Yukio Kasaya - honor ważniejszy niż TCS i złoto, które stało się porażką
Objazdowy cyrk dowodzony przez Sandro Pertile przenosi się lada dzień do Sapporo. Jak Sapporo to igrzyska, jak igrzyska to Fortuna, jak Fortuna to Kasaya. Nazwisko wybitnego japońskiego skoczka przewija się często w okolicach TCS, gdy przypomina się jego "ucieczkę" z Turnieju po trzech wygranych konkursach. Swoją biografią Japończyk napisał bardzo ciekawy rozdział w historii skoków, który warto chociaż skrótowo odtworzyć.
Dlaczego nie wygrał Turnieju Czterech Skoczni?
Na przełomie 1971 i 1972 roku Kasaya wygrał trzy konkursy Turnieju Czterech Skoczni, po czym odpuścił start w Bischofshofen, wrócił do Japonii i oddał walkowerem zwycięstwo w całej imprezie. Przez całe lata, wspominając w mediach japońskiego skoczka i 20. Turniej Czterech Skoczni, jego absencję w finale TCS tłumaczono koniecznością przygotowań do domowych igrzysk w Sapporo. Ale do igrzysk pozostawał wówczas jeszcze miesiąc, czy zatem naprawdę to wyjaśnienie brzmi logicznie? Do sedna sprawy dotarł kilka lat temu Antoni Cichy z portalu Sport.tvp.pl, któremu udało się porozmawiać z japońskim dziennikarzem Hirofumim Miki z Kyodo News. Ten wyjaśnił faktyczne przyczyny rezygnacji skoczka ze startu w Bischofshofen.
Japończycy na pierwszą dekadę stycznia zaplanowali krajowy konkurs kwalifikacyjny do igrzysk. Kasaya miejsce w składzie na Sapporo'72 miał jednak już zagwarantowane. W praktyce pozostawiono mu wolną rękę. Mógł pozostać w Europie, dokończyć Turniej i zostać być może pierwszym skoczkiem z czterema zwycięstwami w niemiecko-austriackiej imprezie. On jednak, jako honorowy człowiek, nie chciał mieć żadnych forów i zamierzał przejść tę samą drogę kwalifikacji co inni. - Chcę sprawiedliwie przystąpić do eliminacji i w ten sposób zostać reprezentantem kraju na igrzyskach - miał wówczas powiedzieć. Według japońskiej Wikipedii do pozostania w Europie mocno zachęcał go brat Masao, jeden z trenerów Kasayi. Ten jednak był nieprzejednany. Niedoszły zwycięzca Turnieju po latach jednak z uśmiechem przyznał: - To było marnotrawstwo.
Złote dziecko japońskich skoków
Kasaya urodził się 17 sierpnia 1943 roku w Niki na wyspie Hokkaido. Pierwsze skoki na prowizorycznych skoczniach oddawał już jako czterolatek. Gdy był w trzeciej klasie gimnazjum brat zabrał go na obóz skoczków z Uniwersytetu Meiji, gdzie zrobił prawdziwą furorę i został, już wtedy, okrzyknięty złotym dzieckiem tamtejszych skoków. W 1961 roku poleciał na swoje pierwsze zagraniczne zawody - cykl konkursów rozgrywanych w USA. Tam osiągnął premierowy międzynarodowy sukces, zwyciężając w Memoriale Paula Bietili w Ishpeming. Początkiem lat 60. stał się dopiero drugim w historii japońskim skoczkiem, który przekroczył na nartach granicę stu metrów. W 1964 roku zdobył swój pierwszy tytuł mistrza kraju, po czym poleciał na debiutanckie igrzyska do Innsbrucku, które ukończył na 11 i 23 pozycji.
Po drodze do kolejnych igrzysk zgarnął złoty i brązowy medal Zimowej Uniwersjady, ale na imprezie czterolecia w Grenoble w 1968 roku spisał się mocno przeciętnie, zajmując lokaty na przełomie 2. i 3. dziesiątki. Jednak już dwa lata później mógł świętować pierwszy duży sukces w karierze. W Szczyrbskim Jeziorze na mniejszej skoczni zdobył srebrny medal mistrzostw świata. W kolejnym sezonie wygrał próbę przedolimpijską na Miyanomori i prestiżowe zawody w Lahti. Szczyt formy miał jednak nadejść na sezon domowych igrzysk olimpijskich. I faktycznie nadszedł. Ale nie udało się z niego wycisnąć maksimum.
"Ja tam po prostu poniosłem porażkę"
Na igrzyskach w Sapporo zgodnie z przewidywaniami zdobył złoty medal na mniejszej skoczni. Na podium stał w towarzystwie rodaków: Akitsugu Konno i Seiji Aochi. Na Okurayamie, w konkursie w którym wygrał Wojciech Fortuna, zajął dopiero siódme miejsce. Pomimo że złoty medal wywalczony na Miyanomori był pierwszym złotem sportowca z Azji na zimowej olimpiadzie, to Kasaya czuł się jak przegrany człowiek.
- Zawody na Miyanomori były tylko przystawką, dodatkiem - twierdził po latach mistrz olimpijski z mniejszej skoczni w rozmowie z portalem Nordot.app. - To Okurayama, duża skocznia, była najważniejsza i tylko ona się liczyła. To tak jak w judo, liczy się przede wszystkim waga ciężka i zwycięstwa w tej kategorii mają największą wartość. Okurayama to coś więcej niż skocznia, to symbol, brama do innego świata, którą trzeba sforsować. Po pierwszej serii traciłem 5,5 punktu do Wojciecha Fortuny, 19-latka z Polski. Wierzyłem jeszcze, że jestem w stanie odwrócić losy tej rywalizacji.
