"Nigdy nie można przestać się rozwijać" - Thomas Thurnbichler rozpoczął pracę w Polsce
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że chcę po prostu cieszyć się rywalizacją w zawodach. Jestem głodny sukcesów. Chcesz wykrzesać maksimum potencjału z doświadczonych zawodników i rozwinąć pozostałych, przybliżając ich do najlepszych. Byłbym szczęśliwy, gdybyśmy znaleźli się na podium Pucharu Narodów - nie ukrywa Thomas Thurnbichler w przedsezonowej rozmowie ze Skijumping.pl.
Skijumping.pl. W jaki sposób objąłeś Biało-Czerwonych?
Thomas Thurnbichler: Dla mnie nie była to łatwa decyzja, ponieważ praca za granicą to rzecz jasna duży krok. Na początku rozmawiano z Alexandrem Pointnerem, któremu miałem asystować. Następnie Adam Małysz zwrócił się do mnie w kwestii możliwości objęcia stanowiska głównego szkoleniowca. Miałem też różne opcje w Austrii. Negocjowałem z obiema stronami zastanawiałem się nad właściwym wyborem. Już w Planicy wiedziałem, że udam się do Polski, ale skupialiśmy się na dograniu szczegółów kontraktu. Przed osiągnięciem obustronnej zgody nie chciałem niczego mówić, dlatego tyle to trwało. Nie złożyłem jeszcze podpisu, wszystko jest przygotowywane, ale zaakceptowałem wszystkie punkty umowy. Pierwszą decyzją, jako główny trener kadry, było przeprowadzenie się do Polski.
Nie będzie ci brakowało ojczyzny i reprezentacji Austrii, z którą od zawsze byłeś związany? Teraz przenosisz się do obozu rywala.
Dobre pytanie. Na pewno będzie brakowało mi Innsbrucka, który jest moim rodzinnym miastem. Zatrzymam tam swoje mieszkanie i czasami będę mógł do niego wracać, a do tego znajomi będą mogli odwiedzać mnie w Krakowie. Nie oderwę się całkowicie od rodzinnych stron. Austriacka reprezentacja? Owszem, przez lata zbudowaliśmy solidne relacje z trenerami i zawodnikami. Przez ostatnie siedem lat wykonałem kawał pracy dla młodzieżowej kadry. Opuszczenie ich nie było dla mnie prostym ruchem. Chciałem zmierzać z nimi na szczyt, dokonaliśmy dużo między innymi z Danielem Tschofenigiem i wiem, że zostawiam ich w dobrych rękach. Może w przyszłości wrócę do Austrii i otworzą się nowe możliwości, ale dla mnie podjęcie pracy w Polsce to idealny wybór. Poznaję kolejne osoby z Polskiego Związku Narciarskiego, a także zawodników. Z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że postąpiłem właściwie. To świetny zespół i cieszę się na tę współpracę.
Zatem na stałe przeprowadzasz się do naszego kraju?
To prawda. Moim zdaniem, na tym stanowisku potrzeba pełnego zaangażowania. Wykonywanie tej pracy z Tyrolu nie byłoby właściwe, tak to widzę. Musisz stale przebywać z drużyną, jeśli chcesz ją rozwijać. Uważam, że Kraków to właściwy wybór logistyczny, a do tego to piękne miasto.
Zamierzasz uczyć się języka polskiego? To naprawdę trudne zadanie...
Postaram się czegoś nauczyć! Zdaję sobie sprawę, że to wyzwanie. Na początku jest wiele ważniejszych spraw do zrobienia, natomiast w kolejnych latach chciałbym spróbować. Myślałem o nawiązaniu współpracy z nauczycielem, z którym mógłbym spotykać się raz czy dwa w tygodniu, by nauczyć się waszego języka. Jak daleko zajdę? Przekonamy się <śmiech>...
Jaka była twoja ścieżka do drogi szkoleniowej?
