O medale po raz 39., czyli o historii mistrzostw świata słów kilka
Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym powoli zbliżają się do okrągłej, setnej rocznicy swego istnienia. Stajemy u progu 39. edycji zainaugurowanych w 1925 roku zmagań o medale najważniejszej po igrzyskach olimpijskich imprezy w skokach narciarskich. Opisanie jej pełnej historii zajęłoby zapewne niezliczone strony opasłego tomiska, dlatego w niniejszym opracowaniu wprowadzającym w klimat czekających nas zmagań, skupimy się na kilku wybranych, ciekawych wątkach z historii mistrzostw.
Tak to się zaczęło
Jednym z pierwszych celów powstałej w 1924 roku Międzynarodowej Federacji Narciarskiej było coroczne przeprowadzanie międzynarodowej imprezy o globalnym zasięgu, podczas której mieliby ze sobą rywalizować najlepsi przedstawiciele biegów narciarskich, skoków i kombinacji norweskiej. Początkowo ideę tę torpedowali Skandynawowie, którzy mieli swoje słynne zawody na Holmenkollen oraz Igrzyska Nordyckie i poddawali w wątpliwość sens organizowania dodatkowej imprezy. FIS nie ustawał jednak w wysiłkach, by zachęcić swoich oponentów do udziału w planowanych zawodach, bez których ranga imprezy byłaby praktycznie żadna. Ostatecznie udało się uzyskać konsensus, na mocy którego zawodnicy z północy Europy mieli brać udział w FIS-owskich zawodach, w zamian za gwarancję, że raz na cztery lat rywalizacja będzie się toczyć w którymś z państw nordyckich. W latach 1925-27 zmagania rozgrywano pod nazwą Rendez vous Races, by przemianować je potem na FIS Races. Od 1937 roku nadano im nazwę Narciarskie Mistrzostwa Świata FIS. Dopiero w 1965 roku władze FIS zdecydowały, by rangę MŚ otrzymały wszystkie zawody rozgrywane do 1937 roku jako Rendez vous Races i FIS Races. Na mocy ustaleń z tego roku wszystkim mistrzom olimpijskim (według zasady funkcjonującej potem do 1980 roku) przyznawano również tytuły mistrzów świata. Pierwsze zawody, dziś określane jako mistrzostwa świata, odbyły się więc w 1925 roku w czechosłowackich Jańskich Łaźniach. Impreza ta jednak nie oddawała w żadnym wymiarze układu sił w narciarstwie, bowiem jej obsada została okrojona o czołowych zawodników z północnej Europy. Norwegowie wtedy jeszcze z dystansem patrzyli na nowy punkt w kalendarzu zawodów i do Czechosłowacji nie zdecydowali się wysłać swoich asów. Na starcie stanęła tylko dwójka Norwegów, a jeden z nich, Henry Ljungmann, wywalczył srebrny medal. Pierwsze "prawdziwe" mistrzostwa odbyły się zatem rok później w Lahti. Zawody były częścią Igrzysk Nordyckich i przyciągnęły wszystkich najlepszych skoczków świata. Całe podium zajęli reprezentanci Norwegii. Kroku próbowali dotrzymywać im gospodarze, medal był jednak poza ich zasięgiem. Zwyciężył mistrz olimpijski z Chamonix Jacob Tullin Thams po skokach na 37 i 38,5 m. Drugie miejsce zajął Otto Aasen, a trzecie Georg Oesterholt. Najlepszy z Finów, Yrjoe Kivivirta, był piaty, a najlepszy z zawodników spoza północnej Europy, Niemiec Gustav Mueller, zajął dopiero 15 miejsce. Na starcie zabrakło polskich skoczków.
