Strona główna • Mistrzostwa Świata

Okiem Samozwańczego Autorytetu - Z tarczą

Starożytni Spartanie wracali z wojny albo z tarczą, albo na tarczy. Polska ekipa wraca z tarczą. Sztab szkoleniowy dobrze wycelował z drugim szczytem formy i cierpiący ostatnio na zadyszkę zawodnicy złapali drugi oddech we właściwym momencie.

Nie wszystko można mieć. Z oczywistych względów nie mieliśmy prawa by nawet pomarzyć o medalach dla pań, a co za tym idzie również w mikście, więc potencjalnie szans medalowych można było upatrywać tylko w konkursach panów. Na trzy przypadki udało się wywalczyć dwa medale, w tym jeden złoty. To jest dobry wynik i należy go szanować. Owszem, mogło być lepiej. Czwarte miejsce na skoczni dużej zajął Kamil Stoch, takie samo zajęła drużyna, więc jest i niedosyt, są  - nazwijmy to po imieniu - porażki. Ale sam fakt, że takie szanse zaistniały, że przeżywaliśmy emocje związane z walką o te medale - to jest rzecz pozytywna. Jest się z czego cieszyć, jest czego gratulować.

Tak się zdarzyło, że od czasów wybuchu małyszomanii przywoziliśmy z Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym albo jeden, albo dwa medale. Wyjątek nastapił w 2005 roku w Oberstdorfie, gdy nie udało się zdobyć żadnego. Z Planicy przywozimy dwa, zatem to łup z kategorii tych cenniejszych. Jasne, bywało lepiej, bo w Val di Fiemme w 2003 były dwa złota, w Seefeld w 2019 złoto i srebro. Ale dwa medale to dwa medale. Nie grymaśmy na chwilę obecną, bo przyszłość nie wygląda różowo. Gdy nasze pokolenie weteranów odstawi narty do kątów swoich galerii trofeów, kto wie jak będziemy definiować sukces? Następcy wciąż nie pokazują, że mogą być kimś lepszym, niż średniakami. I choć nie tracę nadziei, że w końcu odpalą, to jednak wolę cieszyć się chwilą obecną i oddychać pełną piersią powietrzem skoczni na których wciąż szybują takie tuzy jak Piotr Żyła, Dawid Kubacki i Kamil Stoch. Żyjemy wciąż w Belle Epoque polskich skoków a ci niesamowici sportowcy wciąż ją przedłużają i upiększają, wbrew zdroworozsądkowym przewidywaniom, PESELom i młodszym rywalom. 

Kamil Stoch. Miesiąc temu zaczęliśmy się naprawdę martwić o formę skaczącej legendy. I choć wszyscy wiedzieli, że brak kwalifikacji do drugiego konkursu w Willingen nie jest żadnym wyznacznikiem formy, to jednak powodów do optymizmu próżno było szukać, gdziekolwiek by się szukać komuś chciało. 36-letni multimedalista podjął decyzję słuszną z punktu widzenia skoczka tego formatu. Nie ma co ciułać punktów, nie ma co jechać na mistrzostwa by walczyć tam o w miarę wysokie miejsce w trzeciej dziesiątce. Jedziemy się wyremontować pod czujnym i wprawnym okiem byłego trenera klubowego, żeby walczyć o medale. I plan wypalił. Walka o medale była. Szóste miejsce na skoczni normalnej, czwarte na dużej, czwarte w drużynie. Medalu nie ma, ale nie zawsze sie wygrywa. Kandydatów było sporo, trofea są zawsze trzy. Ktoś musiał się obejść smakiem. Ważne, że wrocił smak rywalizacji na najwyższym poziomie, wróciło czucie, wróciło uczucie dobrze wykonanej pracy, strzał adrenaliny, radość z lotu poza zieloną linię, uśmiech i satysfakcja. To jeszcze zaprocentuje. Czeka Raw Air, czekają indywidualne konkursy, czeka walka w Pucharze Narodów.

