Strona główna • Historia Skoków Narciarskich

Goniąc za światem, czyli polska walka o igelit

Dumni "wynalazcy" skoków narciarskich, Norwegowie, na pewnym etapie dziejów swojego sportu złapali zadyszkę, bo zlekceważyli igelit jako niezbędny środek do przygotowania formy na zimę. Letnie skoki nie wpisywały się w założoną przez nich tradycję. W Polsce na igelit nikt się nie boczył, brak skoczni przygotowanych do letniego treningu wynikał z innych kwestii, natomiast niewątpliwie sprawiał, że często nie nadążaliśmy za światem.


Od słomy do igelitu

Pierwsze skoki na nartach w okresie letnim oddawano w Polsce już w drugiej połowie lat 40-tych, kiedy nikt w naszym kraju nie słyszał jeszcze o igelicie. Z inicjatywy między innymi Leopolda Tajnera zaczęto skocznie w Beskidach pokrywać matami ze słomy. W latach 1947-48 wyłożono słomą obiekt w Goleszowie oraz małą skocznię na górze Chełm. W wydanym w 1953 roku podręczniku autorstwa trenera Mieczysława Kozdrunia dla instruktorów skoków pt. “Skoki narciarskie” natrafiamy na opis celów i założeń towarzyszących letnim skokom na słomie:

“Trening skoczków na słomie odpowiada w przybliżeniu treningowi na tępym śniegu, a więc stwarza trudniejsze warunki lądowania, zmuszając skoczka do wąskiego prowadzenia nart i do wysuwania jednej nogi do przodu w momencie lądowania, aby uniknąć upadku do przodu. Przez trening na słomie skoczek nie traci kontaktu z nartami przez długi okres letni i ma możność wykonywania nawet całości pewnych ruchów, identycznie jak na śniegu, oraz przez częste powtarzanie – całkowitego ich zautomatyzowania. Błędem zasadniczym, jaki popełniano w Polsce (Szczyrk 1948) przy pierwszych próbach skoków na słomie, było osiąganie za długich skoków (do 30 m.), podczas gdy skoki takie nie powinny przekraczać 15 m długości. Skoki na słomie należy traktować wyłącznie jako ćwiczenie lądowania z wypadem i w pewnym stopniu odbicia, nigdy zaś jako okazję ustanawiania rekordów długości. Treningi skoków na słomie stosowane są również w Finlandii i w Związku Radzieckim, gdzie wprowadzono nawet pewne ulepszenia zastępując słomę na rozbiegu rolkami na łożyskach kulkowych, a słomę na zeskoku drobnymi wiórkami drzewnymi”

Pomysł wykładania słomą skoczni narciarskich latem był jednak rozwiązaniem na krótką metę i nie można powiedzieć, żeby się sprawdził. Największym problemem była nietrwałość słomianych mat i konieczność ich częstego naprawiania. W pierwszej połowie lat 50. niemiecki trener z Oberhofu poślizgnął się na wycieraczce w swoim mieszkaniu i doznał olśnienia, Mógł wówczas zakrzyknąć jak przed wiekami Archimedes – "Eureka!", bo szybko skonstatował, że odpowiednio zroszony wodą igelit doskonale sprawdzi się na skoczni. Polichlorek winylu, z którego w 80 procentach składa się igelit, został opatentowany w 1912 roku. Rozpowszechnił się w latach międzywojennych głównie w Niemczech. Po wybuchu II Wojny Światowej jego pochodne wytwarzała przede wszystkim niemiecka IG Farben Industrie. Po zakończeniu wojny fabrykę przejęli alianci i ją rozwiązali, a w produkcję igelitu zaangażowała się fabryka Buna w Lipsku, specjalizującą się w przemyśle gumowo - chemicznym. O ciekawej historii trenera Hansa Rennera pisaliśmy >>>TUTAJ<<<.

Igelit własnym sumptem

Pierwszą polską skocznią igelitową i jedną z 20 pierwszych w skali świata był obiekt na warszawskim Mokotowie powstały w 1955 roku. Ale zanim przystosowano go do letniego użytku, musiały minąć aż cztery lata. W 1957 roku "Echo Krakowa" informowało: "W pierwszej dekadzie czerwca nasi czołowi czołowi nasi narciarze — skoczkowie i kombinatorzy, wyjadą do Czechosłowacji na 14-dniowe zgrupowanie, gdzie przeprowadzą treningi na skoczni igelitowej w Harrachovie. (...) Na marginesie tego wyjazdu należałoby przypomnieć, że już od dwóch lat igelit na skocznię narciarską leży bezużytecznie w skrzyniach w Warszawie. Jest on własnością stolicy. Sprowadzono go do pokrycia nowowybudowanej skoczni warszawskiej. Niestety skocznia nie jest gotowa, a starania aby igelit wypożyczyć na jedną ze skoczni zakopiańskich, nie dały żadnych rezultatów. Tak więc narciarze nasi muszą wyjeżdżać na treningi za granicę, podczas gdy w kraju mieliby ku temu świetne warunki, aby znacznie lepiej, dłużej i taniej przygotowywać się do sezonu."

Skocznię w Warszawie zainaugurowano w 1959 roku, przez jakiś czas była ważnym punktem przygotowań polskich skoczków do zimy, ale po kilku latach jej znaczenie zaczęło maleć. Rozmiary obiektu, na którym skakało się po 30-40 metrów, szybko okazały się niewystarczające dla seniorów. Od drugiej połowy lat 50. trwały starania, by wykonywanie prób na igelicie umożliwić w sercu polskich skoków, w Zakopanem. W 1958 roku Polski Związek Narciarski podał do wiadomości, że latem 1959 roku pojawią się możliwości skakania na igelicie w górach. Wówczas do treningu na sztucznej nawierzchni miała zostać przystosowana Średnia Krokiew oraz skocznia w Szczyrku. W dalszej kolejności takie samo przeznaczenie miało spotkać obiekty w okręgu krakowskim oraz na Dolnym Śląsku. Nic z tych planów nie wyszło, a wszystko rozbiło się, a jakże, o pieniądze. Sprowadzenie sztucznej nawierzchni zza granicy nie należało do najtańszych przedsięwzięć.