Zakończyłem karierę skoczka w wieku 22 lat. Głównym powodem była dyskopatia. Na początku czułem się zagubiony, ale szybko zdałem sobie sprawę, że moje serce nadal bije dla skoków narciarskich. Szef Tyrolskiego Związku Narciarskiego wiedział, że przestałem skakać i zapytał mnie, czy nie chcę spróbować swoich sił jako trener. Postanowiłem spróbować, jednocześnie zacząłem studiować. Z mojego punktu widzenia istotna była nauka. Nie chciałem być trenerem, który po zakończeniu kariery zostaje szkoleniowcem bez właściwego przygotowania teoretycznego. W ten sposób postąpiło wielu dobrych trenerów, więc postanowiłem pójść ich drogą. Zacząłem od studiów sportowych i kilkuletniej pracy w Tyrolskim Związku Narciarskim z młodzieżą, co było świetną okazją do zbierania doświadczenia. Jeśli nauczysz się przekazywać informacje o skokach we właściwy sposób dzieciom, które nie mają dużej wiedzy, wówczas okaże się to bardzo pomocne w przyszłości. Zauważono, że czynimy postępy i kolejnym krokiem było stanowisko głównego trenera kadry juniorów - w 2019 roku. Robiłem to przez dwa lata, był to owocny czas pełen sukcesów i cennych lekcji. Ściśle współpracowałem ze szkołami ze sportowymi w Stams, Saalfeelden czy Eisenerz. Byłem w pewnym sensie koordynatorem tych szkół i zbudowaliśmy naprawdę mocny zespół juniorski. Zarząd Austriackiego Związku Narciarskiego stwierdził, że potrzebują mnie w kadrze narodowej. Myślę, że wniosłem do reprezentacji dużo dobrej energii oraz pomysłów. Zimą zdałem sobie jednak sprawę, że sztab preferuje inny sposób pracy niż ja i pozostanie na stanowisku asystenta Andreasa Widhoelzla nie będzie dla mnie optymalne. Nie mówię, że nie pracują dobrze, natomiast działają inaczej. Jako trener zawsze chcę w pełni wykorzystywać każdy obszar potencjału w skokach narciarskich. Nie tylko przy okazji codziennej pracy. Staram się budować długoterminowy system. W dotychczasowej grupie działało to inaczej i nie byłem tam szczęśliwy. Nie chciałem tak funkcjonować, więc oferta z Polski pojawiła się w idealnym momencie.
Mówiąc o minionej zimie w austriackim sztabie, jakie były twoje obowiązki i zadania?
Byłem klasycznym asystentem głównego trenera. Wykonywałem codzienną pracę z Danielem Tschofenigiem, Philippem Aschenwaldem czy Manuelem Fettnerem. Planowałem trening fizyczny i pomagałem im w przygotowaniach na skoczni. Byłem wszędzie, gdzie była potrzeba. Nie miałem jakichś specjalnych zadań. Nie wystarczało mi to. Chcę robić znacznie więcej.
Wracając do kariery skoczka. Co uważasz za swój największy sukces i jak patrzysz na nią z perspektywy lat? Dlaczego nie udało ci się przenieść juniorskiego potencjału na seniorski poziom?
Świetnie wspominam młodzieżowe lata. To był wspaniały okres, podczas którego często współpracowałem z ojcem. Czerpaliśmy sporo frajdy i tworzyliśmy zgrany zespół w Tyrolu. Najlepiej skakałem w kadrze juniorów, kiedy prowadził mnie Werner Schuster. W 2007 roku zająłem 4. miejsce podczas mistrzostw Austrii i mogłem znaleźć się w ekipie na Puchar Świata. Pojawiły się jednak wątpliwości co do mojego wieku. Potem pojawiły się kontuzje, a do tego nie mieliśmy w Austrii tak dobrego systemu szkoleniowego. Znalazłem się wówczas (w wieku 19-20 lat) na zakręcie, ale odnalazłem drogę wiodącą poprzez Puchar Kontynentalny, gdzie radziłem sobie nieźle. Wtedy pojawiła się dyskopatia i zdecydowałem o zamknięciu tego rozdziału. Zacząłem pisać lepszy pod kątem swojej przyszłości - trenerski.
Legendą Pucharu Kontynentalnego był twój starszy brat - Stefan. Osiągał masę sukcesów na drugoligowcym froncie, ale trudno było mu się przebić w czasach naszpikowanej gwiazdami reprezentacji Austrii. Dużo trenowaliście razem?
