Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Dawid Kubacki po zdobyciu złota w Seefeld: To nie dociera pod kopułę...

Niemożliwe na półmetku zawodów stało się faktem. Deszczowo-śnieżny thriller w Tyrolu przyniósł wymarzony scenariusz dla Dawida Kubackiego, który w wieku niespełna 29 lat sięgnął po tytuł mistrza świata na skoczni normalnej. Najlepszy zawodnik szalonych zawodów na obiekcie HS109 w rozmowie z dziennikarzami przyznał, że po pierwszym skoku, a nawet pod koniec rundy finałowej, nie wierzył w medal w Seefeld.


- Po pierwszej serii nie wierzyłem w pozytywny finał tego dnia. Była złość, bo wydawało mi się, że jest pozamiatane. Nie tylko pozycja była odległa, ale i straty punktowe były na tyle duże, że trudno było o przesadny optymizm. Cieszę się jednak, że po takim początku zawodów udało mi się oddać drugą próbę z chłodną głowę. Chciałem oddać dobry skok i mieć satysfakcję, mimo poczucia zamkniętej szansy na medal. Tak do tego podszedłem, a następnie oddałem skok na złoty medal.

- Do samego końca rundy finałowej nie chciałem wierzyć w medal. Gdy na rozbiegu zostało trzech skoczków, a ja stałem na pozycji lidera, marzyłem o medalu, ale pamiętałem o różnicy z pierwszej serii. Zakładałem, że dolecą do zielonej linii, a po chwili zmienią mnie w miejscu przeznaczonym dla lidera. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Najpierw okazało się, że mam medal, następnie jasne stały się dwa, a skończyło się złotem i srebrem. W tym momencie było mnóstwo emocji…

- Na półmetku była złość, ale nie było czasu, żeby się nią przejmować. W ekspresowym tempie musiałem udać się na górę, żeby zdążyć na czas. Gniew był w głowie tylko przez chwilę, po drodze z wybiegu do szatni. Tam należało przygotować się do kolejnego skoku. Myśli o pierwszej serii uciekły, a zająłem się swoimi nadchodzącymi zadaniami. Po wylądowaniu myślałem o tym, że oddałem dobry skok, który pozwoli mi na awans o kilka pozycji, choć wiele mi to nie da. Dopiero pod koniec stawki zaczęło się myślenie o otwierającej się szansie. Do samego końca brakowało jednak realnej wiary we wdrapanie się na szczyt. Różnice punktowe wydawały się zbyt duże.

- Jakie jury miało wyjście? Dla nas po I serii jedynym słusznym było przełożenie zawodów na inny termin, bo warunki nie były sprawiedliwe. Oczywiście, cieszę się, że udało się rozegrać drugą serię konkursową. Była ona potrzebna, bo przy dwóch skokach szczęście się wyrównuje i każdy ma większą szansę na skuteczną walkę. Zawody indywidualne w Seefeld są już historią. Mam nadzieję, że ich scenariusz dostarczył widzom sporo emocji, które zrekompensował im sposób ich przeprowadzenia.

- Jest tyle emocji, że człowieka odcina od rzeczywistości. Patrzy się na to wszystko z boku, ale nie dociera to pod kopułę… Trochę czasu musi minąć, żeby stało się to dla mnie rzeczywiste. W życiu nie spodziewałbym się awansu z 27. miejsca na 1. To coś naprawdę niebywałego… To był chyba najbardziej szalony konkurs, w którym brałem udział.

- Złoty medal nie przekracza moich wyobrażeń. Byłem świadomy, że jestem w stanie walczyć o medale. Z takim nastawieniem przyjechałem do Austrii, więc nie mówimy o abstrakcji. Nie miałem czegoś takiego, że stać mnie na skuteczną walkę bez szczególnego liczenia na szczęście. Jak się okazało – wywalczyłem tytuł mistrza świata.

- Ten medal to zdecydowanie podsumowanie mojej drogi do zwycięstw. Mam nadzieję, że da mi to pozytywnego kopa, bo wiem, że długo i ciężko na to pracowałem. To udowadnia, że nie należy się poddawać. Czasami są lepsze momenty, czasami gorsze, ale wiara w dobrze wykonywaną pracę sprawia, że te wyniki są na wyciągnięcie ręki. Dziękuję członkom sztabu szkoleniowego, bo to oni umożliwiają nam rozwój. Kibicom i osobom nam towarzyszącym też należą się brawa.

Korespondencja z Seefeld, Dominik Formela