Kamil Stoch trzecim skoczkiem sezonu. "Nadal mogę skakać jeszcze dalej i ładniej"
Kamil Stoch już po raz szósty w karierze zakończył sezon Pucharu Świata pośród czołowej "3" cyklu. Tej zimy 33-latek zgromadził 955 punktów, co dało mu miejsce za Halvorem Egnerem Granerudem i Markusem Eisenbichlerem. - Kiedy inni się bawią, ja myślę o tym, co mogę zrobić, żeby uciągnąć jeszcze dwa metry i dostać pół punktu więcej za styl. Tak będzie dopóki nie odłożę nart - zapowiada triumfator 69. Turnieju Czterech Skoczni.
- Nazwałbym to pielgrzymką na kolanach po szkle do Częstochowy... - mówi Stoch na temat ostatniego tygodnia rywalizacji na śniegu. Reprezentant Polski przy okazji trzech konkursów w Planicy zgromadził zaledwie 11 punktów, dwukrotnie lądując poza najlepszą "30".
- Trudno mi opisać to, co działo się tutaj od środy. To był jakiś koszmar, który skończył się wraz z ostatnim skokiem. Najgorsze jest to, że robiłem wszystko, co mogłem, a jednocześnie nie mogłem zrobić nic lepiej. Nie dało się, nic nie chciało działać - rozkłada ręce trzykrotny mistrz olimpijski.
- Wyćwiczone i zakodowane w głowie ruchy nie dawały efektów. W takich momentach serce krwawi. Przyjeżdżasz do Planicy, do uwielbianego przez siebie miejsca i na ukochaną skocznię, chcąc polatać. Chcesz czerpać dużo radości i satysfakcji, pomijając wszystkie wyniki, natomiast to zdecydowanie nie było to - nie ukrywa mistrz świata z 2013 roku, którego zabrakło w składzie Polski podczas niedzielnych zmagań drużynowych.
Stoch tej zimy wygrał trzy konkursy. Druga część sezonu była jednak istną sinusoidą. - To był strasznie dziwny i bardzo trudny sezon, z wieloma wzlotami i upadkami. Na końcu lądujesz na konferencji prasowej z tylko dwójką gości, którzy byli lepsi. Po wszystkich wywiadach i zebranych gratulacjach uświadomiłem sobie, że może jednak nie jest tak źle? Było mnóstwo trudnych momentów, z których trzeba było się wygrzebywać, ale było też mnóstwo pięknych chwil, z których mogę czerpać inspirację i energię pod kątem dalszego rozwoju - uważa.
Mieszkaniec Zębu już po raz szósty w karierze zakończył sezon pośród czołowej "3" danej edycji. - Często to powtarzam, ale nadal czuję, że mam rezerwy i mogę skakać jeszcze dalej i ładniej. Nadal chcę to robić, chcę być najlepszy. Po to haruję cały rok i daję z siebie wszystko. Kiedy inni się bawią, ja myślę o tym, co mogę zrobić, żeby uciągnąć jeszcze dwa metry i dostać pół punktu więcej za styl. Tak będzie dopóki nie odłożę nart. W dalszym ciągu jestem skoczkiem narciarskim - podkreśla sportowiec, który wiosną skończy 34 lata.
- W tym momencie nie chcę dogłębnie analizować tego sezonu, szukając najlepszych i najgorszych chwil, bo było tak w wielu miejscach. Na końcu cieszę się z medalu, którego specjalnie nie ściągam z szyi. Robię to dla siebie, by po wejściu do hotelowego pokoju spojrzeć w lustro i zobaczyć miejsce, w którym dalej jestem - mówił tuż po niedzielnym powrocie z Letalnicy.
Skoczkowie z powodu pandemii przez całą zimę mierzyli się przy pustych trybunach. - Rozmawiałem z innymi zawodnikami i stwierdziliśmy, że ten sezon był dziwny. Trudno cieszyć się, nawet stając na podium, w takich okolicznościach. Nie można dzielić radości, nie słychać ryku i wiwatu. To smutne, ale z drugiej strony czujemy wsparcie zza drugiej strony ekranu. Otrzymuję mnóstwo informacji na mediach społecznościowych, bądź od najbliższych, że kibicujecie i jesteście z nami - zwraca się do fanów.
- Super, że ten sezon się odbył. Wielkie podziękowania dla FIS, za stanięcie na wysokości zadania, a także dla organizatorów wszystkich konkursów. Nie odwoływali zawodów przez koronawirusa, a mogli to robić. Dotarliśmy do Planicy, rozmawiamy po ostatnim skoku i nie mówimy, że to koniec - uzupełnia Stoch.
Korespondencja z Planicy, Dominik Formela