Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Maciej Kot odlicza do Pekinu i wspomina swoje najlepsze skoki: "Nigdy nie były proste"

Od ostatniego pucharowego zwycięstwa Macieja Kota w Pucharze Świata minęły już cztery lata. W minioną niedzielę 29-latek sprawdził się na drugoligowym froncie w Zakopanem, gdzie zajął 30. oraz 6. miejsce na Wielkiej Krokwi (HS140). - Teraz chodzi o to, by utrwalić pewne nawyki ruchowe, by być gotowym na igrzyska - zaznacza olimpijczyk z Soczi oraz Pjongczangu, dla którego głównym celem jest impreza czterolecia czekająca nas za niespełna rok w Pekinie.

- Cieszę się, że było widać różnicę. To były dwa zupełnie inne konkursy pod względem planu na skok. To znów pokazuje, że w moim przypadku sam pomysł ma diametralne znaczenie. Rano moje skoki były wykonane na sto procent, ale ten plan znów nie wypalił, choć to system szlifowany na treningu. Było bardzo mało czasu przed drugim konkursem, więc podjęliśmy z trenerem pewne ryzyko i zmieniliśmy podejście. Skoki wyglądały od razu inaczej, a przede wszystkim inaczej je odczuwałem, a to klucz do dobrych skoków - powiedział Kot na temat dwóch konkursów z cyklu Pucharu Kontynentalnego, które w niedzielę odbyły się u podnóża Tatr.

- Poranne imitacje nie przekładają się na czucie ze skoczni. Próby z drugiego konkursu pod względem czucia i pomysłu są znacząco inne od tego, co robię na co dzień. To w tej chwili problem. Musimy nakreślić kierunek, w którym chcemy podążać, a do tego odnaleźć rozwiązanie, by każde odbicie oraz imitacja przybliżały mnie do utrwalenia dobrych nawyków. Teraz jest przeciwnie. Treningi na sucho to jedno, a próby na skoczni to drugie. Tu jest duże pole do popisu - wskazuje zakopiańczyk.

Mijają kolejne lata, a pierwsza faza lotu w wykonaniu Macieja Kota nadal jest asymetryczna. - Pogodziłem się z tym. Oglądałem moje najlepsze skoki z sezonu 2016/17 i one nigdynie były idealnie proste. Skok i tak jest dobry, jeżeli skręcenie tułowia jest na tyle małe, że nie wytracam prędkości. Spójrzmy na Ryoyu Kobayashiego, który podczas swojej życiowej zimy też miewał skoki, gdzie poważnie go kręciło, a i tak był w stanie wygrywać zawody. To udowadnia, że nie trzeba się tym przejmować tak mocno - uważa wieloletni członek polskiej kadry narodowej.

- Straciłem jeden sezon przez to, że głównym celem było wyprostowanie mojego lotu. Zaprzęgliśmy fizjoterapeutów z Czech, doktorów, prostowaliśmy dojazd, analizowaliśmy wszystko i zmienialiśmy sprzęt. Wtedy skoki się posypały. Czasami lot był prosty, ale 20 metrów krótszy. Skoki narciarskie to specyficzna dyscyplina sportu. Skoki nie muszą być dobre, skoki muszą być dalekie i trzeba to zrozumieć. Nieważne jak, byle daleko. Każdy musi znaleźć na to swój pomysł. Skoki będą krzywe, ale będę latał najdalej? Nie widzę problemu... - przyznaje.

Jak często prawie 30-letni zawodnik wraca do 2017 roku, kiedy nie tylko został drużynowym mistrzem świata, ale wygrał też dwa konkursy z cyklu Pucharu Świata? - Przez ostatnią dekadę nastąpiła rewolucja sprzętowa i technika się zmieniła, natomiast rozwój skoków narciarskich przez ostatnie 4-5 lat nie jest na tyle duży, by tamte rozwiązania nie miały funkcjonować. Czasem wracam do tych skoków. To czasami problem i pojawia się dylemat. Iść w kierunku starego i sprawdzonego, a może w stronę nowego i nieznanego? Ten sezon tak wyglądał. Dwa tygodnie idziemy w kierunku nowego, następnie wracamy do starego, a potem raz jeszcze do nowego. Brakuje konsekwencji. Kwestia rozmów i analizy z trenerami, a także ustalenia jednego kierunku na sezon letni. Jasny pomysł przez dłuższy czas daje dobre efekty. Teraz chodzi o to, by utrwalić pewne nawyki ruchowe, by być gotowym na igrzyska - kończy Kot, który tej zimy dwukrotnie punktował w Pucharze Świata. Łącznie w Wiśle oraz Niżnym Tagile zdobył 17 "oczek".

Korespondencja z Zakopanego, Piotr Bąk