W przerwie między seriami Japończyk poczuł, że zwycięstwo w najbardziej prestiżowej konkurencji wymyka mu się z rąk. Dla czterdziestotysięcznej publiczności liczył się tylko triumf ich reprezentanta. Nawet drugie miejsce zostałoby uznane za porażkę. Zdenerwowany Kasaya sięgnął po paczkę papierosów i czekając na swój finałowy skok, odpalał jeden od drugiego. - Mój drugi skok był zupełnie nieudany - wspomina. - Popełniłem błąd przy wyjściu z progu, a zaraz za nim dostałem podmuch wiatru z przodu. Walczyłem, ile mogłem, by jakoś uratować ten skok, ale skończyło się na 85 metrach i siódmym miejscu. Mówiąc szczerze, nie potrafiłem się wystarczająco skoncentrować na tym konkursie. Wolałbym, gdyby te zawody odbyły się zaraz po pierwszych. Pięciodniowa przerwa była dla mnie za długa. Dużo było zamieszania po naszych medalach na mniejszej skoczni, sporo się działo wokół, dużo było szumu. Rozstroiłem się. Ale to tylko moja wina i nikogo więcej.
- Nawet jeśli pierwszy złoty medal olimpijski w skokach jest określany mianem "sukcesu" czy "wielkiego osiągnięcia", to traktuję to tylko jako opinię otoczenia. Dla mnie dużo głębsze od satysfakcji ze zwycięstwa na Minaynomori, było poczucie porażki, której doznałem na Okurayamie. Do dziś tak to odczuwam. Nawet jeśli wczoraj wygrałeś, dziś nie wolno ci przegrać. Porażka na dużej skoczni była dla mnie równoznaczna z porażką na całych igrzyskach. Chciałem pokonać Okurayamę, to był mój cel. Przegrałem i nigdy nie patrzyłem na te igrzyska w kategoriach żadnego sukcesu. Ja tam po prostu poniosłem porażkę.
Tuż po igrzyskach powiedział japońskim mediom: - Najważniejsza rzecz, która jest teraz moim pragnieniem to przerwa od skakania. Kiedy wrócę do bycia człowiekiem, znów będę skoczkiem - oznajmił. Ale na skocznię wrócił już po miesiącu i sezon zamknął kilkoma zwycięstwami w międzynarodowych zawodach.
Trener, sędzia, działacz i sprzedawca whisky
Kasaya niepowodzenie z Sapporo chciał sobie powetować na swoich czwartych igrzyskach, w Innsbrucku, ale tam już mocno odstawał od najlepszych. Zajął 16 i 17 miejsce. Po tym sezonie zakończył karierę. Zajął się pracą trenera. W 1979 roku wyjechał na kurs szkoleniowy do Austrii, gdzie poszerzał wiedzę i zdobywał nowe kwalifikacje. Po powrocie został głównym trenerem reprezentacji Japonii, którą poprowadził podczas dwóch edycji igrzysk olimpijskich, w 1984 roku w Sarajewie i cztery lata później w Calgary.
Ale Japonia nie miała wtedy wybitnych skoczków to i wyników wielkich nie było. W Jugosławii najlepszy spośród podopiecznych Kasayi, Hirokazu Yagi, zajął dopiero 19. miejsce na dużej skoczni. W Kanadzie Akira Sato zajął co prawda 11 pozycję na mniejszym obiekcie, ale poza tym jednym wynikiem impreza była dla Japończyków katastrofą. W konkursie drużynowym Azjaci uplasowali się na ostatnim 11. miejscu ze sporą stratą do przedostatnich Amerykanów.
Po Calgary Kasaya zrezygnował z funkcji i stał się członkiem komitetu sędziów w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Była arbitrem podczas wielu imprez najwyższej rangi z Pucharem Świata, mistrzostwami świata i igrzyskami olimpijskimi włącznie. W 1992 roku został na kilka lat dyrektorem generalnym działu PR w centrali firmy Nikka Whisky Tokio. Był bardzo zaangażowany w tę pracę. Zdarzało mu się osobiście odwiedzać potencjalnych klientów i oferować im zakup wysokiej jakości trunków. W 2001 roku objął funkcję dyrektora w Japońskiej Federacji Narciarskiej. Ze sportem rozstał się ostatecznie po igrzyskach w Vancouver w 2010 roku, dokąd pojechał w charakterze zastępcy szefa japońskiej drużyny. Stało się to w atmosferze małego skandalu. Poszło o stroje japońskich snowboardzistów, które miały być fatalnej jakości. Kasaya wziął honorowo na siebie odpowiedzialność za ten stan rzeczy i zrezygnował ze swojej funkcji.
W 1988 roku mistrz olimpijski podarował swój złoty medal rodzinnej miejscowości, Niki. Był on przechowywany w miejscowym kuratorium oświaty. Gdy wymieniony został personel urzędu i zmieniona jego lokalizacja, cenny krążek gdzieś się zawieruszył. Zaczęto nawet podejrzewać, że został skradziony. Ostatecznie okazało się, że ktoś niedbale wrzucił go do jednej z szuflad, gdzie przeleżał przez kilka lat. Gdy sytuacja wyszła na jaw, media podniosły alarm. Dziś trofeum przechowywane jest w specjalnym skarbcu. Yukio Kasaya w tym roku skończy 80 lat. Stara się unikać kontaktów z mediami. Jest jedynym żyjącym przedstawicielem japońskiego podium z Miyanomori z 1972 roku.
Czytaj też: Przed Sapporo - jak skoki narciarskie trafiły do Japonii