Upadki i wzloty - po konkursie w Bischofshofen
Emocje po finale 68. Turnieju Czterech Skoczni powoli opadają. Ostatnie zawody zakończyły się wielkim triumfem Dawida Kubackiego, lecz nie tylko skoczek pochodzący z Szaflar popisywał się w Bischofshofen dalekimi lotami. Czas na podsumowanie konkursu wieńczącego niemiecko-austriackie zmagania. W rankingu upadków i wzlotów po konkursie na Paul Ausserleitner Schanze nie zabrakło nowych nazwisk…
Upadki:
5. Jan Hoerl
21-latek zaostrzył apetyty austriackich fanów tuż przed świąteczną przerwą, stając nieoczekiwanie na najniższym stopniu podium w Engelbergu. Przez wielu został uznany za czarnego konia TCS. Nastroje ostudził konkurs w Oberstdorfie, gdzie podopieczny Andreasa Feldera uplasował się na 25. lokacie. W Ga-Pa i Innsbrucku również zajmował miejsca w trzeciej dziesiątce. Wszystko wskazywało na to, iż w Bischofshofen stanie się podobnie, ale okazał się nieznacznie gorszy w pojedynku z Romanem Koudelką. Nerwowe oczekiwanie zakończyło się pechowo – pomimo 29. noty pierwszej serii, Hoerl w klasyfikacji przegranych zajął dopiero 7. pozycję, co sprawiło, iż nie otrzymał możliwości oddania kompletu skoków w swoim drugim w karierze Turnieju. To dopiero pierwszy konkurs młodego skoczka poza czołową „30” w bieżącym sezonie, co nie zmienia faktu, że ten wynik na pewno bardzo go rozczarował.
4. Anze Lanisek
O miano największego pechowca dnia postanowił powalczyć z Hoerlem Anze Lanisek. Popularny „Žaba” przed zawodami w Bischofshofen zajmował w klasyfikacji generalnej wysokie, 14. miejsce. Nigdy wcześniej nie zdołał oddać kompletu skoków podczas Turnieju. Nie udało mu się dokonać tej trudnej sztuki także tym razem. W pojedynku KO pokonał go Killian Peier, okazując się lepszym o 2 metry. Dwóch, ale punktów, zabrakło w ostatecznym rozrachunku do awansu jako przegrany z pary. Słoweński skoczek przyznał jednak, że pomimo braku promocji do finałowej rundy w ostatnim konkursie, jest zadowolony ze swojego występu. - Biorąc pod uwagę moje problemy z techniką przed rozpoczęciem TCS, muszę być szczęśliwy. W konkursach pokazałem się z jak najlepszej strony. Daje mi to dodatkowy impuls do pracy – powiedział. Przydałoby się, by ta praca zaowocowała, ponieważ jeśli weźmiemy pod uwagę całą zimę, 31. pozycja na Paul Ausserleitner Schanze była dla niego najsłabszym rezultatem.
3. Simon Ammann
Czterokrotny mistrz olimpijski znalazł się w naszym zestawieniu po inauguracji TCS w Oberstdorfie. Wymieniany był wówczas w gronie pozytywnych niespodzianek, aczkolwiek teraz zasłużył na miejsce po ciemnej stronie rankingu. Z konkursu na konkurs jego dyspozycja słabła. W niemieckiej części wypadł nieźle – 16. i 24. lokaty dawały nadzieję na wysoką pozycję w całym cyklu. A tu niespodzianka – 38-latek w Austrii ani razu nie przebrnął pierwszej rundy. Fakt, na Bergisel do awansu zabrakło mu naprawdę niewiele, bo zaledwie 0,9 punktu, lecz w Bischofshofen był już cieniem samego siebie. Jeszcze przed rywalizacją było wiadomo, że szalenie ciężko będzie mu pokonać będącego w świetnej dyspozycji Karla Geigera, ale każdy liczył na jego awans w charakterze lucky losera. 46. miejsce, na którym zakończył zmagania, to rezultat zdecydowanie poniżej oczekiwań. Szwajcara nie zobaczymy podczas kolejnego weekendu na Trampolino Dal Ben. Spokojny trening, konieczność odpoczynku czy po prostu mistrzowskie fochy? Miejmy nadzieję, że nie chodzi o tę trzecią opcję. Niech się Simi obraża na skocznię w Wiśle, ale nie na Puchar Świata!
