Okiem Samozwańczego Autorytetu: Ale się porobiło
W pomieszczeniu wisiała nerwowa atmosfera. Była tak gęsta, że dałoby się w niej zawiesić nie tylko siekierę, ale parę kowadeł. Pot kroplił się na czołach. Pod czołami - smętne oczy, poniżej oczu – markotne miny. Panowała wymowna cisza. W końcu ktoś wychrypiał: - Ale się porobiło!
Ano. Porobiło się. Tak to bywa w dużych zespołach ludzkich zorientowanych na osiąganie pewnych celów, że dopóki idzie dobrze, to współpraca jest łatwiejsza. Ale gdy zaczynają się schody, (a szczególnie jak ktoś z tych schodów leci na pysk) to wcześniej czy później wybucha jakiś konflikt. Pięć sezonów sukcesów sprawiło, że wydawało się, że wszystko jest pięknie, wesoło, pachnąco i hopsasa. Nawet odejście Stefana Horngachera dwa lata temu nie było trzęsieniem ziemi, bo skład sztabu i system pozostały podobne. Ten sezon, wynikowo słaby, dla kibiców niestrawny, dla skoczków rozczarowujący, dla trenerów frustrujący, a dla działaczy stresujący, przyspieszył procesy, które od jakiegoś czasu buzowały pod skórą organizmu polskich skoków narciarskich. I wrzód pękł. Zrobiło się bardziej nieprzyjemnie, niż wtedy, gdy z piłkarskiej reprezentacji Polski uciekał do Brazylii Paulo Sousa. W porównaniu z tą akcją wyskok Timiego Zajca w grudniu 2020 wydaje się być przyjacielską przekomarzanką.
Mądrzejsi ode mnie w analitycznych tekstach rozbierali już tę sytuację na czynniki pierwsze. Wytykali błędy wszystkim uczestnikom sporu, szukali przyczyn, wskazywali winnych, rzucali kamieniami i różami, rozrysowywali mapy konfliktów i interesów. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że błędy popełnili tu wszyscy. I zgadzam się z tym gościem co twierdzi, że to powinno zupełnie inaczej wyglądać. Ten gość to ja. A jak powinno to wyglądać?
W momencie, gdy zarząd PZN stracił wiarę w to, że Michal Doležal może jeszcze naprawić tę machinerię, powinien mu zostać przekazany warunek pozostania na stanowisku wraz z (wybaczcie korpomowę) deadline'm. Przed Igrzyskami, lub po nich, związek powinien jasno zakomunikować: "Jeśli do MŚwL nie przekonasz nas swoimi wynikami, będziemy się żegnać. Dzięki za wszystko co dla nas zrobiłeś, jako asystent a teraz jako główny, ale widzimy, że formuła się wyczerpała." Gdyby Doležal chciał konkretów - jak ma ocalić posadę - można by na takie warunki się umówić. W momencie gdy związek już wiedział, że nie chce współpracy kontynuować, należało to jasno i odpowiednio wcześnie trenerowi i kadrze powiedzieć. Tak, aby obie strony miały czas na szukanie - PZN trenera, a Michal Doležal pracodawcy. Wszystkie zainteresowane strony powinny mieć czas, by się oswoić z decyzją. Wszystkie zainteresowane strony powinny uzgodnić, w jakiej formie to zostanie zakomunikowane opinii publicznej. Najlepiej byłoby to zrobić razem, powinna zostać przygotowana konferencja prasowa a potem jakieś fajne pożegnanie trenera. Związek powinien mu publicznie podziękować za współpracę i sukcesy. Jeśli zostałyby jakiekolwiek niedoczyszczone brudy, powinny zostać pod dywanem.
To oczywiste, że decyzję co do zatrudnienia trenera podejmuje związek, nie zawodnicy czy członkowie sztabu. Jeśli ktoś tego nie rozumie, powinien założyć sobie prywatną firmę i jej szefować ku swej satysfakcji i pożytkowi. To oczywiste, że jak ma się w kadrze tak doświadczonych i utytułowanych zawodników, jak Stoch, Kubacki i Żyła, to trzeba ich spytać o opinię. A gdyby była przeciwna niż decyzja związku, to należałoby w toku spokojnej argumentacji uspokoić ich obawy, wyjaśnić wątpliwości, dać im czas na oswojenie się. Na tyle, na ile widać z publicznych wypowiedzi, mało precyzyjnych, dementowanych, czasem wręcz nawzajem sobie przeczących - tego wszystkiego tu zabrakło. Z wielką szkodą dla wizerunku związku oraz sportowców, których przesadna i nerwowa reakcja zaskoczyła i zszokowała sporą część opinii publicznej. Bo lojalność wobec szefa na pewno wzrusza. Ale nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu, jak głosi znane przysłowie starożytnych Amerykanów.