Jest pięć lat starszy ode mnie, więc w latach juniorskich w zasadzie nie mieliśmy ze sobą styczności. On rywalizował już w Pucharze Świata czy Pucharze Kontynentalnym, kiedy ja skakałem w Pucharze Alp i chodziłem do szkoły. Kilka lat później, kiedy byłem już pełnoletni, sytuacja się zmieniła. Mieliśmy bardzo dobry kontakt, zawsze był dla mnie świetnym bratem, który dawał cenne rady. Muszę przyznać, że bardzo żałuję, iż nie udało mu się przełamać na arenie międzynarodowej. Miał ku temu potencjał, ale zmagał się z problemami z wagą i ciężko z tym walczył, niemniej był naprawdę dobrym zawodnikiem. W każdym innym kraju byłby skoczkiem rywalizującym w Pucharze Świata, ale w tamtym okresie mieliśmy niesamowitą ekipę.
Wróćmy do Polski. Czy widzisz już obszary, które wymagają błyskawicznych usprawnień?
Oczywiście. Już po dwóch treningach dostrzegam, że musimy solidnie popracować nad podstawami, nad stabilnością nóg, równowagą. Zawodnicy przez ostatnie lata pracowali w bardzo specjalistyczny sposób i musimy zacząć od fundamentów, aby ruszyć dalej. Widzę sporo rezerw do wykorzystania. Do tego konieczna jest poprawa współpracy i komunikacji między grupami szkoleniowymi. To szalenie istotne dla jedności reprezentacji, musimy rozmawiać i trzymać się razem niczym rodzina. Jeżeli dany zawodnik przejdzie z jednej grupy do drugiej, musi znać jej metody treningowe. To kroki, sprawią, że dla zawodników będzie to znacznie łatwiejszy proces.
Spotkałeś się już w Zakopanem z Maciejem Maciusiakiem i Danielem Kwiatkowskim, którzy będą odpowiedzialni kolejno za kadrę B i kadrę juniorów. Na czym się skupiliście?
Najpierw wysłuchałem wszystkich. Chciałem poznać polską opinię w sprawie ostatnich miesięcy. Co powinniśmy zrobić? Co powinniśmy zmienić? Dlaczego poprzednia zima była nieudana? Dyskutowaliśmy o systemie pracy. Przedstawiłem swój program i pomysł na najbliższe tygodnie. Wskazałem istotne punkty i wyjaśniłem sprawy, na których powinniśmy się skupić. Wszyscy, którzy trenują teraz w Zakopanem i Szczyrku, są zadowoleni z rozpoczęcia tego rodzaju pracy. Działamy w jednym kierunku i wszyscy wykonują te same zadania. Jesteśmy w zasadzie w punkcie, w którym wszystkie grupy wiedzą, co mają robić. Myślę, że wszystko wyklaruje się po nadchodzącym spotkaniu trenerów w Wiedniu.
Zamierzasz także współpracować z klubami, zaczynając od najmłodszych grup?
W Szczyrku spotkałem się między innymi z Łukaszem Kruczkiem i omówiliśmy także tę sprawę. Ważne, by przez najbliższe cztery lata zbudować zrównoważony system. Chcemy, by w tym czasie Polska wykonała znaczący krok. Oczywiście, w tej chwili najbardziej skupiam się na kadrach A i B, z naciskiem na A, by wydobyć cały potencjał. Zawsze będę otwarty na rozmowy. Postaram się być kimś w rodzaju doradcy. Moją główną rolę jest jednak praca z kadrą narodową. Chcemy zrobić coś w kierunku edukacji polskich trenerów, mamy cztery lata i postaramy się działać krok po kroku. Priorytetem jest reprezentacja, ale to też jeden z celów.
Uważasz, że mamy wystarczającą infrastrukturę do trenowania skoczków narciarskich?
