Piotr Żyła: "To nie kwestia kombinezonów, tylko głowy"
Czwartkowy dzień bez treningów i kwalifikacji nie wpłynął na nastrój Piotra Żyły. Reprezentant Polski w wywiadzie dla naszego portalu opowiedział o przemyśleniach po zawodach w Klingenthal, pogodzie w Ruce, odwoływanych seriach, skoczni Rukatunturi i... bałwanie.
Dzisiaj podobnie jak w Klingenthal nie udało się przeprowadzić serii treningowych i kwalifikacji. Czy taki to zmartwiło reprezentanta Polski? - Nie zmartwiło. Nic takiego się w sumie nie dzieje. Wiadomo, że fajnie byłoby skoczyć, byłoby więcej oddanych skoków. Ale co zrobić, taka jest standardowa pogoda w Kuusamo-Ruce. Trzeba jakoś zająć tę lukę czasową i coś robić - wyjaśnia Piotr Żyła.
A co w taki niespodziewany dzień bez skoków robią zawodnicy? - Na razie to wstałem. (śmiech) A teraz planuję, co robić dalej - zdradza wiślanin.
Po przyjeździe do Ruki, Piotr Żyła zamieścił na swoim profilu na Facebooku zdjęcie z olbrzymim bałwanem: - Akurat wracaliśmy z treningu, byliśmy na sali o 11:00. I przed hotelem akurat dwa takie bałwany stoją... (śmiech) Fajny taki bałwan. Myśleliśmy, aby zrobić mu konkurencję, wybudować mu drugiego, ale ciężko by było, trzeba byłoby jakąś koparkę pożyczyć.
Dziewiętnasty zawodnik poprzedniej edycji Pucharu Świata zdradził również, jak przebiegała czwartkowa rozgrzewka w sali: - Standardowo: siatkówka, kilka odbić, imitacja. Głównie chodziło o to, aby się poruszać po wczorajszej podróży. Późno przyjechaliśmy, nie mogliśmy się wczoraj rozruszać. Jest zimno, śnieg sypie, także dziś rano wystarczyło na salę zajść, poruszać się, aby być przygotowanym do dzisiejszego dnia. A że dzisiaj nie ma nic, to w zasadzie pójdziemy jeszcze na parking coś porobić, może pograć w piłkę. Zobaczymy, co będziemy robić.
O złych prognozach dla Ruki na nadchodzący weekend mówiło się już od kilku dni. Czy Piotr Żyła również śledził badania meteorologów? - Na prognozy pogody raczej nie patrzyłem. Tutaj jest tak zawsze, to było raczej normalne, że tak będzie. Tylko zazwyczaj próbujemy chociaż skakać. Dziś akurat jest decyzja, że nie. Może faktycznie wieje trochę mocniej niż zwykle albo po prostu im się też nie chciało. (śmiech) Zimno jest, sypie śniegiem, wieje, to po co tak naprawdę próbować, jak dziś nie ma żadnych zawodów.
Zdaniem trenera Łukasza Kruczka odwołanie wszystkich serii na godziny przed startem jest korzystniejsze dla zawodników, którzy mogą inaczej zagospodarować swój czas: - Można tak powiedzieć. Dawno już nie było takich sytuacji, ale czasem też to jest jakieś zabicie czasu, jak się idzie na tę skocznię i coś się przynajmniej dzieje. Akurat tu nie wiem, jaki numer będę miał [40 - przyp. red.]. Jak w poprzednich latach raczej z tyłu jeździłem, to wiadomo było co tam się dzieje. Śmiałem się, jak niektórzy chodzili po trzy razy na rozgrzewkę. Nie wiem czy mnie to samo będzie jutro czekać czy nie. Zobaczymy który numer będę miał. Ale ogólnie to w porządku, że tak zrobili, skoro wiedzieli, że i tak nic z tego nie będzie. Było to fair w stosunku do nas, że nie trzeba było trzy razy jeździć, się grzać i ani razu skoczyć. Czasem to jest fajne, a czasem trochę męczące - przyznaje brązowy medalista MŚ w Val di Fiemme i Falun.
Od inauguracji Pucharu Świata w Klingenthal minęło już kilka dni. Jak wiślanin ocenia na chłodno rywalizację w Niemczech? - Nastawialiśmy się na trochę inne rezultaty i wyszło jak wyszło. Nie było co analizować, bo to było w sumie jasne i proste czemu tak się stało, a nie inaczej. Teraz są następne zawody, trzeba jechać dalej i z większą radością do tego podejść, niż jak to było w Klingenthal, takie czekanie na to, aby w końcu skoczyć. Takie wspinanie, napalanie się na nie wiadomo co. I wyszło tak jak wyszło. Teraz po tych pierwszych zawodach, przynajmniej we mnie, trochę zeszło takiego "pierwszego stresu". Myślę, że teraz będzie na spokojnie, normalne skoki. I po prostu bawić się tym i cieszyć się, że możemy tu być, skakać i walczyć w tych zawodach. I to jest to, czego tak naprawdę brakowało w Klingenthal.