Asystent szkoleniowca oraz trzej doświadczeni skoczkowie - jedna żywa legenda oraz dwaj wybitni sportowcy - rzucili się z kosami postawionymi na sztorc bronić trenera, który słabymi wynikami i brakiem pomysłu na naprawę zdążył rozczarować pracodawców i zdecydowaną większość kibiców. Brakło tylko oporników wpiętych w kombinezony. Ich szlachetna, ale i szalona szarża zaskakiwała tym bardziej, że wyjątkowo kontrastowała ze spokojnymi wypowiedziami samego zainteresowanego. Który owszem, nie ukrywał, że jest mu trochę przykro, ale wydawał się być pogodzony z losem a przede wszystkim nikogo nie oskarżał i na nikogo żadnych gromów nie ciskał. Jeszcze głupiej wyszło, gdy od zawodników usłyszeliśmy "trener nie dostał czasu, by się wytłumaczyć" a potem od trenera i sekretarza PZN dowiedzieliśmy się, że to trener chciał poznać odpowiedź najpóźniej w czwartek. Dziś już wiemy, że na tę nerwową reakcję skoczków złożyło się znacznie więcej ukrytych dotychczas przed naszymi oczami czynników, niż tylko zwolnienie Czecha. Dobrze, że Kamil Stoch zmitygował się w niedzielę mówiąc, że ma kaca moralnego. Dobrze, że i wypowiedzi pozostałych skoczków były bardziej stonowane.
Niestety. Rozlane mleko trudno będzie posprzątać. A efekty będą liczne i rozległe. Jednym o którym warto wspomnieć, to potencjalne kłopoty ze znalezieniem nowego trenera. Co widzą dziś potencjalni kandydaci na ten stołek? Raz - że pożegnania (a być może ogólnie stosunki) z PZN mogą być burzliwe i mało eleganckie. Dwa - że trzon zespołu może być nieprzychylnie do nich nastawiony. To nie ułatwia ani podjęcia decyzji, ani dobrego startu w nowej pracy.
Pozytywy tej sprawy są takie, że widać już światło w tunelu. Wygląda na to, że sekretarz PZN, Jan Winkiel zdołał uspokoić nieco nastroje. Wpłynął na skoczków, przeprosił za błędy popełnione przez związek, a w mediach spokojnie tłumaczy zawikłaną sytuację. Nie było ze strony działaczy żadnej partyzantki, nie było podjęcia słownej nawalanki z KODem (Komitetem Obrony Doležala) za pomocą mediów. Związek spotka się z zawodnikami w przyszłym tygodniu i będzie spokojna rozmowa za zamkniętymi drzwiami. Coś, co powinno nastąpić na samym początku. Lepiej późno, niż wcale.
Siekiera motyka piłka szklanka.
Nie ma rymu, ni tabelek.
Musicie poczekać. Mam szczerą nadzieję, że tylko do jutra. Jutro felieton z właściwym podsumowaniem weekendu i sezonu od strony sportowej. Obyśmy tylko tą stroną sportową zajmowali się w przyszłym sezonie. Bo ten zapamiętamy jako festiwal plag i awantur. Jeszcze dobrze się nie skończyła pandemia, a tu wojna. Jeszcze nad zlęknionymi sportowcami unosił się duch surowego Jukkary, jeszcze do końca nie przeboleliśmy utraty siedmiomilowych butów, a tu odbezpieczony czeski granat wpadł do polskiego kompostownika. Skijumping, bloody hell.
Cytat zupełnie na temat:
"Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz
Gdy nie można mocą żadną wykrzyczanych cofnąć słów"
Bogdan Olewicz
Ceterum autem censeo notas artifices esse delendas.
***
Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nieczytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.
P.S. Kochani, nie karmcie mi tu trolli. Ja też się będę starał.