Sportowcy wracają na skocznie. Już wkrótce rusza 9. edycja cyklu Red Bull 400
Nieco ponad miesiąc od zakończenia sezonu Pucharu Świata na największe i najbardziej znane skocznie narciarskie na świecie powrócą wielkie sportowe widowiska. Już w przyszły weekend na skoczni Gornyj Gigant w Ałmaatach w Kazachstanie zainaugurowana zostanie dziewiąta edycja cyklu Red Bull 400, w ramach którego śmiałkowie z całego świata muszą pokonać morderczy dystans od zeskoku na sam szczyt skoczni.
Zasady rywalizacji są proste. Tam gdzie skoczkowie odpinają narty po oddanym skoku, uczestnicy Red Bull 400 rozpoczynają swoją katorżniczą drogę do mety, która znajduje się na górze rozbiegu. Wygrywa ten, kto dotrze tam jako pierwszy. Dystans liczy 400 metrów, a mksymalne nachylenie trasy 37 stopni. Pierwsza edycja rozegrana w 2011 roku składała się z... jednych zawodów. Rozegrano je na skoczni mamuciej w Bad Mitterndorf. Rok i dwa lata później rywalizację, oprócz austriackiego obiektu do lotów, gościła też słoweńska Letalnica. W kolejnych latach kalendarz imprezy zaczął się dynamicznie rozrastać. W 2018 roku tę specyficzną formę biegów rozegrano na 17 skoczniach. Na ten rok planowane jest przeprowadzenie 20 imprez w 17 państwach, na trzech kontynentach, między innymi na Wielkiej Krokwi w Zakopanem (29 czerwca), która przed rokiem zadebiutowała jako pierwszy polski obiekt w cyklu Red Bull 400. Kalendarz cyklu jest więc dużo bardziej bogaty i urozmaicony niż terminarz zakończonego niedawno sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich, w ramach którego skoczkowie rywalizowali na terenie zaledwie 10 państw. Tegoroczna edycja zakończy się 28 września na olimpijskim obiekcie w Pjongczangu. W historii imprezy jej uczestnicy mierzyli się nie tylko na czynnych skoczniach, ale również na takich, które od wielu lat pozostają nieużywane, jak duży obiekt w słowackim Szczyrbskim Jeziorze czy dawny mamut w amerykańskim Ironwood, który od lat nie może doczekać się przebudowy. Zazwyczaj podczas imprezy rozgrywane są trzy konkurencje - indywidualny bieg pań i panów oraz sztafeta mieszana.
Niekwestionowanym królem nowej dyscypliny sportu, jak można już chyba określić bieg na szczyt skoczni, jest Turek Ahmet Arslan, sześciokrotny mistrz Europy w biegach górskich. Zawody wygrał dotąd piętnaście razy, dwukrotnie zwyciężał w klasyfikacji generalnej. Jedynym polskim triumfatorem biegu na skocznię w ramach Red Bull 400 jest Piotr Łobodziński, mistrz świata, Europy i pięciokrotny zdobywca Pucharu Świata w biegu po schodach. Zawodnik z Łomży wygrał w 2012 roku rywalizację na skoczni Kulm. Wśród triumfatorek widnieją z kolei nazwiska dwóch Polek, Dominiki Wiśniewskiej-Ulfik, zwyciężczyni z Harrachowa i Planicy oraz Iwony Januszczyk, która okazała się w ubiegłym roku najlepsza w Zakopanem. - Ogromnie się cieszę ze zwycięstwa, ale chyba jeszcze nigdy w życiu tak nie cierpiałam, jak w trakcie tego biegu - przyznała w rozmowie z Gazetą Wyborczą zawodniczka z Kościeliska - Podczas pokonywania ostatnich 50 metrów obawiałam się nawet, że mogę się przewrócić. Jestem bardzo zadowolona z wyniku, bo nie przygotowywałam się specjalnie na te zawody. Trenuję do zimy, do mistrzostw świata w narciarstwie wysokogórskim. W przyszłym roku na pewno tu wrócę!
Swych sił na skoczni, w zupełnie innym charakterze niż robią to na co dzień, nierzadko próbowali skoczkowie. Na starcie biegów stawali choćby Robert Kranjec, Jewgienij Klimow, Cestmir Kozisek, Lukas Hlava czy cała plejada austriackich gwiazd ze Stefanem Kraftem, Andreasem Koflerem i Gregorem Schlierenzauerem na czele. Żadnemu ze skoczków nie udało się jak dotąd stanąć na podium takich zawodów, sztuka ta udawała się jednak tym, którzy skakanie na nartach łączą z konkurencją wytrzymałościową, jaką są biegi narciarskie, czyli specjalistom od kombinacji norweskiej. W czołowej trójce plasowali się Fin Ilka Herola, Amerykanie Taylor Fletcher oraz Jared Schumate, a także nasz Szczepan Kupczak, trzeci przed rokiem w Zakopanem.
Trudno ustalić dziś, kto pierwszy wpadł na szalony pomysł organizowania biegów na obiekcie przeznaczonym do skakania na nartach, ale być może protoplastów tej dysycpliny sportu należałoby szukać w Szczyrku. Od 2002 roku regularnie przez kilka lat na skoczni Skalite odbywał się Bieg pod próg. Nie kończył się on na szczycie skoczni a, jak wskazuje na to nazwa imprezy, pod progiem. Triumfował ten, kto biegnąc z dołu zeskoku zdołał go dotknąć jako pierwszy. W inauguracyjnej edycji zawodów sygnał do startu dawał zawodnikom Stefan Hula senior, brązowy medalista mistrzostw świata w kombinacji norweskiej z Falun z 1974 roku. W 2005 roku impreza odbyła się w międzynarodowej obsadzie.
Ciekawą wariacją na temat cyklu Red Bull 400 było wydarzenie, które w latach 2014-15 odbywało się na skoczni K-85 w Karpaczu, Kill the Devil Hill. Różnica między zawodami rozgrywanymi pod szyldem producenta napojów energetycznych polegała na tym, że z racji, iż zeskok skoczni Orlinek jest w dużej części pokryty wodą, uczestnicy biegu fragment drogi na szczyt obiektu musieli pokonać pływając. W skład 300-metrowej trasy o ponad 30° kącie nachylenia wchodziło: 50 m. zbiegu, 50 m. przeprawy wodnej, 140 m. zeskoku i 60 m. po najeździe, na szczyt skoczni. Niewiele różniąca się impreza od tej spod znaku czerwonego byka odbywa się od 2016 roku w Wiśle, od zeszłego roku posiada rangę mistrzostw Polski. Tutaj uczestnicy mają jednak do pokonania nie 400 a 250 metrów, a maksymalny kąt nachylenia trasy wynosi 35 stopni.
To jednak nie wszystko. Od kilku lat na nieużywanej skoczni normalnej w Lubawce odbywa się impreza pod nazwą Masakrun. Jest to ekstremalny, pięciokilometrowy bieg z przeszkodami, którego ostatnim etapem jest wbiegnięcie na górę skoczni na Kruczej Skale. Swój "Red Bull 400" mają nawet mieszkańcy... Wielkopolski. Jednym z odcinków do pokonania przez uczestników Biegu Pod Skocznię Narciarską jest nieczynna od kilku dekad niewielka skocznia o nazwie Grzybek.