Norwescy hegemoni
Rok później do Cortiny d'Ampezzo nie wybrał się żaden z reprezentantów ówczesnego dominatora w narciarstwie klasycznym, co skrzętnie wykorzystali Szwedzi, zdobywając w skokach złoty i brązowy medal. Na trzech kolejnych imprezach Norwegowie zdobyli siedem na dziewięć możliwych krążków, ale do Innsbrucku w 1933 roku znów się nie wybrali. Powód? Wielopłaszczyznowe tarcia na linii FIS-Norweski Związek Narciarski, między innymi przedłużające się, problematyczne starania o przeforsowanie kandydatury Norwega, kpt. Oestgaarda, na przewodniczącego Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Działacze z kraju fiordów pozbawili więc po raz kolejny swoich zawodników niemal pewnych medali, a najbardziej ucierpiał na tym Birger Ruud, najlepszy wówczas skoczek świata, który był w wielkiej formie i zdobycie złotego krążka podczas austriackiej imprezy mogło być dla niego formalnością. Przełamanie hegemonii Norwegów nastąpiło dopiero w 1954 roku na mistrzostwach świata w Falun. Co prawda żaden z wikingów nie wywalczył medalu podczas mistrzostw świata w Cortinie d'Ampezzo w 1941 roku, gdzie laurami podzielili się Finowie i Szwed, jednak tuż po wojnie z uwagi na zbyt małą liczbę uczestników zawodom tym odebrano status mistrzostw globu. Do wspomnianych zmagań w Szwecji w dziesięciu startach wikingowie wyskakali aż 22 krążki. Od lat deptali im po piętach skoczkowie z Finlandii, ale na najważniejszych imprezach żaden z nich nie był w stanie wywalczyć najcenniejszego medalu. Ta zła passa została w końcu przełamana w Szwecji. Były to drugie po wojnie mistrzostwa świata, bowiem wtedy organizowano je już w cyklu czteroletnim. Złoty medal wywalczył Matti Pietikaeinen po skokach na 76,5 i 78 m. Czwarty zawodnik igrzysk z 1948 roku o 10 punktów wyprzedził swojego rodaka Veikko Heinonena, a skład podium uzupełnił reprezentant gospodarzy, Bror Oestman. Tym samym reprezentanci Norwegii pozostali, po raz pierwszy, bez medalu w skokach narciarskich – najlepszy z nich, Kjell Knarvik zajął czwarte miejsce tracąc punkt do brązowego medalu.
Marusarz po dwakroć oszukany
Historia Stanisława Marusarza, który w 1938 roku w Lahti został oszukany przez sędziów i w skandaliczny sposób pozbawiony mistrzostwa świata jest ogólnie znana. Skrzywdzony przez arbitrów i ograbiony z cennego lauru został jednak również trzy lata wcześniej. W 1935 roku Stanisław Marusarz był już renomowanym na międzynarodowej arenie skoczkiem. Do mistrzostw świata, jakie zaplanowano na ten rok w Wysokich Tatrach, przystępował jako jeden z faworytów do złota. Na skoczni w Szczyrbskim Jeziorze potwierdził medalowe aspiracje. Oddał skoki na 59 i 57 metrów, co po zsumowaniu dawało najlepszy wynik w konkursie, biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie odległość. Polaka wyprzedziła jednak trójka Norwegów, Birger Ruud, Reidar Andersen i Alf Andersen. Ten ostatni pokonał "Dziadka" o pół punktu skacząc łącznie krócej od niego o 4,5 m. i kończąc jeden ze swych skoków podpórką! Dodatkowy pech Marusarza polegał na tym, że podczas pierwszego skoku pękła mu narta. W klejeniu deski pomógł polskiemu skoczkowi Ruud, co było początkiem długiej przyjaźni zawiązanej pomiędzy tymi dwoma świetnymi zawodnikami. Niestabilność uszkodzonej narty odbiła się na jakości Marusarzowych prób, niemniej nikt z postronnych obserwatorów nie miał wątpliwości, że zakopiańczyk został przez sędziów ewidentnie oszukany. Za zaistniałą sytuację winę w dużej mierze ponosił Polski Związek Narciarski, który nie skorzystał z możliwości obsadzenia wśród arbitrów swojego przedstawiciela, a Międzynarodowa Federacja Narciarska dawała PZN-owi taką możliwość. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że gdyby w komisji sędziowskiej zasiadł Polak, skoki Marusarza oceniłby wyżej niż Norweg, Szwajcar i Czechosłowak. Na takiej sytuacji mógłby zyskać też Bronisław Czech, któremu do dziesiątego miejsca zabrakło również pół punktu.
