Maciej Kot po upadku w Titisee-Neustadt: W końcu to ja wygram!
Maciej Kot nie zaliczy niedzielnego konkursu na Hochfirstschanze (HS142) do udanych. Reprezentant Polski upadł w jedynej niedzielnej serii przy lądowaniu przed 120. metrem. Powiedział naszemu serwisowi, co było powodem tego zdarzenia i jakie skutki ono przyniosło.
- Myślę, że wszystko jest w porządku. Niektóre rzeczy wyjdą pewnie jutro, ale najważniejsze, że kości, stawy i więzadła są całe, bo to czułbym od razu. Z pewnością w poniedziałek będę obolały i przekonamy się, jak to wszystko wygląda, bo z minuty na minutę coraz bardziej boli mnie lewa strona ciała. Jest to tylko mocne stłuczenie, ale będziemy nad tym pracować, abym jak najszybciej wrócił do pełni sił.
- Z perspektywy czasu wolałbym, aby odwołano te zawody, ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mamy dziś wielu, którzy cieszą się z rozstrzygnięć konkursu. Mogło się to potoczyć inaczej, ale pech, póki co, nie chce mnie opuścić. Trzeba stawić temu czoło, cierpliwie przeczekać i w końcu to ja wygram!
Co było powodem upadku? - Wszystko zaczęło się od tego, że chciałem dolecieć do zielonej linii, która dawała prowadzenie. Miałem taką perspektywę, iż jeśli tam będzie choć troszkę wiaterku pod narty, to uda mi się dolecieć. Niestety, był tam cały czas wiatr w plecy, przez co lądowałem przedwcześnie. Podbiło mi tył jednej z nart, co spowodowało nagłe przyziemienie. Lewa narta złapała kant, bo była tam "rynna" po innym z zawodników. Po odjechaniu jednej z nart ratowałem się, aby nie polecieć do przodu, bo taki upadek byłby dużo gorszy. Przeniosłem ciężar ciała na tył, udało mi się zjechać narty, ale byłem już za bardzo z tyłu. Wtedy podbiło mi jedną nartę i właściwie byłem już na plecach. Potem mogłem ratować się przed jakimiś kontuzjami.
Czy skoczkowie są w jakikolwiek sposób przygotowani do tego, aby upadać możliwie bezpiecznie? - Wiadomo, że nie trenujemy upadków, bo to brzmiałoby dziwnie. Są jednak takie momenty, kiedy zawodnik wyobraża sobie taki scenariusz. To ułamki sekund, więc dużo zależy od schematów, które skoczek ma zakodowane w głowie. Największy wpływ na takie rzeczy mają trenerzy, którzy zaczynają pracę z młodymi zawodnikami. Ja, jako junior, dużo czasu spędzałem ze szkoleniowcem na sali gimnastycznej, gdzie robiłem różne przewroty i fikołki, aby być jak najbardziej wygimnastykowanym i mieć jak najlepszą koordynację, bo to pomaga. Raz na jakiś czas, w razie czego, powtarzam sobie w głowie taki schemat obrony, aby bezpiecznie zjechać na dół. Myślę, że to mój atut, że dziś szybko zareagowałem, dzięki czemu nic poważnego się nie stało, bo gdybym poleciał na przód, mogłoby się to skończyć dużo gorzej, co pokazał chociażby upadek Thomasa Morgensterna w Titisee-Neustadt w 2013 roku.
Korespondencja z Titisee-Neustadt, Dominik Formela