Pięciu w szóstce - czwarty taki przypadek w historii
Niecodzienny przebieg miał dzisiejszy konkurs Pucharu Świata w Klingenthal, niecodzienne były też jego ostateczne rozstrzygnięcia. Za triumfatorem Japończykiem Ryoyu Kobayashim uplasowało się aż pięciu reprezentantów Norwegii. Byli to kolejno: Daniel Andre Tande, Marius Lindvik, Robert Johansson, Halvor Egner Granerud i Johan Andre Forfang. Jak ustalił fachowy twitterowy profil 'Skoki narciarskie na wykresie i w liczbach' jest to dopiero czwarta taka sytuacja na przestrzeni całej historii Pucharu Świata.
6 stycznia 1980 roku w konkursie kończącym Turniej Czterech Skoczni w pierwszej szóste uplasowało się pięciu skoczków z NRD (1. Martin Weber, 2. Henry Glass, 4. Harald Duschek , 5. Manfred Deckert, 6. Thomas Meisinger), a jedynym rodzynkiem w tym gronie był trzeci Piotr Fijas. Dwanaście lat później w Innsbrucku, także podczas TCS zwyciężył Fin Toni Nieminen, a za jego plecami znalazło się pięciu Austriaków: Goldberger, Felder, Rathmayr, Hoelwarth i Vettori. 11 stycznia 1998 roku w Ramsau miał miejsce prawdziwy popis Japończyków. Pięciu samurajów uplasowało się w pierwszej piątce, w której znalazło się też miejsce dla czwartego Andreasa Widhoelzla. Wygrał Harada przed Funakim i Saitoh, a na piątej pozycji eq-aequo znaleźli się trochę mniej znani Kenji Suda i Yoshikazu Norota.
- Nigdy nie myślałem, że tak przyjemne może być posiadanie czwartego czy piątego wyniku w drużynie. To był wspaniały dzień - cieszył się po dzisiejszym konkursie Halvor Egner Granerud. - Trudno opisać to, co się dziś wydarzyło - mówił z kolei drugi dzisiaj Daniel Andre Tande, który jeszcze kilka miesięcy temu z trudem wracał do zdrowia po makabrycznym upadku w Planicy. - To będzie jedno z najważniejszych wspomnień z całej mojej kariery. Takie konkursy to właśnie jest powód, dla którego ciągle skaczę na nartach.
- Nie pamiętam takiej sytuacji w mojej karierze trenerskiej, która trochę już trwa.To coś historycznego. Nie wiem, co mogę dodać. To ogólnie dzień pozytywnych i negatywnych emocji - powiedział trener Alexander Stoeckl, który otrzymał dziś pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. - Muszę zaakceptować, to co się stało, nic innego z tym nie zrobię. Teraz ważne, bym jak najbardziej efektywnie wykorzystał ten czas. Mam nadzieję, że nie wystąpią u mnie żadne objawy - dodał Austriak, który zostaje na razie w Niemczech i nie pojawi się za tydzień w gnieździe trenerskim na skoczni w Engelbergu.