejne zawody PŚ, przypadła mu do gustu.
- Lubię tę skocznię, jest fajna, lotna. Bardzo przyjemna, taka norweska. Większość z nich, poza Oslo może, jest takich lotnych właśnie. Na większości przyjemnie się skacze, jak na lotach, choć skoki są trochę krótsze. Gdyby jeszcze warunki były dobre, to byłoby naprawdę super i by się fajnie można było pobawić skakaniem w Trondheim.
Podopieczny Łukasza Kruczka z dużą dozą cierpliwości traktuje trudy związane z ciągłymi podróżami.
- Wiadomo, człowiek trochę zakręcony, ale to kwestia przyzwyczajenia. Mi jest wszystko jedno, wsiądę w PKS czy samolot i będę spał, obudzę się na miejscu, przejdę się, coś zjem. Na pewno to jest męczące na początku sezonu, bo to coś nowego, że jeździ się z miejsca na miejsce, a jeszcze w międzyczasie do domu. A tu jest coś takiego, że jest wszystko jedno. Nawet gdyby sezon trwał jeszcze miesiąc, to byłoby znośne, ja już przynajmniej się nauczyłem z tym radzić.
autor: Olga Maciejewska, źródło: Informacja własna weź udział w dyskusji: 5