Strona główna • Artykuły

"Farbowane lisy" - oni zmieniali barwy narodowe

Pojęcie "farbowane lisy" wprowadził do polskiego sportu Franciszek Smuda, określając w ten sposób piłkarską reprezentację Niemiec, w składzie której znajdowali się zawodnicy różnego pochodzenia. Wkrótce i jego kadra składała się z zawodników o zagranicznych korzeniach, którzy naprędce ubiegali się o polski paszport. Trzeba zaznaczyć, że to sformułowanie w kontekście sportu nie pociąga dziś za sobą negatywnych konotacji, co najwyżej lekko humorystyczne.


Jak już informowaliśmy na łamach naszego portalu, austriacka drużynowa mistrzyni świata Sophie Sorschag po konflikcie z rodzimym związkiem, szuka federacji innego kraju, która chciałaby ją przygarnąć pod swoje skrzydła. Jak informuje prywatny trener skoczkini, Jure Radelj, obecnie zaawansowane rozmowy toczą się z narciarską centralą Estonii, Bułgarii i Szwecji. 

- Współpracę rozpoczęliśmy pod koniec lipca, kiedy Sophie była jeszcze w trakcie rehabilitacji kolana, poważnie uszkodzonego w lutym tego roku podczas zbyt długiego skoku w zawodach Pucharu Kontynentalnego w Brotterode - tłumaczy Słoweniec w rozmowie z portalem slovenskenovice.si. -  Ze względu na długą rekonwalescencję na skocznię wybraliśmy się całkiem niedawno, ale do tej pory zawodniczka oddała już 40 skoków na 60-metrowym i piętnaście na 80-metrowym obiekcie w Planicy. Cieszy fakt, że nie odczuwa bólu, co potwierdza, że ​​operacja się powiodła. Prowadziłem już wielu zawodników, ale nigdy nie spotkałem tak pracowitego sportowca - zachwyca się Radelj. Sorschag ma słoweńskie korzenie, tamtejsza federacja posiada jednak kłopot bogactwa, jeśli chodzi o utalentowane skoczkinie, więc temat zasilenia grupy Zorana Zupancica przez Austriaczkę na razie się nie pojawia. 

Historia skoków zna wiele przypadków zawodników i zawodniczek, którzy reprezentowali co najmniej dwa państwa. Dla jednych było to powrót do korzeni, do kraju rodziców, pozostali mieli inne motywacje. Różnie kończyły się takie przygody, ale próżno szukać sportowca, który pod nową banderą osiągnąłby oszałamiające sukcesy. Temat jest długi, obszerny i szczegółowe jego omówienie mogłoby osiągnąć rozmiar książki. Dlatego skupimy się na kilku co ciekawszych lub bardziej reprezentatywnych przykładach takich historii.

Cztery reprezentacje Dionisa Wodniewa

Absolutną osobliwość stanowi skaczący na przełomie lat 80. i 90. Dionis Wodniew. Jest jedynym zawodnikiem w historii skoków, który reprezentował podczas swojej kariery cztery federacje, a jedną z nich nawet dwukrotnie. Do 1991 roku walczył pod flagą ZSRR i na tym etapie swojej sportowej drogi niczym istotnym się jeszcze nie wyróżnił. Przez kolejny rok bronił barw Wspólnoty Niepodległych Państw. W tym czasie zajął piąte miejsce w PŚ w szwedzkim Oernskoeldsvik z niewielką stratą do podium. Kilka razy wskakiwał do drugiej dziesiątki, a na igrzyskach w Albertville uplasował się na 25 lokacie. W kolejnym sezonie odniósł kilka wartościowych wyników już jako Kazach, w tym 12 i 16 miejsce na MŚ w Falun.

Od 1995 roku reprezentował Niemcy. Liczył, że w bardziej komfortowych warunkach, mając do czynienia z infrastrukturą wyższej klasy i niemiecką myślą szkoleniową zrobi realny krok do przodu. Przeliczył się jednak. Startował głównie, z małymi sukcesami, na zapleczu Pucharu Świata. Pod koniec kariery jak ten syn marnotrawny wrócił jeszcze na krótko na łono federacji Kazachstanu, ale wkrótce potem powiedział "pas". W czasie gdy reprezentował Niemcy, posiadał status bezpaństwowca, co utrudniało mu międzynarodowe starty, a formalności związane z uzyskaniem niemieckiego obywatelstwa niemiłosiernie się przeciągały. Niemcem został oficjalnie dopiero w 1999 roku, dwa lata po zakończeniu kariery. Sfrustrowany całą sytuacją, borykając się z problemami finansowymi, dał sobie spokój ze skakaniem i zajął się pracą elektryka. Do skoków wrócił jednak potem jako trener reprezentacji Kazachów.

