Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Na Kasprowym, na słomie, w mieście chrząszcza. O polskich skoczniach słów kilka

Co kilka lat na łamach naszego portalu prezentujemy zaktualizowane wersje obszernego artykułu - Przewodnik po polskich skoczniach narciarskich dotyczącego historii i stanu obecnego polskich obiektów do skakania na nartach. Zanim w najbliższych miesiącach pojawi się nowa odsłona tego opracowania proponujemy w ramach majowej ciekawostki swego rodzaju "wyciąg" z poprzednich wersji artykułu, zawierający kilka ciekawych i mniej znanych informacji i faktów związanych z tym tematem.


Najwyżej położona skocznia w Polsce

W 1947 roku w całym Zakopanem, nie było ani grama śniegu. Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się Memoriał Bronisława Czecha, który wyjątkowo organizowano w kwietniu. Impreza po prostu musiała się odbyć i zaczęto rozpaczliwie poszukiwać miejsca, w którym dałoby się przeprowadzić konkurs skoków. Wybudowano więc szybko skocznię terenową na Kasprowym Wierchu z progiem zbudowanym ze śniegu. Jej rozbieg zaczynał się od dzwonu na szczycie Kasprowego w kierunku Goryczkowej, gdzie był "próg" i zeskok! Była to najwyżej położona (chodzi o wysokość n.p.m.) w historii skocznia narciarska w Polsce. Zawody wygrał Jan Kula (37 i 36 m.). Poza konkursem Józef Krzeptowski Daniel osiągnął 38 m.

Pomógł Marusarz

Nie każdy wie w jakich bólach rodziła się wielce zasłużona dla polskich skoków Średnia Krokiew w Zakopanem. Powstanie Średniej Krokwi związane było z przyznaniem Zakopanemu prawa organizacji Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym w 1962 roku. Władze FIS zażądały wybudowania oddzielnej skoczni do konkursów kombinacji norweskiej. Autorem projektu skoczni był inżynier Mieczysław Samka. Komitet organizacyjny mistrzostw miał sporo problemów ze znalezieniem wykonawcy projektu. Termin oddania skoczni zbliżał się nieubłaganie, a żadne z miejscowych przedsiębiorstw budowlanych nie chciało podjąć się realizacji projektu. Ostatecznie obiekt powstał na czas dzięki mobilizacji okolicznych sympatyków narciarstwa. Nadzór nad budową objął sam Stanisław Marusarz, a wśród jego najbliższych współpracowników znaleźli się m.in: olimpijczyk z Ga-Pa, główny inżynier PPIS Michał Górski, eks-zawodnik, technik budowlany, Władysław Staszel-Polankowy oraz doskonały organizator Tadeusz Sztromajer. Koniec końców powstały obiekt K-70 posłużył nie tylko do rozegrania rzeczonych zawodów w kombinacji. To właśnie podczas zakopiańskiego FIS-u w 1962 r. po raz pierwszy rozegrany został otwarty konkurs skoków na średniej skoczni. Wygrał Norweg Toralf Engan przed Polakiem Antonim Łaciakiem i Niemcem Helmutem Recknaglem.

Skoki na słomie

Pierwszą polską skocznią pokrytą igelitem był obiekt w Warszawie, który wyposażony w letnie maty został już w latach 50-tych. Skocznia ta była jedną z około 20 na świecie przystosowanych do korzystania z niej poza sezonem zimowym. Próby korzystania ze skoczni latem miały jednak miejsce już wcześniej. Głównym zamierzeniem Leopolda Tajnera, cenionego beskidzkiego animatora skoków i trenera było stworzenie skoczkom w okresie letnim warunków jak najbardziej przypominających zimowe. Jak pisze Wojciech Szatkowski w książce "Od Marusarza do Małysza" w latach 1947-48 pokryto matami ze słomy tzw. "średnią" skocznię w Goleszowie oraz małą na Górze Chełm. Letnie skoki wzbudzały ogromne zainteresowanie wśród okolicznej ludności. Pomysł ten jednak nie do końca się sprawdził i zaprzestano tego typu treningów. Prędkość nart na zeskoku była za mała, pomimo smarowania ich parafiną i ropą, a lądowanie z upadkiem powodowało częste zrywanie mat. Inny pomysł zastosowano na skoczni w wiślańskiej dzielnicy Jawornik. Tak zeskok pokryto... chodnikami kokosowymi.