Nie poznałem jeszcze wszystkich tajników, ale na najwyższym szczeblu jest wystarczająca. Macie dwa regiony, które żyją skokami. Mam na myśli Beskidy i Zakopane. Są tam jedne z najlepszych skoczni na świecie, których potrzeba. Kompleks w Zakopanem jest świetny, podobnie Szczyrk w połączeniu z Wisłą. To w zupełności wystarcza. Słyszałem, że są pewne problemy z malutkimi obiektami dla dzieci. Ważne, by w danym regionie znajdowały się 10-metrowe, 20-metrowe i 40-metrowe skocznie. Miejsce, gdzie dzieci mogą zacząć swoją drogę. W Austrii mamy więcej obiektów, ale są w dużo gorszym stanie. Kluby z tego powodu umierają. Kiedy sam byłem dzieckiem, w Tyrolu mieliśmy dziesięć czy jedenaście klubów. Teraz jest połowa mniej, więc to spory kłopot w Austrii. Macie lepszą infrastrukturę od nas.
Miałeś okazję spotkać się już z częścią polskich dziennikarzy. Co uważasz na temat uwagi poświęcanej tej dyscyplinie w naszym kraju, szczególnie przez media?
Przez całą karierę nie miałem tak dużego kontaktu z mediami, ponieważ w Austrii dziennikarze skupiają się tylko na kilku najlepszych sportowcach. Podobnie jest z trenerami, więc nie jestem przyzwyczajony. W Planicy, a także teraz, byłem pod ogromnym wrażeniem skali zainteresowania moją osobą. Pomyślałem, co tu się dzieje? Poradzimy sobie z tym, ale ważne, by znaleźć odpowiedni sposób na radzenie sobie z mediami. To rzecz jasna wyłącznie pozytywne, że tylu dziennikarzy skupia się na skokach. To świetna sytuacja, natomiast musimy wypracować właściwą drogę współpracy. Potrzebujemy dziennikarzy i ich uwagi, ale jednocześnie spokoju dla zawodników. Planujemy zatrudnienie koordynatora medialnego, który będzie tym zarządzał. Dzięki temu media będą dostawać więcej rzetelnych informacji, a skoczkowie będą mieli więcej spokoju.
Ta zima była szalona pod względem sprzętu. Kontrowersje wzbudzały buty Polaków, narty Słoweńców czy kombinezony Niemców. Uważasz, że FIS musi wprowadzić zmiany w tym aspekcie?
W poprzednim sezonie kompletnie nad tym nie panowano. Działo się bardzo dużo i nie znaleziono rozwiązania na poradzenie sobie z problemem. Powinni działać bardziej stanowczo. Tak zadziałano w przypadku butów Polaków, ale zabrakło konsekwencji w kontekście nart czy kombinezonów. Potrzeba zmian i jasnych przepisów. Chcę sprawiedliwego sportu, a tak nie było podczas minionej zimy. Bardziej konkretne działania będą dobrym krokiem.
Sporo gorzkich słów spadło w kierunku Miki Jukkary, który zastąpił Seppa Gratzera w roli kontrolera sprzętu Pucharu Świata.
Zaczął pracę bardzo zmotywowany. Na początku sezonu kombinezony faktycznie bardziej przylegały do ciała, ale następnie nie wystarczyło mu doświadczenia, by zapanować nad sytuacją podczas najważniejszych zawodów. To był jego pierwszy sezon, popełnił sporo błędów, ale nie mówimy o łatwej pracy. Potrzeba kogoś silnego, spokojnego i doświadczonego w zakresie tajników sprzętu. Jukkara był osobą z zewnątrz, bez konkretnego rozeznania sprzętowego. Oczywiście, przez kilka lat zbierze doświadczenie, natomiast moim zdaniem powinien to robić systematycznie poprzez zawody niższej rangi, jak FIS Cup i Puchar Kontynentalny. Podejrzewam, że to byłaby lepsza droga niż rzucanie go na głęboką wodę Pucharu Świata. Chce dobrze, ale popełnia błędy. To sport na najwyższym szczeblu i drużyny wywierały na nim ogromną presję.
Nasi skoczkowie często rozpoczynali przygotowania do następnej zimy tuż po powrocie z Planicy. Tym razem zalecono im dłuższe przerwy regeneracyjne. Która droga jest lepsza?
Mogę powiedzieć o swoim doświadczeniu z Austrii, gdzie przywykłem do posezonowej przerwy. Sezon Pucharu Świata jest wyjątkowym wyzwaniem dla zawodników, dzieje się bardzo dużo. Na koniec zimy wszyscy skoczkowie są wykończeni. Trudno o rozwój i poprawę błędów, kiedy nie masz w sobie energii. To podstawa. W Austrii też mamy skoczków, którzy wznawiali treningi od razu po sezonie. Latem byli dobrzy, ale zimą brakowało im sił. Moim zdaniem przerwa jest konieczna, a nie mówimy tutaj o długiej przerwie. Niespełna trzy tygodnie po finale sezonu ruszamy z podstawą programu.