To oznacza, że w polskiej kadrze nie ma tym razem dezorientacji i zawodnicy wiedzą, czego zabrakło w Klingenthal do osiągnięcia lepszych wyników, w przeciwieństwie do sytuacji z poprzednich sezonów? - Wtedy myśmy nie wiedzieli, teraz też nie wiemy. (śmiech) Nie wiemy, ale wiemy, można tak powiedzieć. W zeszłym sezonie może nie zacząłem super, ale jakoś w miarę przyzwoicie. Dwa lata temu, można powiedzieć, bardzo dobrze. Ale z kolei przez poprzednie sezony, jak i ten, człowiek też trochę się uczy i wie czemu tak się stało, już po raz kolejny. I po raz kolejny się stało tak, jak w tych poprzednich sezonach, kiedy się człowiek napalał, napinał jakby to nie wiadomo jakie zawody były, nie wiadomo co tam trzeba było wyskakać. A tak naprawdę konkursy były jak każde inne, tydzień po tygodniu. To nie były ostatnie zawody, jest ich więcej. Trzeba po prostu trochę więcej spokoju przed kolejnymi zawodami. Myślę, że głównie to wadziło, tak samo w poprzednich sezonach, po prostu "spinka" była za duża - twierdzi Piotr Żyła.
Pojawiają się pogłoski, że powodem słabszych wyników mogą być nowe narty. Trzy lata temu głównym problemem były kombinezony. Czy tym razem ponownie zawinił sprzęt? - W tym roku akurat raczej nie ma o tym mowy. Kombinezony mamy dobre, nic się nie zmieniło w przepisach. Wtedy była akurat trochę inna sytuacja. Latem były inne przepisy, na zimę się zmieniły. A teraz z końcem lata już wszyscy jakoś potrafili skakać. Wystarczy popatrzeć na jeden skok Kamila, który jako jedyny skoczył normalnie [137 m w I serii niedzielnego konkursu w Klingenthal - przyp. red.]. Widać, że się da walczyć. To nie kwestia kombinezonów, tylko głowy. Nie ma mowy o tym, że mamy zły sprzęt. Skakaliśmy tydzień wcześniej przed Klingenthal w tym sprzęcie na skoczni w Wiśle-Malince, którą znamy, wiemy z którego rozbiegu się skacze i to były całkiem inne skoki. Nie to, co się stało w Klingenthal. Taki sport, nie zawsze jest tak jak się chce. A jak się za bardzo chce, to też nie do końca wychodzi - dodaje mistrz Polski na normalnej skoczni.
Po ostatnich zawodach Polak otrzymał ostrą reprymendę od trenera? - Raczej nie, za stary jestem na to. Po prostu wyciągnęliśmy wnioski z tego, co tam się stało. Ochrzan może by pomógł, może nie pomógł, ale nie był potrzebny. Każdy z nas wiedział, czemu tak się stało i myślę, że ta sytuacja się nie powtórzy. A nawet jeśli by się powtórzyła, to trzeba się z tego śmiać, a nie napinać nie wiadomo na co. Tak jak mi Łukasz ostatnio powiedział na przykładzie Japończyków. W treningach też nic wielkiego nie skakali, ale jeden z drugiego się śmiał, kto w bulę więcej przydzwonił. A na zawodach wiadomo, nie byli rewelacyjni... W sumie jak popatrzeć na Noriakiego, to był. (śmiech) Rewelacyjny, nawet bardzo. Reszta też dość skakała. Trzeba trochę więcej uśmiechu w to włożyć i po prostu czerpać z tego przyjemność. Nawet z tych złych skoków, co wiadomo, że się zdarzają, bo zawsze się zdarzają. Trzeba umieć się z nich śmiać, a nie napinać i denerwować, że akurat nie wyszło. Pamiętam chociażby sytuację sprzed roku, z Niżnego Tagiłu, gdzie skoczyłem chyba 91 metrów. Atmosfera była akurat mało sprzyjająca do tego, żeby się śmiać, ale jakoś potrafiłem się śmiać sam z siebie, jak można było tak skoczyć. Przyjechałem na następne zawody i już było w porządku, nawet bym powiedział poza drugą serią bardzo dobrze. (śmiech)
Czy polska kadra ma już plany na przeprowadzenie treningu w przerwie pomiędzy kolejnymi zawodami? - Jak będzie śnieg, jakaś skocznia przygotowana, to pewnie pójdziemy. A na razie to nie ma co na siłę się szarpać i jeździć, szukać, panikować przede wszystkim. To nie czas na to, jak to zwykle właśnie bywało. A teraz raczej na spokojnie trzeba do tego podejść. Będzie skocznia, to będziemy skakać, jak nie będzie to się nic nie dzieje. Najgorsze jest takie czekanie i żeby już skakać na siłę, nie wiadomo jak, nie wiadomo po co. Sezon jest na tyle długi, że jakieś jedne zawody się udadzą. (śmiech)
Skocznia Rukatunturi cieszy się dość negatywną opinią wśród skoczków, wielokrotnie upadali na niej zawodnicy. A co myśli o niej Piotr Żyła? - Jest taka jak każda inna. Jak się dobrze skacze, to się skacze, wtedy ona jest rewelacyjna i jedna z lepszych do dobrego skakania. I tak samo to działa w drugą stronę. O Klingenthal też można powiedzieć, że jest jedną z lepszych skoczni, a się nie skakało dobrze, tylko po prostu fatalnie. Metry były jakie były. Porównując te dwie skocznie, to w Klingenthal jak się skoczyło fatalnie, to te 118 metrów można było ulecieć. Tutaj kończy się to na 80-90 metrach. Także to jest różnica pomiędzy tymi dwoma skoczniami - zakończył z uśmiechem reprezentant Polski.
Korespondencja z Ruki, Tadeusz Mieczyński i Dominik Formela.
autor: Adam Bucholz, źródło: Informacja własna weź udział w dyskusji: 9