Skoki w Kanadzie. "Po sukcesie olimpijskim niewiele się zmieniło"
Były skoczek Nigel Lauchlan, który przed dwoma laty zakończył karierę zawodniczą, jest dziś jednym z dwóch aktywnych trenerów w całej Kanadzie. Ze szkoleniowcem z Kraju Klonowego Liścia porozmawialiśmy o kondycji tamtejszych skoków po niespodziewanym sukcesie olimpijskim, a przed domowymi mistrzostwami świata juniorów, które w 2023 roku odbędą się w Whistler.
- W 2022 roku zakończyłeś karierę skoczka. Jaka jest Twoja obecna rola w kanadyjskich skokach?
- Jestem głównym trenerem klubu Altius Nordic Ski Club z Calgary. Podczas ostatniego obozu w Europie zorganizowanego dla słabszych nacji, opiekowałem się też sportowcami z klubu narciarskiego Sea to Sky z Whistler oraz zawodnikiem ze wschodniej Kanady, który trenuje w klubie z Lake Placid. Zaczynamy już myśleć o najbliższych mistrzostwach świata juniorów, które odbędą się w Whistler. Wyselekcjonowaliśmy kilku zawodników, z którymi pracujemy nad podniesieniem ich poziomu. Podczas obozu w Planicy nasi skoczkowie skakali na wszystkich dostępnych skoczniach od HS15 do HS138.
- A gdzie trenujecie na co dzień?
- Naszą najczęstszą bazą jest Park City w stanie Utah w USA, kompleks olimpijski.
- Ile osób uprawia w tej chwili skoki narciarskie w Kanadzie?
- Według moich szacunków może to było około 35 osób, z czego większość jest związana z Whistler i tamtejszym klubem Sea to Sky. Szkoleniowcem dzieciaków z tego klubu jest dwukrotna olimpijka Taylor Henrich. Ale ona, podobnie jak i ja, nie jest trenerem w pełnym wymiarze etatu. Oboje mamy też inne zajęcia zawodowe, pracujemy na innych stanowiskach.
- Zdaje się, że skocznie olimpijskie w Whistler są na co dzień niedostępne?
- Są otwarte tylko przez trzynaście dni w roku, zimą. Dlatego tamtejszy klub myśli o postawieniu własnej skoczni w Squamish. My też nie korzystamy już z dziedzictwa olimpijskiego w Calgary. Skocznie, które tam pozostały nie mają odpowiedniego profilu. Możemy przez cały rok trenować jedynie na małej skoczni, którą postawiliśmy własnymi rękami.
- Opowiedz coś więcej o obozie w Planicy, o którym już wspomniałeś. Mieliście tam okazje trenować z przedstawicielami dziewięciu innych słabszych w skokach nacji. Jakie wrażenie zrobiło na Tobie to wydarzenie?
- Była to niesamowita okazja do pokazania naszym sportowcom kultury skoków narciarskich. Patrząc z perspektywy kraju, w którym skoki narciarskie nie są powszechne, nasi zawodnicy nie rozumieją, jak popularne i konkurencyjne są one w Europie. Zanurzenie się w dyscyplinę podczas tego obozu było bardzo motywujące dla wszystkich naszych zawodników i pomoże im zostać pasjonatami tego sportu. Dostęp do wielu skoczni był niesamowitą szansą, a nasi skoczkowie wykonali w dwa tygodnie postęp, jaki mogliby osiągnąć w rok. Posiadanie kanadyjskich sportowców z trzech różnych klubów na jednym obozie treningowym to coś, co nie zdarzyło się od trzech dekad.
- Co zmieniło się w kanadyjskich skokach od momentu niespodziewanego sukcesu olimpijskiego?
- Mówiąc szczerze, to niewiele. Co prawda w mediach było o tym trochę głośno, pojawiły się wywiady z zawodnikami, ale nie przełożyło się to zbyt mocno na naszą sytuację finansową. Dostaliśmy co prawda auta, którymi możemy się poruszać, ale dalekie to jest od spełnienia wszystkich naszych potrzeb. Oczywiście plany na przyszłość są, ale nie uwierzę w nie dopóki, nie zaczną być realizowane.
- A jakie to plany?
- Istnieje projekt wskrzeszenia sekcji skoków w klubach narciarskich w całym kraju, a także stworzenia nowych. Na obrzeżach Calgary ma powstać nowoczesny kompleks skoczni od K-20 do K-60. Po ich utworzeniu ma zostać rozważana perspektywa budowy większych obiektów, łącznie z "dziewięćdziesiątką" i "stodwudziestką". Po naszej owocnej wizycie w Planicy mówi się o funduszach na częstsze podróże do Słowenii dopóki nie będziemy dysponować własnymi obiektami. Nasz najlepszy junior przeniósł się już na stałe do Lake Placid, gdzie znajduje się pełna baza szkoleniowa. Przyczyniło się to do jego rozwoju. W obecnej sytuacji, to najlepsza droga dla naszych innych utalentowanych skoczków.
- A jak zapatrujesz się na perspektywę organizacji przez Vancouver igrzysk olimpijskich w 2030 roku. Byłaby to dla was dodatkowa szansa?
- Na pewno. Z tego co wiem, atmosfera wokół tej kandydatury jest pozytywna, czego nie można było powiedzieć o kandydaturze Calgary do przeprowadzenia igrzysk w 2026 roku. Whistler mające pod wieloma względami najlepsze skocznie na świecie, musiałoby zainwestować w nie przed olimpiadą i przy okazji mogłoby wykorzystać budżet na zbudowanie mniejszych skoczni. Miejmy nadzieję, że to się uda i będziemy mogli sprawić, że nasi zawodnicy będą skakać podczas domowych igrzysk pomimo wszelkich przeciwności. A nawet gdyby z jakichś powodów nie udało się przygotować drużyny skoczków na tę imprezę, myślę że niektórzy emerytowani zawodnicy wróciliby przy tej okazji na skocznię.
Czytaj też:
"Ten projekt może ożyć" - niekończący się bój o chorwackie skoki
Własnym nakładem sił i środków. Tak buduje się skoki na Słowacji
"Walczymy o każdego dzieciaka" - trwa batalia o przyszłość szwedzkich skoków
Skromne fundusze, brak skoczni i nepotyzm - rzeczywistość skoków w Gruzji