Przez całą zimę byliśmy świadkami wahań formy Kamila Stocha, który zmagał się z dużymi problemami choćby przy okazji Turnieju Czterech Skoczni. Czy jako trener byłbyś w stanie wskazać coś, co było problemem i jak zareagować? Dużą niestabilnością cechuje się także Piotr Żyła.
Dostrzegłem to. Niestabilna pozycja najazdowa, bądź problemy w locie, wynikają z błędów popełnionych podczas pracy nad podstawami. Zimą, kiedy nie ma czasu na trening, trudno do nich wrócić i odbudować bazę. To niemożliwe. Moim zdaniem problemem były niewystarczające fundamenty, przez co zimą wkradały się błędy techniczne. Widziałem ich problemy, natomiast nie przyglądałem się temu dogłębnie, ponieważ nie sądziłem, że zostanę ich trenerem. Pod koniec sezonu, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o takim scenariuszu, rzuciłem okiem. Zauważyłem dużo podstawowych błędów, więc podczas tegorocznych przygotowań poświęcimy temu więcej czasu, aby mogli rywalizować na wysokim, stabilnym poziomie przez cały sezon.
Polskę zamieszkuje prawie 40 mln osób, ale skoki narciarskie uprawia wąska grupa pasjonatów. W Austrii, która jest znacznie mniejsza, jest większy wybór zawodników. Czy to problem?
W tej chwili nie posiadam dokładnych danych na temat dzieci trenujących w klubach, poza tym trudno porównać Austrię i Polskę. Nasz kraj składa się w większość z górzystych regionów. Nie da się trenować skoków bez gór. W Austrii też są takie miejsca, jak Wiedeń. Jeśli kluby, które posiadacie, wykonują dobrą robotę ze swoimi wychowankami, wówczas wytrenujecie wystarczającą liczbę skoczków pod kątem przyszłości. Ważne, by działać konsekwentnie.
Masz jakiegoś trenerskiego idola, który się inspirujesz?
Znalazłem własną drogę, ale dzielę się spostrzeżeniami z wieloma szkoleniowcami. Rozmawiałem w przeszłości sporo z Wernerem Schusterem czy Tonim Innauerem. Miałem także przyjemność wymienić się wnioskami z Alexandrem Stoecklem, kiedy pracowałem jeszcze w Tyrolskim Związku Narciarskim. W tym sensie mam pewien model pracy, który zakłada solidne przygotowanie do zawodu i wiedzę teoretyczną, zaczynając od podstaw. Przeszedłem drogę od dzieci, przez młodzież, po seniorów. To najlepsza droga, która pozwoliła mi zrozumieć cały system. Jeżeli decydujesz się na coś na najwyższym poziomie, zawsze masz doświadczenie z poprzednich lat i poziomów. Ważne jest rozumieć co z czego wynika i jak łączą się poszczególne aspekty w szkoleniu. Jak mówiłem, znalazłem własną drogę, a pomógł mi w tym fakt, że po osiągnięciu pełnoletniości trenowałem sam przez kilka lat ze względu na braki systemowe. Myślę, że studia i przepracowane przeze mnie lata dają dobre efekty. Oczywiście, podglądam sposób pracy innych trenerów i zawsze jestem otwarty na rady. Nigdy nie można przestać się rozwijać.
W Austrii czy Słowenii z odwagą daje się szansę młodym zawodnikom, by sprawdzili się w Pucharze Świata. W Polsce robi się to ostrożnie, zazwyczaj późno osiągają pierwsze sukcesy. Planujesz to zmienić?