2. Anze Semenic
Gdzie zapodziała się forma Słoweńca, który jeszcze przed inauguracją aktualnego sezonu spisywał się naprawdę nieźle? Tego chyba nie wie nawet on sam. Wygląda na to, że z rytmu wybił go pewien 64-letni Austriak. Mowa o tym niewysokim panu, który kontroluje, czy sprzęt zawodników jest regulaminowy. Sepp Gratzer stał się zmorą Semenica, który nie mógł się cieszyć z dobrych wyników w pierwszych dwóch indywidualnych konkursach tego sezonu. W Wiśle i Ruce został zdyskwalifikowany, przez co zamiast plasować się w czołowej „10” klasyfikacji PŚ z kilkudziesięcioma oczkami, mógł podziwiać po stronie zdobytych punktów cyfrę „1”. Seria słabych występów spowodowała, że trener Gorazd Bertoncelj nie powołał 26-latka na Turniej Czterech Skoczni. Zwycięzca z Zakopanego z 2018 roku powrócił niespodziewanie na ostatni konkurs, zastępując Roka Justina. Efekt? 51. miejsce w kwalifikacjach. Jeszcze zanim Semenic zdążył się przywitać z ostatnią turniejową areną, już musiał pakować narty do futerału. Futerału, który tak, jak właściciel, odpoczną nieco od zmagań najwyższej rangi. W Austrii jednak zostaną, bo już w najbliższy weekend w Bischofshofen okazja do rehabilitacji w Pucharze Kontynentalnym.
1. Ryoyu Kobayashi
Fakt, miejsce Semenica jest dużo niższe niż to, na którym uplasował się 6 stycznia dominator ubiegłej zimy. Biorąc jednak pod uwagę potencjał, należy przyznać, że Ryoyu zawiódł nieco bardziej. To właśnie on, wespół z Mariusem Lindvikiem był wymieniany jako ten, który jest w stanie przeszkodzić Dawidowi Kubackiemu w końcowym triumfie po ośmiu skokach. Treningi i kwalifikacje na arenie kończącej zmagania? Fantastyczne. Wzięte pod uwagę do turniejowej klasyfikacji dawałyby Japończykowi pozycję lidera. Wiemy jednak, co zrobił Mustaf w pierwszej ocenianej serii w święto Trzech Króli. Roy nie odpowiedział zbyt błyskotliwie. 11. lokata po pierwszej próbie przekreśliła jego szansę na wygraną w TCS. 23-latek ostatecznie sklasyfikowany został na 7. miejscu. To było zbyt mało nie tylko na naszego mistrza świata. Ten rezultat nie wystarczył nawet do zajęcia miejsca na podium w cyklu, który rok temu zupełnie zdominował. Ostatecznie – 4. pozycja i spory niedosyt. Czyżby dołek formy? Podczas zbliżającego się weekendu w Predazzo liderowi PŚ będzie bardzo ciężko obronić żółty trykot. Pocieszyć go może pewien fakt. Po rywalizacji w Trydencie zdobywca Złotego Orła nie prześcignie go w generalce – nad nim akurat ma bezpieczną przewagę.
Wzloty:
5. Cene Prevc
Dawno niewidziany w zawodach najwyższej rangi Cene Prevc zaskoczył pozytywnie. Już w Pucharze Kontynentalnym tej zimy przejawiał przebłyski formy. 5. miejsce podczas inauguracji zmagań „drugiej ligi” w Vikersund dało asumpt do rozważań na temat włączenia go do pierwszej reprezentacji występującej w PŚ. Szkoleniowiec kadry, Gorazd Bertoncelj, miał inne zdanie i stawiał na swój sprawdzony skład. Słabe wyniki Tilena Bartola w niemieckiej części TCS spowodowały jednak, że nastąpiła roszada. Cene dołączył do swoich braci. Wprawdzie w Innsbrucku nie spisał się rewelacyjnie, ale już w Bischofshofen pokazał, na co go stać. W parze z Dawidem Kubackim był skazany na pożarcie, lecz nie wystraszył się. 132 metry sprawiły, że został najlepszym przegranym pierwszej rundy. W finale wylądował nieco bliżej, ostatecznie kończąc rywalizację na 22. miejscu. Nagroda za dobry występ? Pozostanie w kadrze i szansa na kolejne pucharowe punkty we Włoszech. Oby tak dalej!
4. Daiki Ito
Konia z rzędem temu, kto przed sezonem stwierdziłby, że to właśnie Ito będzie numerem dwa w japońskiej kadrze. Wprawdzie do jego szczytowej dyspozycji z sezonu 2011/12 sporo brakuje, lecz 35-latek i tak zadziwia. Podczas TCS spokojnie ciułał punkciki w cieniu największych. I tak ukradkiem, niepostrzeżenie, wdarł się do czołowej „10” klasyfikacji generalnej. Dokonał tego trzeci raz w karierze, dodajmy, podczas swojego piętnastego turniejowego startu. Tym razem przypomniały mu się chyba zawody z 2005 roku, w których jako debiutant zajął 7. lokatę, a w ostatnim konkursie w sprzyjających warunkach pobił rekord obiektu, lądując na 143. metrze i wskakując na najniższy stopień podium. Rekord przetrwał ponad dekadę, zaś 15 lat po tym wydarzeniu Ito udowodnił po raz wtóry, że potrafi odlatywać daleko nie tylko z „tubą” pod narty. Doświadczony zawodnik rodem z Shimokawy nie zamierza odpuszczać młodszym kolegom. W końcu, pod nieobecność Noriakiego Kasaiego, ktoś musi bronić honoru starszyzny.
