Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz: Wtedy dowiedziałem się dużo o sobie i moich bliskich

Adam Małysz wciąż jest popularną i rozchwytywaną przez media personą. W ostatnich dniach ukazał się obszerny wywiad z naszym mistrzem na łamach portalu weekend.gazeta.pl, w którym opowiedział on o swojej sportowej przeszłości i obecnej karierze. Poniżej prezentujemy kilka fragmentów tej rozmowy.


Adam Małysz:

o popularności w czasie małyszomanii

Uczyłem się z wiekiem, na własnym doświadczeniu. Na początku kariery miałem bardzo ciężkie lata - wzloty i upadki. Gdy wybuchła ta cała małyszomania, nie mogłem się pokazywać publicznie. Od razu pojawiały się prośby o zdjęcia i autografy. Dla mojej rodziny to było męczące. Nie nazwałbym tego przeciwnościami, ale po prostu konsekwencjami sukcesu - dowiedziałem się bardzo dużo o sobie, a także o moich bliskich. Samemu trudno byłoby mi przejść przez te wszystkie lata sukcesów i porażek, przez te czasy zainteresowania mediów i kibiców. Ciężko mi to było udźwignąć... Udało się ze wsparciem rodziny, kolegów. Zresztą ze znajomych przetrwali tylko ci najmocniejsi, ci prawdziwi przyjaciele.

Nie mogłem normalnie pójść na zakupy czy na spacer z rodziną. To było męczące, ale nie dlatego, że nie chciałem, aby ludzie do mnie podchodzili. Najgorsza była skala tego wszystkiego. Nie mogłem się swobodnie poruszać, nie mogłem wyjść na piwo z bliskimi czy z kolegami. Od razu w gazetach pojawiały się nagłówki: O, patrzcie! Małysz pije piwo, a mówili, że jest taki święty. Bardzo często słyszałem też: Pan jest przecież osobą publiczną. Nigdy nie mogłem się z tym pogodzić. Zawsze podchodziłem do tego tak: Ja nic nie muszę, ja mogę. To, co osiągnąłem, zdobyłem tylko ciężką pracą. Nikt mi niczego nie dał. Do wszystkiego dochodziłem sam. Ale to, że wielu kibiców utożsamiało się z moim sukcesem, sprawiało mi niesamowitą radość. Czułem, że jest to w pewnym sensie sukces milionów Polaków. Pokazywali mi to na każdym kroku. Myślę, że podczas całej mojej kariery skoczka narciarskiego mógłbym policzyć na palcach osoby, które nie były mi życzliwe.

o początkach kariery kierowcy rajdowego

- Jeszcze zanim zakończyłem karierę skoczka, dostałem propozycję, żebym pojechał z zespołem na Dakar. Dla mnie to był wtedy kosmos. Powiedziałem, że śledzę ten sport w telewizji, ale nie czuję się na siłach. Byli jednak dość nieugięci, więc powiedziałem: Odezwijcie się, jak zakończę karierę. I rzeczywiście, zadzwonili dzień po tym, jak ogłosiłem, że kończę ze skokami. Zapytali, czy bym się z nimi nie spotkał. Zgodziłem się i tak to się zaczęło.

Na początku nie było to dla mnie proste. Musiałem się uczyć wielu elementów. To, że przez 17 lat miałem prawo jazdy, nie czyniło mnie przecież kierowcą rajdowym. Wiele osób z branży, mediów mówiło wtedy, że traktuję rajdy jedynie jako przygodę. Cóż, ten pierwszy rok rzeczywiście był dla mnie rozpoznawczy, sprawdzałem, czy dam sobie radę. Przed Dakarem słyszałem: Jak już tam pojedziesz, to się zarazisz. Rajdy są jak choroba zakaźna. I to jest fakt. W pierwszym Dakarze solidnie dostałem po tyłku, ale... rajdy mają w sobie coś takiego, co trudno opisać. To jest nie tylko adrenalina. Chcesz tam być, jeździć. A jak już się zdecydowałem, robię to - jak to ja - na sto procent.

o diecie w czasie kariery skoczka

To był jeden z niewielu elementów, który wymagał ode mnie naprawdę silnej woli. I bardzo dużych wyrzeczeń. Przychodziło mi to niezwykle trudno. Zwłaszcza że sam musiałem sobie z tym radzić. Dzisiaj mamy lepiej rozwiniętą medycynę i ekspertów z wielu dziedzin, więc jest łatwiej. Jak w 1997 roku zaczynałem dietę, to sam musiałem kombinować, co jeść, żeby nie przekroczyć limitu 1500 kalorii. Dopiero od 2006 roku korzystałem z pomocy dietetyków, którzy ustawiali mi jadłospis. Ale to też nie było tak, że mówili mi: Proszę dzisiaj zjeść to i to. Raczej dawali mi jedynie podpowiedzi, żeby mnie nauczyć, co jeść. Tak żeby mi smakowało, a jednocześnie spełniało normy. Jak zaczynałem współpracę z dietetykiem, byłem zszokowany, że 1500 kalorii to tak dużo jedzenia. Mogłem zjeść tyle, że głowa boli. Wcześniej to były takie malutkie porcje... To, co wyczytałem i czego sam się nauczyłem, było mi bardzo potrzebne, ale dopiero z pomocą dietetyka mogłem zjeść smacznie. I nie była to tylko pierś kurczaka z kaszką bez sosu.

[Po zakończeniu kariery skoczka] Zacząłem jeść trochę inaczej, to znaczy normalnie. Nie musiałem już przestrzegać diety, która miała utrzymać wagę 52-54 kilo. Zresztą ja wręcz chciałem przytyć. Gdy wcześniej wychodziłem z żoną na plażę, widziałem, że ona często musi się wstydzić tych moich wystających kości. Ja sam się ich wstydziłem, ale tłumaczyłem sobie, że skoro wybrałem taki sport, to muszę się godzić na wyrzeczenia. Przytyłem 15-17 kilo i teraz waga stanęła.

o swoich wąsach

Sam nie wyobrażam sobie siebie bez wąsów, one stały się takim moim znakiem rozpoznawczym. Głupio bym się czuł, jakbym je zgolił, więc na razie na pewno nie zamierzam. Może jak będę chciał się odmłodzić, to wtedy zgolę.

Cały wywiad