Zakopiańskie boje
Przed wojną mistrzostwa świata odbywały się w Zakopanem dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1929 roku. Stały pod znakiem siarczystych mrozów dochodzących do minus trzydziestu stopni. Pierwszy i jedyny raz do programu "klasycznych" mistrzostw włączono, rozgrywane jednak jako nieoficjalne, konkurencje alpejskie. Miało to miejsce na dwa lata przed inauguracją alpejskich mistrzostw świata. Impreza rozegrana dziesięć lat później została zapamiętana m.in z powodu kapryśnej aury. W czasie jej trwania przez Podhale przetoczyły się, jedna po drugiej, wszystkie pory roku. Na trzecią imprezę Zakopane czekało do 1962 roku. Zawody okazały się sportowym i organizacyjnym sukcesem. Impreza zebrała znakomite recenzje, rozegrano ją w przepięknej zimowej scenerii przy bardzo wysokiej frekwencji, która do dziś robi niesamowite wrażenie, na każdym, kto ogląda dokumentację fotograficzną z tej imprezy. Po raz pierwszy w historii mistrzostw zawody w skokach rozegrano na dwóch skoczniach. Na Średniej Krokwi triumfował Norweg Toralf Engan przed Antonim Łaciakiem, na Wielkiej Krokwi zwyciężył Helmut Recknagel z NRD, który okazał się lepszy od triumfatora Turnieju Czterech Skoczni z 1956 roku, reprezentanta ZSRR Nikołaja Kamieńskiego. Jednak sposób w jaki zakomunikowano brązowego medalistę drugich zawodów był jedynym, ale za to bardzo poważnym zgrzytem podczas, jak już wspomniano, całościowo udanie przeprowadzonej imprezy. Tuż po zawodach ogłoszono wyniki i trzecie miejsce przyznano reprezentantowi NRD, Peterowi Lesserowi. Po wydaniu werdyktu komisja sędziowska postanowiła jednak raz jeszcze przeliczyć rezultaty i wtedy okazało się, że doszło do dużej i karygodnej pomyłki, bo to Niilo Halonen z Finlandii powinien otrzymać brąz. Ludwik Fischer, Józef Podstolski i Stanisław Węgrzyniak, przedstawiciele Komitetu Organizacyjnego tłumaczyli, że błąd polegał na pominięciu najdłuższego skoku trzeciej serii przy obliczaniu not za odległość (bazową notę za odległość obliczano ze średniej pięciu najdłuższych prób w każdej serii). Jak widać sposób obliczania końcowych wyników był wówczas bardzo skomplikowany i nie ułatwiał zadania organizatorom. W XXI wieku polscy działacze bardzo intensywnie starali się o powrót mistrzostw świata w Tatry. Niestety, próby walki o czempionat w w 2011, 2013, 2015 i 2017 roku zakończyły się niepowodzeniem. Teraz, gdy już na wiosnę ruszyć ma pełną parą przebudowa kompleksu Średniej Krokwi na Podhalu znów wraca temat rozpoczęcia w przyszłości starań o mistrzostwa świata: - Gdy obietnice ministra sportu Witolda Bańki, że skocznie będą gotowe w 2021 roku, się spełnią, a wszystko na to wskazuje, będziemy gotowi na tę imprezę – mówi Andrzej Kozak, prezes Tatrzańskiego i wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego w rozmowie z Gazetą Krakowską - O bazę noclegową kompletnie nie ma się co martwić. Zresztą Zakopane niejednokrotnie udowodniło, że potrafi poradzić sobie z organizacją dużych imprez, choćby Pucharów Świata w skokach narciarskich czy sylwestra plenerowego. A mistrzostwa pod pewnym względem będą podobne. Szacujemy bowiem, że może na nie przyjechać ok. 100 tys. Kibiców.