Zmieniono zatem strategię. Pojawił się plan, by igelit na skocznię wyprodukować w kraju. Jego wytwarzaniem od 1947 roku zajmowały się trzy polskie fabryki. W 1961 roku prasa informowała: "Kilkuletnie starania o zakup igelitu na pokrycie 2 skoczni na Śląsku i w Zakopanem nie dały rezultatów. Przedsiębiorczość polskich działaczy i chemików dala jednak świetne rezultaty. Fabryka ceraty w Wojciechowie wykonała folię winidurową o przekroju 0,5 mm, która w niczym nie ustępuje tego typu foliom produkowanym za granicą. Trudność polegała jeszcze na tym, że nie było potrzebnych urządzeń do cięcia folii. Pokonano ją jednak, konstruując prototyp maszyny do cięcia i w grudniu ub. r. przeprowadzono już pierwsze próby. Okazało się, że koszt mat produkcji krajowej będzie o połowę tańszy od zagranicznych. Obecnie fachowcy, którzy wyprodukowali polską folię i polską maszynę do jej cięcia oczekują na zatwierdzenie dokumentacji. Po jej zatwierdzeniu produkcja mat może ruszyć natychmiast i w maju polscy skoczkowie narciarscy będą mogli już skakać na igelicie wyprodukowanym."

Maty z Czechosłowacji

Wszystko to okazało się jednak pobożnymi życzeniami. Polski producent nie był w stanie przygotować nawierzchni z prawdziwego zdarzenia, a najważniejsze polskie ośrodki wciąż pozostawały bez igelitu na skoczniach o rozmiarach odpowiadających potrzebom seniorów. Na taki trzeba było czekać do połowy lat 70. W książce "90 lat na śniegu - Historia Polskiego Związku Narciarskiego 1919 - 2009" czytamy: "Szukając przyczyn niepowodzeń polskich skoczków podczas Mistrzostw Świata w Falun (1974), zwrócono uwagę przede wszystkim na problemy braku całorocznych obiektów treningowych w postaci skoczni igelitowych. Niewielki obiekt tego typu istniał wówczas jedynie w Warszawie. Jeszcze pod koniec roku oddano do użytku kolejne, pokrywając igelitem trzy skocznie w Karpaczu. Nie spełniały one jednak oczekiwań ze względu na swe niewielkie rozmiary (punkt krytyczny największej z nich wynosił zaledwie 45 metrów). Dopiero pod koniec 1975 roku zakończono prace związane z pokryciem matami igelitowymi średniej skoczni na Krokwi w Zakopanem. Umożliwiała ona wykonywanie skoków na odległość ponad siedemdziesięciu metrów, stwarzając doskonałe warunki dla czołówki zawodników". Wcześniej, bo pod koniec lat 60. przykryto sztuczną nawierzchnia trzy mniejsze zakopiańskie skocznie, 15, 30 i 50-metrową.

Nie mogło być jednak za łatwo i obejść się bez żadnych problemów. Jeszcze latem 1975 Gazeta Krakowska donosiła: "Zaległości mają skoczkowie i dwuboiści, którzy nie zrealizowali planowej ilości skoków na igelicie. W Polsce mamy tylko jedną z prawdziwego zdarzenia skocznię igelitową w Karpaczu, są kłopoty ze Średnią Krokwią. Miała być gotowa w pierwszych dniach września, tymczasem źle przeprowadzono drenowanie i na skoczni nie można ćwiczyć. Nadal niestety nie załatwiono wysuwanych od lat postulatów natury organizacyjnej — poszczególne grupy nie mają zapewnionej opieki lekarskiej, brak jest masażystów, skoczkowie i dwuboiści nie mogą się doprosić o magnetowid".

Średnią Krokiew pokrytą matami przywiezionymi z Czechosłowacji otwarto ostatecznie wczesną jesienią 1975 roku. Pierwszym testerem obiektu był Stanisław Bobak, który w swoich próbach uzyskał 73,5 oraz 77 metrów. Ten drugi skok zakończył upadkiem. Ale to nie był koniec kłopotów związanych z wyłożeniem skoczni igelitem. W styczniu 1976 roku Marian Moyna-Orlewicz, zastępca dyrektora d/s sportu i szkolenia opowiadał w "Echu Krakowa" o problemach, które ciągnęły się aż do zimy: - Na jesieni położyliśmy na Średniej Krokwi igelit. Żeby w zimie na takiej skoczni można było skakać, trzeba założyć specjalne płotki odśnieżne, aby śnieg nie zsuwał się. Płotki zamówione w Czechosłowacji miały nadejść do 20 października, ktoś jednak w Warszawie nie złożył na czas podpisu i płotki nadeszły w ostatnich dniach grudnia. W ciągu paru dni założyliśmy je i na skoczni zawodnicy już skaczą. 

Do początku XXI wieku Średnia Krokiew była jedyną skocznią przystosowaną do skakania latem o rozmiarach przeznaczonych do rozgrywania zawodów seniorów w Polsce. W 2004 roku igelitu doczekała się Wielka Krokiew. Potem przyszedł czas na przebudowane skocznie w Wiśle-Malince i Szczyrku-Skalitem.