Z motyką na słońce

Skocznia mamucia w Polsce? Były takie plany. W latach 50-tych pojawił się pomysł wybudowania w Szczyrku skoczni, na której można by oddawać skoki powyżej 110 metra. Była to inicjatywa znanego i cenionego wówczas zawodnika, trenera i działacza, Antoniego Wieczorka. Pierwsza wersja tego projektu przewidywała budowę szczyrkowskiego "mamuta" pod Przełęczą Salmopolską, a druga między małym a dużym Skrzycznem. Był to jednak zbyt śmiały pomysł jak na lata powojenne i do powstania "giganta" w Szczyrku w końcu nie doszło. W 2003 roku o potrzebie budowy skoczni mamuciej mówił w jednym z wywiadów ówczesny prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Paweł Włodarczyk: "Myślimy też o budowie mamuta. Takie są w tej chwili tendencje w FIS, konkursy na mamutach mają trafić do programu igrzysk. Największe imprezy światowe, w tym także Puchary Świata, będą przyznawane krajom mającym skocznie K 120 i K 185." Pomysł upadł równie szybko jak się narodził.

Rolki na rozbiegu

Szczyrk jeszcze przed kilkoma laty mógł pochwalić pierwszą w Polsce opomiarowaną skocznią krążnikową. Był to obiekt K17 o nazwie Antoś, którego cechą charakterystyczną było to, iż zamiast po porcelanowej, czy stalowej nawierzchni, skoczek zjeżdżał po specjalnie ułożonych rolkach. Na rozbiegu zostały zainstalowane elektroniczne czujniki, dzięki którym każdy skok mógł być zapisany na komputerze (siła odbicia, miejsce, szybkość najazdu, inne ważne parametry) i przeanalizowany przez trenera w dowolnym czasie. Z ekranu monitora podłączonego do komputera można było odczytać siłę odbicia zarówno prawej, jak i lewej nogi skoczka. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był inżynier z Warszawy, Stanisław Banerski. Pomysł nie był chyba jednak tak rewelacyjny jak przedstawiono go w 2004 roku, kiedy był realizowany. Nie znalazł zastosowania na żadnej innej skoczni, a sypiący się obiekt K-17 został w 2012 roku rozebrany.

Skocznia, której nie było

Skoki narciarskie mają swoje tradycje również w Trójmieście. W Gdańsku istniały przed laty dwie skocznie, a obiekt tego typu posiadał także Sopot. Co ciekawe nadmorski Kurort znany głównie z Monciaka i najdłuższego w Europie molo mógł mieć jeszcze jedną skocznię. I to jaką. W latach 50-tych na stoku Sępiego Wzgórza za stadionem lekkoatletycznym w Sopocie rozpoczęto budowę skoczni narciarskiej, która miała pozwalać na oddawanie nawet 90-metrowych skoków. Takie możliwości dawała wówczas tylko zakopiańska Krokiew. W miejscu, w którym stanąć miała planowana skocznia wycięto drzewa, wyprofilowano bulę oraz zeskok wraz z przeciwstokiem. Do ukończenia projektu pozostała jeszcze tylko budowa wieży startowej. Niestety w pewnym momencie, z powodów, które do dziś trudno ustalić, zaniechano dalszej budowy i skocznia, która mogła stać się sensacją na skalę krajową (a może nie tylko) nigdy de facto nie powstała.

Skocznia w mieście chrząszcza

W 2003 roku powstała inicjatywa wybudowania skoczni narciarskiej w Szczebrzeszynie. Ambitny plan zakładał budowę obiektu K-90, co od początku budziło zdziwienie, bowiem budowa tak dużej skoczni poza pasmem gór byłaby w naszych warunkach czymś raczej niecodziennym. Według słów burmistrza obiekt miał powstać w latach 2004-2006. Całkowity koszt budowy wynieść miał 5 mln złotych. Dwie trzecie pieniędzy Szczebrzeszyn zamierzał pozyskać z Unii Europejskiej. Miejscem powstania skoczni miał być stok w Kawęczynku lub Błonie w Szczebrzeszynie. Odważny projekt od początku wzbudził spore kontrowersje wśród radnych. Część z nich poparła dążenia burmistrza, inni jednak zdecydowanie sprzeciwiali się temu pomysłowi. Sprawą bliżej zainteresował się "Dziennik Wschodni", który poddał wątpliwość zasadność tego przedsięwzięcia. Opublikowany na łamach tej gazety tekst: "Burmistrz spada z progu" był druzgocącą krytyką koncepcji Mariana Mazura. Sprawa odbijała się coraz szerszym echem. Zaczęto zadawać sobie pytania, jaki sens ma budowa tak dużego obiektu bez niezbędnej infrastruktury, zaplecza technicznego, wreszcie bez kilku mniejszych obiektów, na których sportowego abecadła mogliby się uczyć młodzi adepci skoków. Znajdując się pod ostrzałem krytyki burmistrz zaczął tłumaczyć się ze swego pomysłu, obracając całą sytuację z powstaniem normalnej skoczni na Lubelszczyźnie w żart, obiecując jednakże powstanie małej rekreacyjnej skoczni. Do jej powstania nie doszło.