Chińska ewakuacja ze Skandynawii, norweska federacja może stracić miliony
- To będzie trudne zadanie, ale nie podjęlibyśmy się go, gdybyśmy wątpili w możliwość jego realizacji. W męskich skokach nie będzie to proste, ale uważam, że w żeńskiej odmianie tej dyscypliny możemy zdziałać naprawdę dużo w stosunkowo krótkim okresie. Najważniejsze, aby ta grupa czerpała radość z tego, co będzie robić - mówił w 2017 roku Clas Brede Braathen, po podpisaniu umowy z chińską federacją. Norwegowie mieli nauczyć skakania na nartach tamtejszą młodzież i przygotować ją do udziału w igrzyskach w Pekinie.
Jesienią 2018 roku do Norwegii przyjechało 22 młodych Chińczyków. Razem z nimi pojawił się tłumacz oraz kierownik zespołu. Podpisano umowę, na mocy której mieli tam przebywać do igrzysk w Pekinie czyli do 2022 roku. Celem był występ przynajmniej jednego skoczka lub skoczkini na olimpiadzie. Pod koniec października chińska ekipa zniknęła z Norwegii. Praktycznie z dnia na dzień. Telewizja TV2 informuje, że na skutek niespodziewanego przerwania współpracy norweska federacja może stracić od 3 do 5 milionów koron, jeśli Chińczycy nie wywiążą się ze spłaty swych należności.
- Nie mogę powiedzieć teraz nic konkretnego na temat tego jak skończy się ta sprawa. Szukamy sposobu na rozwiązanie tego problemu. Cieszę się, że otrzymujemy wsparcie od władz państwowych w walce o wyjście z tej trudnej sytuacji – mówi Clas Brede Braathen, szef norweskich skoków w rozmowie z TV2, który nie jest w stanie zrozumieć podejścia Azjatów – Wielu z tych nastolatków nie jeździło wcześniej na nartach, a nawet nie widziało śniegu, były to jednak osoby o dobrych predyspozycjach i dużych zdolnościach do uprawiania sportu. W ciągu jednego roku przeszli od zjazdu na nartach z zeskoku do skoków na obiekcie 90-metrowym. Nabywali umiejętności technicznych, byliśmy pozytywnie zaskoczeni tym jak się rozwijają. W październiku po mistrzostwach Chin w Planicy otrzymaliśmy wiadomość e-mail od Chińskiej Federacji Narciarskiej informująca o tym, że rozwiązują umowę. Byliśmy bardzo zaskoczeni.
Norweska federacja jeszcze przed otrzymaniem lakonicznej informacji od decydentów z Chin przedłużyła umowę z Johannesem Nermo na wynajem mieszkań dla sportowców z Azji w miejscowości Oeyer. Tymczasem Chińczycy zniknęli stamtąd z dnia na dzień, zostawiając lokale w fatalnym stanie. Na stołach pozostały resztki jedzenia, w pokojach porozrzucane ubrania. W łazienkach zastano zapchane umywalki i toalety, meble i inne elementy wyposażenia były zniszczone. – To byli młodzi ludzie, których nikt nie nauczył jak radzić sobie samodzielnie. Nie wiedzieli jak należy się myć i dbać o mieszkanie. Musieliśmy zrobić remont i kupić nowe meble – opowiada Nermo – Jestem stratny około miliona koron na tej sytuacji, do tego dochodzą koszty remontu, który musiałem wziąć na siebie - dodaje. Nermo podpisał umowę z norweską federacją, a nie z Chińczykami i to w praktyce związek kierowany przez Braathena powinien mu zapłacić. – Nie ma konfliktu między mną a naszą federacją, w tej sprawię stoję ramię w ramię ze związkiem narciarskim.
Poza kwestią finansową cała sprawa ma jeszcze inny wymiar. Norwegowie udostępnili Chińczykom warsztat swoich najlepszych szkoleniowców, swoją wiedzę oraz wyniki skrzętnie ukrywanych przed innymi federacjami testów zbieranych przez wiele lat. Wszystkie aspekty treningu Chińczycy rejestrowali na sprzęcie video, są więc w posiadaniu danych mających pozostać w ukryciu przed narciarskim światem.
Kilku najlepszych wychowanków norweskiego projektu przekazano pod opiekę Mice Kojonkoskiemu, który w Finlandii prowadzi inną grupę skoczków z Państwa Środka. Pozostałych odesłano do domów. W tej chwili działania negocjacyjne prowadzi norweska ambasada w Pekinie.