Czarny śnieg, szara impreza
Po raz pierwszy w historii mistrzostw świata imprezę tę poza Europą rozegrano w 1950 roku w Lake Placid. Po 45 latach zmagania najlepszych narciarzy klasycznych powróciły za wielką wodę, tym razem do Kanady, do miejscowości Thunder Bay. Były to mistrzostwa z co najmniej z kilku powodów specyficzne. Rozegrano je w dniach 9-19 marca 1995, a więc najpóźniej w historii. Była to szara impreza, w powietrzu nie czuło się klimatu zimy. Wiał mocny wiatr, śnieg w okolicach sportowych aren topniał w oczach, w dodatku mieszał się z czarną mazią, pochodzącą z okolicznych fabryk celulozy. Trybuny świeciły pustkami, a część zawodników zmęczona długim sezonem szczyt formy miała za sobą. Ci którzy spodziewali się powtórki z kolorowych igrzysk olimpijskich w Calgary rozegranych siedem lat wcześniej srodze się rozczarowali. Sensacyjnym mistrzem świata na dużej skoczni został świeżo upieczony mistrz świata juniorów, Norweg Tommy Ingebrigtsen. To jedyny przypadek, by czempionat wygrał zawodnik nieposiadający w danym sezonie choćby punktu Pucharu Świata. Kanadyjski triumf okazał się jedynym zwycięstwem Norwega w zawodach najwyższej rangi. Ingebrigtsen jest jednym z trzech zawodników, którzy w erze Pucharu Świata, posiadając tytuł najlepszego zawodnika globu, nie wygrali nigdy pucharowego konkursu. Poza nim są to Słoweniec Rok Benkovic (2005 r.) i rodak Ingebrigtsena, Rune Velta (2015 r.). Norweg wyciągnął wtedy szczęśliwy los na wietrznej loterii. W tym czasie doskonale dysponowany był Adam Małysz. Późniejszy sześciokrotny medalista tej imprezy trafił jednak na fatalne warunki atmosferyczne. Mimo to zajął 11 miejsce, a o tym, że był przy odrobinie szczęścia w stanie włączyć się do walki o medale, świadczyły wyniki serii treningowych. Małysz wygrał jedną z nich, skacząc 134 metry. Na mniejszej skoczni wiślanin zajął jeszcze wyższe, 10 miejsce. W 2007 roku mistrzostwa świata rozegrano w Sapporo. Były to trzecie i jak dotąd ostatnie zmagania w ramach tej imprezy rozegrane poza Starym Kontynentem.
Japońska szkoła latania
W 1937 roku podczas mistrzostw świata w Chamonix po raz ostatni, do niemal samego końca XX wieku, zdarzyło się, by całe podium zajęli przedstawiciele jednej nacji. Byli to rzecz jasna Norwegowie, którzy sztuki tej dokonali wtedy już po raz piąty. Stawka w światowych skokach zaczęła się jednak wkrótce potem powoli wyrównywać i przez całe dziesięciolecia możliwość powtórzenia wyczynu wikingów była dla którejkolwiek z reprezentacji nieosiągalna. Aż do 1999 roku. Mistrzostwa świata odbywały się wówczas w Ramsau. Była to, do tego roku, ostatnia impreza z tego cyklu rozgrywana w Austrii. Podobnie jak Seefeld Ramsau nie posiada dużej skoczni, musiało więc posiłkować się obiektem w Bischofshofen, tak jak organizator tegorocznych MŚ innym obiektem znanym z Turnieju Czterech Skoczni, mianowicie skocznią Bergisel w Innsbrucku. W rozegranym na początku mistrzostw konkursie na dużej skoczni triumfował Martin Schmitt. Japończycy, choć aż pięciu Azjatów sklasyfikowano w czołowej dziesiątce, musieli zadowolić się tylko jednym, brązowym, medalem Hideharu Miyahiry. Na normalnej skoczni opanowali już jednak całe podium, podobnie jak zrobili to w 1972 roku na igrzyskach w Sapporo. Wygrał Kazuyoshi Funaki przed Hideharu Miyahirą i Masahiko Haradą. Gdyby tego było mało to w pobliżu podium, bo na piątym miejscu uplasował się jeszcze Noriaki Kasai. Co ciekawe, pomimo tak wysokiej dyspozycji Japończycy nie zdołali wywalczyć złota w konkursie drużynowym, a co jeszcze ciekawsze, wyprzedzili ich Niemcy, których reprezentanci zaliczyli dwa upadki. Był to niecodzienny i absolutnie szalony konkurs, w którym w rolę Harady z igrzysk w 1994 roku wcielił się w pewnym wymiarze Funaki i, skacząc jako ostatni, pogrzebał szanse swojej drużyny na złoto.