Krok po kroku. Sporo słyszałem na temat systemu szkolenia w Polsce, ale w tym momencie trudno mi powiedzieć, dlaczego tak to wygląda w waszym kraju w porównaniu choćby do Słowenii. Być może po przepracowaniu pierwszego sezonu będę w stanie udzielić odpowiedzi, natomiast takie rzeczy wynikają przeważnie z budowy systemu. W Słowenii szybko daje się szansę juniorom. Może wynika to z tego, że nie ma tam systemu panującego w Austrii, gdzie wielu zawodników znajduje zatrudnienie w policji czy wojsku. Jeżeli nie jesteś w kadrze w wieku 20 lat, wówczas musisz zakończyć karierę, bo brakuje ci pieniędzy. W Austrii można skakać dzięki temu dłużej. Trudno mi teraz jednoznacznie zająć stanowisko w sprawie Polski.
Pierwszym poważnym testem będzie inauguracja Letniego Grand Prix w Wiśle, którą zaplanowano na drugą połowę lipca. Jak traktujesz ten cykl, zawodnicy będą startować w każdych zawodach?
Nie, to nie jest moja droga. Chcę skupić się na zbudowaniu solidnej bazy, aby przejść do rywalizacji na najwyższym poziomie. Oczywiście, skoczek może sprawdzić się w zawodach, jeśli w danej chwili jest wystarczająco dobry. Dla mnie naprawdę ważne jest wylanie mocnych fundamentów, aby pod koniec letniego sezonu sprawdzić efekty pod presją rywalizacji. Potrzebujesz udziału w letnich zmaganiach, ale to zimowa dyscyplina. Potrzebujemy czasu do pracy, by zimą skakać powtarzalnie, ale na pewno będziemy brać udział w części zawodów. Nie zawsze musi być to Grand Prix. Czasem możemy skorzystać z krajowych okazji, jak LOTOS Cup. To jeszcze nie ten moment, ale zaplanujemy właściwą ścieżkę. Kluczowa jest zima, a nie przystępowanie do wszystkich konkursów z cyklu Letniego Grand Prix.
Jakie stawiasz główne cele przed naszą kadrą na następną zimę?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że chcę po prostu cieszyć się rywalizacją w zawodach. Jestem głodny sukcesów. Chcesz wykrzesać maksimum potencjału z doświadczonych zawodników i rozwinąć pozostałych, przybliżając ich do najlepszych. Sądzę, że będę rozczarowany, jeśli nie znajdziemy się na podium Pucharu Narodów. To oznaczałoby spory krok naprzód, ale trzeba mierzyć wysoko, chcę abyśmy mieli powody do radości. Zobaczymy, jakie rezultaty przyniesie nasza praca.
Czy praca ze starszymi zawodnikami od ciebie może być problematyczna?
Często słyszę to pytanie. Jestem młodszy od części z nich, ale przeżyłem dużo w tym sporcie i mam ogromne doświadczenie. Ostatnio współpracowałem z Manuelem Fettnerem, który jest jeszcze starszy. Odnaleźliśmy właściwą drogę. Jeżeli skoczek widzi, że naprawdę wiesz co robisz, wówczas ufa trenerowi i wierzy w jego plan treningowy.
Masz dostęp do danych dotyczących pracy kadry w przeszłości czy zamierzasz zacząć od zera?
Otrzymałem nagrania skoków z ostatnich miesięcy, czemu poświęcę czas w najbliższych dniach. Zamierzam się im szczegółowo przyjrzeć. Powinienem otrzymać także dostęp do informacji dotyczących treningu motorycznego. Zapoznam się z tym, co robiono podczas sezonu olimpijskiego. Nie było żadnych rozmów z Michalem Doležalem, czy dodatkowej dokumentacji na temat przygotowań w ubiegłych latach. Z tego co wiem, to trener przekazał laptopy i aparaturę do analizy skoków Związkowi i otrzymam to wszystko, gdy przyjadę za tydzień do Polski. Postaram się wówczas przyjrzeć bliżej przygotowaniom z ubiegłego sezonu.
Na sam koniec... co jako pierwsze przychodzi ci na myśl o Polsce?
Oczywistym skojarzeniem jest to, że macie "bzika" na punkcie skoków <śmiech>... Uwielbiam przyjeżdżać na zawody do Polski, jesteście idealnym krajem dla tej dyscypliny. Poza tym... bigos! <śmiech> Uwielbiam to danie, już jadłem je w Krakowie.
Z Thomasem Thurnbichlerem rozmawiał Tadeusz Mieczyński