Fińskie i polskie ślady w Kanadzie

Podczas jednego z najbardziej szalonych konkursów olimpijskich, wygranych przez Wojciecha Fortunę zawodów w Sapporo w 1972 roku, Fin Tauno Käyhkö stracił do Polaka zaledwie 0,7 pkt. Ale w czołówce było tak ciasno, że nie wystarczyło to nawet do zdobycia brązowego medalu i przypadło mu to najgorsze czwarte miejsce. Käyhkö nie był wtedy skoczkiem anonimowym, kilka tygodni wcześniej zajął trzecie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni. Wygrywał wiele prestiżowych konkursów międzynarodowych. Przestało mu być jednak po drodze z fińską federacją. W 1975 roku zmienił obywatelstwo i zaczął reprezentować Kanadę. Nowi przełożeni robili sobie ogromne nadzieję w związku z pozyskaniem tak wartościowego zawodnika, licząc, że z miejsca ruszy całą dyscyplinę do przodu. Barw swojej drugiej ojczyzny nie bronił już jednak tak udanie. Jego największy sukces z czasów skakania dla Kraju Klonowego Liścia to piąte miejsce podczas mistrzostw świata w Lahti w 1978 roku. 

Skoro jesteśmy już w Kanadzie to nie można nie wspomnieć o polskim akcencie. Zmarły w ubiegłym roku Stanisław Kardaś jako trzynastolatek zdobył na skoczni w Wiśle tytuł mistrza Polski juniorów, ale jego talent nie rozwinął się tak, jak wówczas oczekiwano. Brał regularnie udział w międzynarodowych zawodach, jednak bez wielkich sukcesów. W sezonie 1966/67 pojechał na Turniej Czterech Skoczni, uzyskując odległe lokaty. Na przełomie lat 60. i 70. przedostał się nielegalnie przez tak zwaną zieloną granicę na Zachód, po czym wyemigrował do Kanady. Był zawodnikiem WKS-u Zakopane, wojskowego klubu, zatem jego występek w tamtym czasie można było rozpatrywać nawet w kategoriach dezercji. Po tym wydarzeniu kilku kolegom klubowym Kardasia cofnięto paszporty i zakazano wyjazdów za granicę, blokując w ten sposób rozwój ich karier.

Po otrzymaniu kanadyjskiego obywatelstwa startował w barwach swojej nowej ojczyzny, reprezentując ją m.in. podczas Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym w Lahti w 1978 roku i  rok wcześniej na mistrzostwach świata w lotach w Vikersund. W obu tych imprezach zajął ostatnie lokaty. Największym jego sukcesem okazało się trzecie miejsce wywalczone podczas Tygodnia Lotów Narciarskich w Ironwood w 1976 roku. Przegrał wówczas tylko z gigantami ówczesnych skoków - Hansem Georgiem Aschenbachem z NRD i Szwajcarem Walterem Steinerem. Wielkim skoczkiem nie został, co nie przeszkodziło mu w tym, by dziś posiadać niemal status legendy w kanadyjskich skokach. Jego osiągnięcia jako trenera i działacza są nie do przecenienia. Epizod w reprezentacji Kanady na początku lat 90. zaliczył też inny Polak, Roman Sosna, reprezentujący wcześniej biało-czerwone barwy. 

Kokkonen nie wypalił

- W tym momencie nie jestem zainteresowany skakaniem - poinformował na początku stycznia 2006 roku Akseli Kokkonen, nadzieja fińskich skoków, która wskutek kontuzji oraz podejmowania błędnych decyzji zgubiła drogę do sukcesu. -   Muszę na nowo odnaleźć siebie i od początku budować swoje życie. W dotychczasowej karierze sportowej popełniłem wiele błędów, spotkałem na swojej drodze ludzi, którym nie powinienem zaufać. Dotknęły mnie również finansowe kłopoty. Teraz już wiem, kto jest moim prawdziwym przyjacielem i że mogę polegać na swojej rodzinie. Lepiej późno niż wcale. Teraz muszę nad tym popracować i być może kiedyś powrócę do skoków, odnajdę radość z ich uprawiania.

- Mieszkam w Lillehammer, moja dziewczyna jest Norweżką, a ja z każdym dniem czuję się coraz bardziej Norwegiem. To tutaj się urodziłem i spędziłem pierwsze lata życia. Wróciła mi chęć do skakania - powiedział z kolei w 2009 roku po uzyskaniu norweskiego paszportu. Zdobył zaufanie Miki Kojonkoskiego i dołączył do norweskiego teamu. Nie odnalazł się jednak w nim na dłuższą metę. Niczego w norweskich barwach nie zwojował, a po sezonie 2010/11 zniknął ze skoczni. 

