Małysz o dyskwalifikacji Stękały: "Nikogo za rękę nie złapałem, ale ktoś musiał kombinować"
Z mieszanymi uczuciami z norweskiej Reny wyjeżdżał Andrzej Stękała po zmaganiach w Pucharze Kontynentalnym. Oprócz zwycięstwa, które odniósł w piątek i drugiego miejsca wywalczonego w niedzielę, spotkała go przykra sytuacja w postaci dyskwalifikacji za nieprawidłowy kombinezon podczas sobotniego konkursu. Oburzenia tym faktem nie kryje Adam Małysz. Nasz były skoczek poruszył między innymi ten wątek w swoim wczorajszym felietonie z cyklu "Pisz, Adam Pisz", które publikuje na łamach Przeglądu Sportowego.
Małysz jest przekonany, że dyskwalifikacja naszego młodego skoczka nie była słuszna. Już wcześniej dał wyraz swojej dezaprobacie na ten temat w jednym ze swoim wpisów na facebook’u. We wczorajszym felietonie rozwinął swoją myśl, nie szczędząc ostrych słów organizatorom:
"Bulwersuje mnie to dlatego, że Andrzej za każdym razem skakał w tym samym stroju. I tylko w sobotę, w obwodzie brzucha, był o półtora centymetra za duży? Nikogo za rękę nie złapałem, ale ktoś musiał kombinować. Czasem koło kontrolera kręcą się osoby trzecie i szepczą, wtrącają się. Konkursy były w Norwegii, tamtejsi działacze mają wiele do powiedzenia w FIS i jestem przekonany, że przy okazji zawodów było sporo nacisków, podburzania, pytań.
Niemożliwe, by jednego dnia strój był dobry, drugiego zły, a następnego znów prawidłowy. Bzdura. Może tolerancja jest za mała? Teraz wynosi tylko centymetr – tyle luzu mogą mieć zawodnicy między ciałem, a kombinezonem. Dwa lata temu tolerancji w ogóle nie było i to okazało się złym rozwiązaniem. Kiedyś tych pomiarów w ogóle nie dokonywano. Kiedy ktoś założył dużo za duży kombinezon, nie odleciał, bo strój wyhamowywał skoczka w trakcie lotu."
Małysz ma swoją koncepcję dotyczącą tego jak powinien wyglądać pomiar kombinezonów u skoczków:
"Moim zdaniem wystarczy pomiar kroku. Wielkość kombinezonu w obwodach powinna być dowolna, każdy znalazłby coś dla siebie. W większych kostiumach skoki były bezpieczniejsze. Opór był większy i w powietrzu zawodnicy nie nabierali tak dużej prędkości jak teraz. Dziś chodzi o to, by po wyjściu z progu stracić jej jak najmniej i odlecieć w drugiej fazie. Kiedyś jeździliśmy z wyższych rozbiegów, ale prędkość na progu nie była wyższa. Tylko leciało się wolniej, bo kombinezon dawał opór."
autor: Adrian Dworakowski, źródło: Przegląd Sportowy weź udział w dyskusji: 14