3. Peter Prevc
W zestawieniu również musiało się znaleźć miejsce dla najstarszego z rodzeństwa Prevców. Takiego Pero chcemy oglądać jak najczęściej. Gdyby wziąć pod uwagę tylko drugą serię konkursu w Bischofshofen, skoczek urodzony w Kranju okazałby się słabszy wyłącznie od triumfatora TCS. Świetna odległość i próba zakończona dobrym stylowo lądowaniem dały Słoweńcowi w ostatecznym rozrachunku 5. miejsce na obiekcie ulokowanym nieopodal rzeki Salzach. – Zdecydowanie łatwiej jest, gdy wszystko idzie po mojej myśli. Moje skoki zaczynają się stawać powtarzalne. To daje dodatkową energię – przyznał 27-latek po swojej ostatniej próbie w 68. edycji Turnieju. Czy dołączy do ścisłej czołówki na dłużej? Ciężko stwierdzić, natomiast statystyki mówią jasno – to najlepszy start sezonu tego utytułowanego zawodnika od czterech lat.
2. Marius Lindvik
To świetny przykład sportowca, który rywalizację o główne trofeum przegrał, lecz wygrał o wiele więcej. Cały Turniej dla 21-latka był niczym spełnienie marzeń. I nie przekreśli tego faktu strata do Dawida Kubackiego przekraczająca 20 punktów. Dla niego to „aż” drugie miejsce. Świetną postawą młodego skoczka żyła cała Norwegia. Aż trudno uwierzyć w fakt, że poważne treningi rozpoczął zaledwie… 9 lat temu. Wówczas, gdy Kamil Stoch miał za sobą pierwsze pucharowe triumfy, a Adam Małysz powoli kończył karierę, młody Marius stawiał pierwsze kroki na skoczni, czyniąc dość szybko postępy. – Gdy zaczynałem jako 12-latek, byłem nieco starszy od kolegów. Patrząc na to z aktualnej perspektywy, miło wspominam tamten czas – mówił. Zdaniem na temat swojego podopiecznego podzielił się również główny trener reprezentacji Norwegii, Alexander Stoeckl. - Zaczynanie przygody ze skokami w wieku 12 lat jest bardzo nietypowe. Jest nieustraszony, choć tak naprawdę to spokojny typ człowieka. Zna dobrze samego siebie i angażuje się w pełni w to, co robi. Gdy potrzebuje się na czymś skoncentrować, to się koncentruje, a kiedy trzeba się wyłączyć, potrafi zachować dystans. To najważniejsza umiejętność, którą posiada – powiedział 46-letni szkoleniowiec. W Bischofshofen sportowiec pochodzący z Frogner ponownie stanął na podium. I to chyba nie będzie jego ostatnie „pudło” tej zimy…
1. Dawid Kubacki
Zdaje się, że na temat tego zawodnika powiedziane i napisane na przestrzeni ostatnich dni zostało wszystko. "Skakał jak natchniony!", "Król III Dawid", "Zwycięstwo w wielkim stylu" - to nieliczne z tytułów, które znalazły się na okładkach wtorkowych dzienników. Ku mojemu zaskoczeniu zabrakło "Dawida Kozackiego", ale czy to cokolwiek zmienia? Jego konkursowe loty były po prostu fenomenalne. Jak długi jest rozbieg Paul Ausserleitner Schanze, tak długo zawieszony w powietrzu niczym posąg frunął reprezentant Polski. Dużo krócej niż najazd na próg tego obiektu trwało oczekiwanie na ostateczne rozstrzygnięcie po wylądowaniu naszego czempiona w drugiej serii. Wystarczyło bowiem, by dojechał bezpiecznie do linii upadku. Niedaleko za nią spotkało go bliskie spotkanie z pokrywą śnieżną usytuowaną w strefie hamowania, lecz tam mógł już robić, co żywnie mu się podobało. W końcu triumfatorowi wolno wiele. Zacznijmy jednak od początku, czyli od niedzielnych serii treningowych i kwalifikacji. Wówczas w nasze serca wkradła się nutka niepewności. Każdy głowił się – czy to słabszy dzień? Czy uda się obronić ciężko wypracowaną przewagę? Skoczkowie powtarzali jednak już nieraz – treningi i kwalifikacje są dobrą okazją do prób i testów. Przekornie powiem, że dzięki podgrzaniu atmosfery zmagania wieńczące 68. TCS śledziło się z dużo większym zainteresowaniem. Mustaf zachował się niczym biegacz na długim dystansie – czając się za innymi podczas skoków próbnych odskoczył na ostatniej prostej i finiszował w fenomenalnym stylu. Rzec można – fenomentalnym, bo w tym momencie w pucharowej stawce chyba trudno znaleźć drugiego tak silnego psychicznie zawodnika. Chapeau bas, mistrzu. Jak tylko się następnym razem spotkamy, to czapkę z głowy zdejmę.