Niemiecko-szwajcarski "król nocy"

Michael Moellinger w 2003 roku został wraz z Frankiem Loeflerem odsunięty od reprezentacji Niemiec. Wszystko to było pokłosiem nocnych wypadów obu zawodników  w czasie zgrupowań do klubów nocnych o nie najlepszej reputacji. Ten drugi wkrótce potem zakończył karierę, gdyż jego niepokorny charakter uniemożliwiał dogadanie mu się z niemiecką federacją. Moellinger, zwany przez niemieckich trenerów złośliwie "królem nocy", wykorzystał natomiast swoje szwajcarskie pochodzenie.

Uzyskał helwecki paszport i zmienił reprezentację. Gwiazdą skoków nigdy nie został, ale na pewnym etapie stanowił spore wzmocnienie szwajcarskiej kadry. Swój pierwszy sezon w nowych barwach zakończył na przyzwoitym 26. miejscu w klasyfikacji generalnej. Dwie kolejne zimy były nieco słabsze. Karierę zakończył w 2008 roku. 

Z Kanady do Japonii i z powrotem

Na swój sposób ciekawy jest przypadek japońsko-kanadyjskiej skoczkini Atsuko Tanaki. Zawodniczka o azjatyckich korzeniach urodziła się w Calgary i do 2010 roku reprezentowała Kanadę. Wyjechała następnie na studia do Japonii, by lepiej poznać kraj swoich rodziców. Względnie szybko otrzymała paszport kraju Kwitnącej Wiśni i dołączyła do kadry tamtejszych skoczkiń. Z uwagi na dużą konkurencję miała problemy z załapaniem się do kadry na zawody, toteż gdy po dwóch latach ukończyła studia, wróciła do Kanady i... znów zaczęła startować dla swojej pierwszej ojczyzny. Dzięki decyzji FIS nie musiała odbywać karencji i z miejsca znów mogła skakać jako Kanadyjka. Zanotowała kilka ciekawych pojedynczych startów, ale wielkiej kariery nie zrobiła. W 2018 roku pożegnała się ze skokami.

Skoczek ze słonecznej Hellady

Nico Polichronidis, syn Niemki i Greka fascynację skokami narciarskimi zdradzał niemalże od kołyski. Jak sam mówił, relacje telewizyjne ze skoków oglądał już w wieku trzech lat. Jako siedmiolatek rozpoczął regularne treningi w klubie SC Oberstdorf. Był dobrze zapowiadającym się młodym niemieckim skoczkiem. Jako 15 latek wywalczył wice Mistrzostwo Niemiec w kategorii juniorów młodszych, dwa lata później powtórzył ten sukces w kategorii juniorów, dorzucając do tego złoty medal w drużynie. Największy sukces Polichronidisa na międzynarodowej arenie to trzecie miejsce wywalczone w zawodach Pucharu Kontynentalnego w Pragelato w marcu 2009 roku.

Potem było jednak już tylko gorzej. Zdał sobie sprawę z tego, że z powodu dużej konkurencji w niemieckim zespole trudno będzie mu się załapać do występów w zawodach najwyższej rangi, postanowił więc reprezentować kraj swojego ojca. Był sobie sam sterem, żeglarzem, okrętem. Zajmował się przygotowaniem sprzętu, logistyką, nawet część obowiązków trenera wziął na siebie. Jako Grek wystartował bez większego powodzenia dwukrotnie na mistrzostwach świata oraz podczas igrzysk w Soczi. w 2015 roku zakończył karierę. 

Było ich wielu

Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy jeszcze inne przypadki zawodników i zawodniczek reprezentujących dwa kraje: Tomas Cano (Hiszpania - Andora), Jacek Gąsienica-Mracielnik (Polska - USA),  Dmitrij Czwykow (Kazachstan - Kirgistan), Ingemar Mayr, Christoph Kreuzer (Austria - Holandia), Petr Czaadajew (Białoruś - Rosja), Eduard Torok (Rumunia - Węgry), Jonas Sandell, Christian Inngjerdingen (Szwecja - Norwegia), Glyn Pedersen (Kanada - Wielka Brytania), Helena Olsson Smeby (Szwecja - Norwegia), Baris Demirci (Francja - Turcja), Urban Zamernik (Słowenia - Chorwacja), Sebastien Cala (Francja - Szwajcaria). To i tak zapewne mocno niepełna lista. A pamiętajmy, że wiele prób zakotwiczenia się u obcej federacji kończyło się niepowodzeniem. Andreas Goldberger szukał swego czasu ratunku w Jugosławii i Grenadzie, Alexander Herr w Polsce i Szwecji, a holenderski skoczek Gerrit Konijnenberg nosił się z zamiarem reprezentowania... Surinamu.