Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Maciej Kot: "Nie załamuję rąk"

Piąty w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Maciej Kot występy na Mistrzostwach Świata w fińskim Lahti rozpoczął od takiej samej pozycji wywalczonej w konkursie indywidualnym na obiekcie normalnym. Podopieczny Stefana Horngachera skakał na odległość 95 metrów oraz 95,5 metra, a do podium stracił 8,5 pkt.


Wieczór na kompleksie skoczni Salpausselkae zwieńczył pokaz fajerwerków. Czy petardy były i na skoczni HS 100? - Na skoczni ich troszkę zabrakło. Skoki były na bardzo podobnym poziomie, jak na treningach. Jest to równy i wysoki poziom, ale myślę, że każdy z nas byłby w stanie znaleźć pewne błędy w tych skokach, a inni po prostu skakali dziś lepiej.

Kibice wielokrotnie wspominają, że piąte miejsce jest niejako symbolem naszego reprezentanta. Czy piąta lokata jest w tym przypadku satysfakcjonująca? - Gdyby był to Puchar Świata, byłbym z niej zadowolony, bo zebrałbym sporo punktów do klasyfikacji generalnej. Ale to są Mistrzostwa Świata, a tutaj liczą się tylko medale. Zostają dwie szanse i trzeba walczyć dalej.

W pierwszej rundzie Maciej Kot otrzymał jedną z największych rekompensat punktowych za wiatr w plecy. Warunki faktycznie były niesprzyjające? - Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić <śmiech>. Taki jest ten sport. Trzeba mieć trochę szczęścia. W obu skokach czułem, że brakowało trochę noszenia pod koniec. Leciałem dość wysoko, a musiałem lądować z dość wysoka. To spowodowało problemy z telemarkiem i niższe noty, więc pociągnęło to za sobą bolesne skutki. Wiadomo, że najważniejsze są dobre skoki. Pierwszy nie był optymalny. To były minimalne błędy, ale chciałoby się skoczyć trochę lepiej. Na chłodno trzeba to wszystko przeanalizować.

Czy 25-latek nie czuje się pokrzywdzony za noty otrzymane w finałowej serii? - Za pierwszym razem odjechała mi nieco narta przy lądowaniu, więc o te pół punktu sędziowie mieli prawo mi odjąć, ale w drugiej rundzie lądowanie w mojej opinii było bardzo dobre, a dostałem podobne, jeśli nie gorsze noty. Widziałem lądowania innych i w zasadzie w każdym skoku straciłem około dwóch punktów albo i więcej do czołówki. W dwóch seriach jest to bolesna strata czterech punktów. Nie do końca znam jej powody. Wniosek? Trzeba lądować jeszcze ładniej. Można powiedzieć, że noty po 18-18,5 pkt dla Eisenbichlera odebrały medal Kamilowi. Tacy są sędziowie. Ciężko czasami ich zrozumieć, ale ja nie jestem międzynarodowym sędzią i nie znam się na tym. Mogę wyrazić tylko swoje odczucia, a wydawało mi się, że moje lądowanie czy Kamila było ładniejsze, bo Markusa zachwiało. Gdybyśmy jednak skakali dalej od niego, noty nie grałyby roli.

- Te pierwsze konkursy czasami nam nie szły, ale pozostały jeszcze dwa. W każdym mamy równe szanse walki o medale, więc nie załamuję rąk. Przyjdzie czas na spokojną analizę, odpoczynek i powrót na dużą skocznię z tą samą energią i nadziejami. Czego dziś zabrakło? Np. Markus w drugiej serii oddał skok życia. Czasami takie skoki zdarzają się w tym najważniejszym momencie. On dziś to zrobił. Czasem jest też potrzebne szczęście. Nasz poziom jest wysoki, ale zabrakło dosłownie detali, aby ustawić się wyżej po pierwszej serii, co dałoby lepsze warunki w końcówce zawodów. Niuanse zebrane w całość uniemożliwiają walkę o podium.

Korespondencja z Lahti, Dominik Formela i Tadeusz Mieczyński