Ze skoczni narciarskich do... branży rybnej, czyli życie po (sportowym) życiu
Co łączy brata Johana Andre Forfanga, Daniela, niegdyś świetnie zapowiadającego się norweskiego skoczka narciarskiego i japońską prekursorkę kobiecego latania na nartach, Izumi Yamadę? Oboje po rozstaniu ze skocznią zaczęli realizować się w branży rybnej. Niniejszym tekstem kontynuujemy ubiegłoroczny cykl dotyczący nietuzinkowych zajęć, których podjęli się byli skoczkowie po zakończeniu swojej kariery.
Izumi Yamada była pierwszą japońską skoczkinią, która potrafiła się zakręcić wokół światowej czołówki. Trzykrotnie zajmowała miejsca na podium zawodów Pucharu Kontynentalnego, który był wtedy najważniejszym cyklem w kobiecych skokach narciarskich. Podczas jego letniej odsłony w 2008 roku uplasowała się na trzeciej pozycji w klasyfikacji końcowej. Prekursorka z Sapporo stała się inspiracją dla kolejnej generacji zawodniczek z Kraju Wschodzącego Słońca z wybitną Sarą Takanashi na czele.
Karierę zakończyła w 2009 roku w związku z problemami zdrowotnymi. Zajęła się trenerką, prowadziła m.in wspomnianą Sarę Takanashi w okresie jej największej dominacji na światowych skoczniach. Zrobiła sobie też przerwę na macierzyństwo. - Urodzenie syna w 2011 roku było punktem zwrotnym w moim życiu - opowiada Yamada. - Kiedy pracowałam jako trener, mniej więcej połowę miesiąca musiałam spędzać poza domem. Mój syn dorastał, a ja miałam wyrzuty sumienia, że poświęcam mu tak mało czasu. Kiedyś zapytał mnie wprost: dlaczego nie zmienisz pracy, by każdego dnia móc przebywać w domu? Teraz cieszę się, że mam bliskie relacje ze swoimi dziećmi, że mogę na bieżąco obserwować postępy syna, który trenuje baseball.
Od roku miejscem pracy byłej skoczkini jest hurtownia rybna w Sapporo o nazwie Ichiraku Kyodo Fisheries. Swój dzień w firmie rozpoczyna o piątej rano w granatowym kombinezonie i wysokim gumowym obuwiu. To ciężka wielogodzinna praca fizyczna, w której czasem dźwigać trzeba dziesięciokilogramowe skrzynki. Szacuje się, że spośród pracowników hurtowni rybnych w Japonii maksymalnie 10 procent stanowią kobiety. Yamada nic sobie z tego nie robi: - w świecie skoków też byłam jedną z pionierek - śmieje się. - Mogłoby się wydawać, że to schematyczna praca, ale każdego dnia dzieje się coś innego, dla mnie wszystko jest tu interesujące. Co ciekawe, nigdy nie lubiłam tuńczyka, z którym mam teraz codziennie do czynienia. Dziś to moja ulubiona potrawa, mogę go jeść codziennie!
Po powrocie do domu Izumi często nadal jest w pracy. Sprzed ekranu domowego komputera angażuje się w działania public relations. Promuje swoją firmę na portalach społecznościowych, zamieszcza filmy na portalu Youtube.
O Danielu Forfangu głośno zrobiło się latem 2004 roku. Najpierw podczas LGP skokiem na 139,5 metra ustanowił igelitowy rekord Wielkiej Krokwi, następnie podczas trzech ostatnich konkursów cyklu nie schodził z podium, dwukrotnie zwyciężając. Nigdy nie osiągnął jednak takich rezultatów na skoczniach pokrytych śniegiem. Miał ogromne problemy z utrzymaniem właściwej wagi, przez co męczył się długimi miesiącami. Zimą 2006 roku doznał kontuzji kolana i jakiś czas później powiedział "dość". - Marzyłem już tylko o tym, by jeść to, na co miałem ochotę - mówił w rozmowie z Aftenposten. 41-letni dziś były skoczek w ciągu kilku lat od zakończenia kariery przytył 35 kilogramów. - Wolałbym być dzisiaj trochę szczuplejszy - śmieje się. Po zakończeniu kariery imał się różnych zajęć, w końcu, podobnie jak Izumi Yamada, odnalazł się w branży rybnej, zostając dyrektorem generalnym firmy Frøya zajmującej się dystrybucją ryb i owoców morza.
- Nasze produkty trafiają prosto z kutra do naszych kontrahentów, czyli restauracji i klientów indywidualnych - zachwala swój towar na oficjalnej stronie firmy. - Dostają je 4-5 godzin po wyjęciu z morza. Koncentrujemy się w 110 procentach na tym, by były jak najwyższej jakości, a zadowolenie klienta jest dla nas największą motywacją. Na początku pozyskiwaliśmy towar od jednego rybaka, dziś mamy czterdziestu takich dostawców. Nie jesteśmy jednak wielką firmą, póki co stawiamy przede wszystkim na jakość, a nie na ilość. Chcemy się jednak dalej rozwijać, stąd konieczne będzie poczynienie kolejnych inwestycji. Nasz potencjał jest nieograniczony, tak naprawdę dopiero się rozkręcamy - zapowiada Forfang.
Czytaj też:
Na traktorze, na plebanii i w przedszkolu, czyli życie po (sportowym) życiu
Seanse spirytystyczne, gospodarka śmieciami, guano nietoperza. Życie po (sportowym) życiu, część 2