Wisła-Malinka po pierwszych zawodach. Wbiegli na górę skoczni
Skocznia imienia Adama Małysza w Wiśle ożyła po raz pierwszy od zakończenia sezonu zimowego. Na obiekcie w miniony weekend odbyła się impreza Barbarian Race 2021, czyli zawody polegające na jak najszybszym pokonaniu dystansu od zeskoku na sam szczyt skoczni. Wyzwania podjęło się ponad siedemset osób.
Zasady takiej rywalizacji są proste. Tam gdzie skoczkowie odpinają narty po oddanym skoku, uczestnicy Barbarian Race rozpoczynają swoją katorżniczą drogę do mety, która znajduje się na górze rozbiegu. Zeskok pokryty jest siatką, dzięki czemu zawodnicy mogą się po nim wspinać. Wygrywa oczywiście najszybszy. - Są to bardzo widowiskowe zawody, więc warto z bliska przyjrzeć się rywalizacji. Uczestnicy startują falami, a najlepsi z poszczególnych biegów awansują do finału, gdzie jeszcze raz wieczorem, przy sztucznym świetle muszą pokonać trasę. Najszybszy zawodnik uzyskuje tytuł mistrza Polski – tłumaczył Grzegorz Szczechla, główny organizator zawodów w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim. - Ludzie są spragnieni aktywności, a my organizowania takich biegów - dodawał.
Warto przy okazji przypomnieć zarys historii tego typu rywalizacji, która z biegiem lat przeobraziła się w coś na kształt odrębnej dyscypliny sportu. Trudno ustalić dziś, kto pierwszy wpadł na szalony pomysł organizowania biegów na obiekcie przeznaczonym do skakania na nartach, ale być może protoplastów takich zmagań należałoby szukać w Szczyrku. Od 2002 roku regularnie przez kilka lat na skoczni Skalite odbywał się Bieg pod próg. Nie kończył się on na szczycie skoczni a, jak wskazuje na to nazwa imprezy, pod progiem. Triumfował ten, kto biegnąc z dołu zeskoku zdołał go dotknąć jako pierwszy. W inauguracyjnej edycji zawodów sygnał do startu dawał zawodnikom Stefan Hula senior, brązowy medalista mistrzostw świata w kombinacji norweskiej z Falun z 1974 roku. W 2005 roku impreza odbyła się w międzynarodowej obsadzie.
W 2011 roku bieganie po skoczni nabrało profesjonalnych ram, a organizatorem ekstremalnych zawodów stał się producent napojów energetycznych Red Bull. Nazwa cyklu Red Bull 400 nawiązuje do dystansu jaki muszą pokonać zawodnicy. Pierwsza edycja rozegrana w 2011 roku składała się z... jednych zawodów. Rozegrano je na skoczni mamuciej w Bad Mitterndorf. Rok i dwa lata później rywalizację, oprócz austriackiego obiektu do lotów, gościła też słoweńska Letalnica. W kolejnych latach kalendarz imprezy zaczął się dynamicznie rozrastać. w 2019 roku przeprowadzono 20 imprez w 17 państwach, na trzech kontynentach, między innymi na Wielkiej Krokwi w Zakopanem, która rok wcześniej zadebiutowała jako pierwszy polski obiekt w cyklu Red Bull 400.
Kalendarz cyklu jest więc dużo bardziej bogaty i urozmaicony niż terminarz zakończonego niedawno sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich, w ramach którego skoczkowie rywalizowali na terenie zaledwie ośmiu państw. W historii imprezy jej uczestnicy mierzyli się nie tylko na czynnych skoczniach, ale również na takich, które od wielu lat pozostają nieużywane, jak duży obiekt w słowackim Szczyrbskim Jeziorze czy dawny mamut w amerykańskim Ironwood, który od lat nie może doczekać się przebudowy. Zazwyczaj podczas imprezy rozgrywane są trzy konkurencje - indywidualny bieg pań i panów oraz sztafeta mieszana.
Niekwestionowanym królem cyklu Red Bull 400 jest Turek Ahmet Arslan, sześciokrotny mistrz Europy w biegach górskich. Zawody wygrał dotąd piętnaście razy, dwukrotnie zwyciężał w klasyfikacji generalnej. Jedynym polskim triumfatorem biegu na skocznię w ramach Red Bull 400 jest Piotr Łobodziński, mistrz świata, Europy i pięciokrotny zdobywca Pucharu Świata w biegu po schodach. Zawodnik z Łomży wygrał w 2012 roku rywalizację na skoczni Kulm. Wśród triumfatorek widnieją z kolei nazwiska trzech Polek, Dominiki Wiśniewskiej-Ulfik, zwyciężczyni z Harrachowa i Planicy oraz Iwony Januszczyk i Magdaleny Kozielskiej, które wygrywały na Wielkiej Krokwi.
Swych sił na skoczni, w zupełnie innym charakterze niż robią to na co dzień, nierzadko próbowali skoczkowie. Na starcie biegów stawali choćby Robert Kranjec, Jewgienij Klimow, Cestmir Kozisek, Lukas Hlava czy cała plejada austriackich gwiazd ze Stefanem Kraftem, Andreasem Koflerem i Gregorem Schlierenzauerem na czele. Żadnemu ze skoczków nie udało się jak dotąd stanąć na podium takich zawodów, sztuka ta udała się za to byłej już skoczkini. W 2019 roku zmagania na nieczynnym "półmamucie" w Ironwood na pierwszym miejscu zakończyła Sarah Hendrickson. Stawać na pudle udawało się też tym, którzy skakanie na nartach łączą z konkurencją wytrzymałościową, jaką są biegi narciarskie, czyli specjalistom od kombinacji norweskiej. W czołowej trójce plasowali się Fin Ilka Herola, Amerykanie Taylor Fletcher oraz Jared Schumate, a także nasi zawodnicy Szczepan Kupczak i Adam Cieślar podczas zmagań w Zakopanem. Z powodu pandemii Covid-19 edycja z 2019 roku była jak dotąd ostatnią.
Wróćmy teraz na nasz rodzimy grunt. Ciekawą wariacją na temat cyklu Red Bull 400 było wydarzenie, które w latach 2014-15 odbywało się na skoczni K-85 w Karpaczu, Kill the Devil Hill. Różnica między zawodami rozgrywanymi pod szyldem austriackiego producenta napojów energetycznych polegała na tym, że z racji, iż zeskok skoczni Orlinek jest w dużej części pokryty wodą, uczestnicy biegu fragment drogi na szczyt obiektu musieli pokonać, pływając. W skład 300-metrowej trasy o ponad 30° kącie nachylenia wchodziło: 50 m. zbiegu, 50 m. przeprawy wodnej, 140 m. zeskoku i 60 m. po najeździe, na szczyt skoczni.
To jednak nie wszystko. Od kilku lat na nieużywanej skoczni normalnej w Lubawce odbywa się impreza pod nazwą Masakrun. Jest to ekstremalny, pięciokilometrowy bieg z przeszkodami, którego ostatnim etapem jest wbiegnięcie na górę skoczni na Kruczej Skale. Swój "Red Bull 400" mają nawet mieszkańcy... Wielkopolski. Jednym z odcinków do pokonania przez uczestników Biegu Pod Skocznię Narciarską jest nieczynna od kilku dekad niewielka skocznia o nazwie Grzybek. Zawody tego typu, niezaliczające się do klasyfikacji Red Bulla, organizowane są również w innych krajach, głównie w Niemczech.