Maciej Kot: "Przed konkursem słuchaliśmy disco polo"
Maciej Kot w pierwszej serii sobotnich zawodów drużynowych w Vikersund pozazdrościł dalekiego lotu współlokatorowi ze zgrupowań i zawodów - Piotrowi Żyle, zbliżając się do ustanowionego przez niego dziś rekordu Polski. 25-latek uzyskał 244,5 metra, co jest wynikiem o zaledwie metr gorszym od rezultatu, którym poszczycić może się wiślanin. W finale Kot poszybował na odległóść 238,5 metra. Jak skomentował spektakularne popołudnie w Norwegii?
- To był szalony, w pewnym sensie historyczny i niesamowity konkurs. Tak wielu dalekich skoków w jednym konkursie nie pamiętam. Dwukrotnie bito rekord Polski, a także rekord świata, więc te emocje jeszcze długo będą opadać.
Czy była szansa, aby w pierwszej serii polecieć nieco dalej? - Zdecydowanie! Ciężko powiedzieć, jak daleko bym zaleciał. Być może granica 250. metra by pękła, ale to jest troszkę jak lot w nieznane. Do tej pory moim rekordem życiowym było 231 metrów, a na tym obiekcie najdalej poszybowałem na 210. metr. Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Nie miałem doświadczenia, a byłem bardzo wysoko i miałem dużo prędkości. Stwierdziłem, że nie ma gdzie lecieć. Nie było już linii, było płasko i zadziałał automatyzm obronny. To była spontaniczna decyzja o skróceniu skoku, aby nie skończyło się brzydkim upadkiem. Wiem, że kolejnym razem wiedziałbym, jak mam się zachować. Miałbym doświadczenie, więc tego dzisiaj brakło.
Druga próba była lepsza? - W drugiej serii warunki były trudniejsze, a belka startowa powędrowała dużo wyżej. Oba skoki były bardzo podobne, a na progu wręcz identyczne. Różniły się tylko tym, iż w finale wykończyłem skok telemarkiem. W pierwszej serii w 3/4 jego długości było optymalnie, a pod koniec zaczęły się problemy <śmiech>.
Jak przed tym konkursem relaksowali się Maciej Kot i Piotr Żyła, iż w sobotę osiągali najlepsze wyniki w karierze? - Jak zwykle, przed konkursem słuchaliśmy trochę disco polo, aby się pozytywnie nastawić. Były też filmy, a ja przed wyjazdem oglądałem Krzysztofa Hołowczyca, który opowiadał o Nissanie GTR, więc pojawiły się też tematy motoryzacyjne. U Piotrka przede wszystkim zadziałała sprawdzona technika. W piątek przyznał się, że wiedział, iż nie powinien tak skakać, ale i tak skakał w ten sposób. Prosił mnie, abym przed skokiem mu przypominał, co ma zrobić, a czego nie. Cały czas to robiłem i później się śmiałem, że znowu mam wkład w rekord Polski. Tak to zadziałało i bardzo się z tego cieszę, że efekt był właśnie taki.
Druga pozycja jest satysfakcjonująca? - Norwegowie wygrali, ale rzeczywiście na to zasłużyli. Latali rewelacyjnie, a na dodatek są u siebie. Ale oni już nie zagrożą nam w Pucharze Narodów, więc lepiej, żeby to oni wygrali niż Niemcy czy Austriacy. Dla nas bardzo ważne było drugie miejsce, które patrząc na przebieg zawodów, jest świetne. Ponadto wyprzedziliśmy Austriaków i Niemców, co pozwoliło uciec nam nieco w klasyfikacji generalnej. Sytuacja jest bardzo dobra, a my jesteśmy zadowoleni.
W piątek zakopiańczyk zapewniał, iż pobyt w Norwegii skończy na tylko jednym zjedzonym gofrze, aby nie odbierać sobie szansy na dalekie loty. Taktyka się sprawdziła? - To była dobra decyzja <śmiech>. Dziś ważyłem nieco mniej niż w piątek, więc widać, że masa ma znaczenie. Na skoczni nie jadłem zbyt wiele, więc jestem trochę głodny, ale mam nadzieję, że w hotelu czeka dobra kolacja.
Korespondencja z Vikersund, Dominik Formela i Tadeusz Mieczyński