Mistrz jednej serii
W całej historii mistrzostw świata dwukrotnie zdarzyło się, że o tytule mistrza decydował zaledwie jeden skok. W 2009 roku w Libercu konkurs na dużej skoczni zakończył się zwycięstwem Andreasa Kuettela. Drugie miejsce zajął Martin Schmitt, a trzecie Anders Jacobsen. Każdy z tych zawodników należał do szerokiej światowej czołówki, ale nie wydawał się w tamtym czasie na tyle mocny, by w sprawiedliwym konkursie sięgnąć po medal. Zawody były rozgrywane przy obficie sypiącym śniegu i w trudnych warunkach wietrznych, które nasiliły się w końcówce drugiej serii. Jury zostało zmuszone przerwać konkurs po skoku Simona Ammanna, gdy do końca zostało zaledwie siedmiu skoczków. Serię finałową rozpoczęto po krótkiej przerwie od nowa, ale po skokach kilkunastu zawodników w obliczu coraz gęstszych opadów śniegu, jury konkursu zdecydowało o anulowaniu serii finałowej, uznając wyniki pierwszej rundy za oficjalne. Wcześniej do czynienia z podobną sytuacją mieli organizatorzy mistrzostw świata w Lahti w 1989 roku. Podczas konkursu na mniejszej skoczni niepodzielnie rządził wiatr. Z trudem dokończono pierwszą serię, po której prowadził Jens Weissflog przed Ari Pekką Nikolą i Heinzem Kuttinem. Mimo ogromnej determinacji organizatorów drugiej serii nie udało się rozegrać, choć podjęto jeszcze trzy takie próby.
Konkursy drużynowe
Pierwszy konkurs drużynowy podczas mistrzostw świata rozegrano już w 1970 roku. Miał on jednak charakter pokazowy i nieoficjalny. Podium przypadło reprezentacjom dziś już nieistniejących państw. Konkurs wygrali gospodarze, Czechosłowacy z Jirim Raską na czele, drugie miejsce zajęli skoczkowie z NRD, a trzecie reprezentanci ZSRR, mający w składzie podwójnego mistrz z tej imprezy Garija Napałkowa oraz mistrza olimpijskiego sprzed dwóch lat, Władimira Biełousowa, któremu nie wyszły konkursy indywidualne, ale w rzeczonej drużynówce, jak sam twierdzi (szczegółowe wyniki nie są dostępne) przeskoczył o 10 metrów rekord skoczni. Na bardzo wysokim piątym miejscu sklasyfikowano reprezentację Polski, mającej w swoich szeregach brązowego medalistę z dużej skoczni, Stanisława Gąsienicę-Daniela oraz Tadeusza Pawlusiaka, którego medalu na dużej skoczni pozbawił upadek. Skład biało-czerwonych uzupełniali Adam Krzysztofiak i Józef Przybyła. W zawodach wzięło udział 18 zespołów, a Polacy wyprzedzili takie potęgi jak Norwegia, Finlandia czy Austria. Pierwszy konkurs drużynowy mistrzostw świata, za który rozdano medale, został rozegrany 12 lat później w Oslo. Po niezwykle zaciętej walce gospodarze o zaledwie 0,9 pkt. pokonali reprezentację Austrii, a na trzecim stopniu podium stanęli Finowie. Pomimo starań Międzynarodowej Federacji Narciarskiej oraz krajowych federacji MKOl nie zdecydował się włączyć konkursu drużynowego w skokach narciarskich do programu zimowych igrzysk w Sarajewie. W związku z tym już po zakończeniu olimpijskiej rywalizacji FIS zdecydowała się rozegrać w Engelbergu konkurs o drużynowe mistrzostwo świata. Wygrała Finlandia przed NRD i Czechosłowacją. Na ostatnim, czternastym miejscu konkurs zakończyła reprezentacja Polski. Trzykrotnie dotąd zdarzyło się, że podczas mistrzostw świata rozegrano dwa konkursy drużynowe, zarówno na dużej jak i normalnej skoczni. Miało to miejsce w 2001, 2005 i 2011 roku. Najczęściej, bo dziewięć razy, tytuł drużynowych mistrzów świata zdobywali Austriacy. W tym roku złotego medalu z Lahti będzie bronić reprezentacja Polski. Od 2013 roku rozgrywany jest konkurs drużyn mieszanych, a podczas rozpoczynających się niebawem mistrzostw w Seefeld zadebiutuje, w dziesiątą rocznicę pojawienia się pań na mistrzostwach świata, drużynowy konkurs kobiet.
Opracowano na podst.:
Na światowych skoczniach i trasach – Wiesław Biedroń, Krosno 2000
Skoki narciarskie w Polsce w latach 1907-1939 - S. Zaborniak, Rzeszów-Krosno 2013.
Kronika śnieżnych tras - Ludwik Fischer, Józef Kapeniak, Marian Matzenauer, Warszawa 1977
Źródła własne