Miasta i miasteczka na "P" i "L" kontra Kamil Stoch. MŚ Liberec 2009 - czwarte miejsce na skoczni normalnej - do brązowego medalu (Simon Ammann) zabrakło 4,5 punktu. MŚ Lahti 2017 - czwarte miejsce na skoczni normalnej, 1,1 punktu za trzecim Eisenbichlerem. IO Pjongczang 2018 - czwarte miejsce na skoczni normalnej o bolesne 0,4 punktu za Robertem Johanssonem. IO Pekin 2022 - czwarte miejsce na skoczni dużej - 3,9 pkt za Mariusem Lindvikiem.  A że tym razem był PLanica, to klątwa była po prostu nie do przeskoczenia i znów skończyło się czwartym miejscem a licząc drużynówkę, to dwoma czwartymi. Kamil! Uszy do góry! Za dwa lata mistrzostwa są w Trondheim! 

Dawid Kubacki. Na niego liczyliśmy najbardziej, ale każdy z nas zdawał sobie sprawę, że Mustaf nie ma formy ze stycznia. Jechał po medal, wrócił z medalem. Kolejny udany turniej, kolejne trofeum do gablotki. "Tylko" brązowy? Blacha jest blacha. Napędzony dobrymi skokami, sukcesem, pewnością siebie może teraz przystąpić do walki w końcówce sezonu. Niemal 300 punktowa przewaga Graneruda na 9 konkursów przed końcem pucharu świata wydaje się wystarczającą. Wygląda na to, że Dawid raczej będzie walczył o to, by na trzecie miejsce nie zepchnął go Anže Lanišek (nieco mniejszy dystans, bo około 250 punktów). Ale matematycznie Dawid wciąż ma szansę, a póki życia tyle nadziei - cieszmy się tym, że Polak uczestniczy w walce o Kryształową Kulę i ma przed sobą tylko jednego rywala. 

Piotr Żyła. 36-letni mistrz świata w skokach narciarskich. Podwójny złoty medalista tej imprezy. Człowiek, który zawsze potrafi nas pozytywnie zaskoczyć. A do tego niewątpliwie jedna z najbarwniejszych postaci w skokach ostatnich dwóch dekad. O Piotrze rozpisywałem się już w poprzednim felietonie, więc nie ma co przeciągać. Olek Zniszczoł? Cieszy solidna forma, wstydu sobie nie narobił, ale to przecież jednak żal, że cudowne dziecko dobija do trzydziestki i najlepsze co można o nim napisać to tyle, że "solidna forma, wstydu sobie nie narobił". Niewiele brakło, byłby drużynowym medalistą mistrzostw świata. Ale brakło. Może jeszcze czymś siebie i nas ucieszy tej zimy czego sobie i Wam życzę. 

Nie, nie będę wchodził w dywagacje, czy medal w drużynówce zawisłby na polskich szyjach, gdyby Thomas Thurnbichler zażądał obniżenia belki Dawidowi tylko o jedną a nie o dwie pozycje. Albo czy gdyby nie obniżano wcale. Osobiście mam do tego typu machinacji stosunek chłodny, by nie powiedzieć niechętny. To jest narzędzie do dbania o bezpieczeństwo skoczków, a nie do nabijana punktów. Niech trenerzy stosują je, by się różne Zajce na skoczniach nie łamały. A nie  - że jak nie trzeba, to stosujemy taktycznie, a jak trzeba, to z pretensjami do jury, że za wysoko belkę ustawili.

Apropos Zajca - uwaga, będzie Żenujący Żart Prowadzącego Zajc się wreszcie doskakał tytułu Mistrza Świata! Czaicie? Zajc! Doskakał! Bo Zające to skaczą! Ale śmieszne, nie? Jeszcze śmieszniejsze jest to, że "Żaba" nie doskoczył do podium w indywidualnym, co potwierdza intuicyjną wiedzę, że zające skaczą dalej, niż żaby. Ale co ciekawe, Zając skakał lepiej, niż Kos latał.

A tak na poważnie, to z Zajca nam się zrobił kawał skoczka. Medali już miał jak ruski generał na paradzie, ale prawie same drużynowe. Ale po srebrnym z Vikersund z zeszłego roku, ma już teraz drugi. Że znacznie cenniejszy, to nie trzeba tłumaczyć. 

Jakby ktoś chciał, to już można spokojnie syndrom Takanashi nazywać syndromem Graneruda. Norweg jest najwiekszym przegranym tych mistrzostw i żadne medale drużynowe tego nie zmienią. Chłop jest ewidentnym przeciwieństwem typowego norweskiego skoczka. Norwegowie zawsze specjalizowali się w imprezach medalowych. Do Graneruda właśnie nie mieli zawodników potrafiących zdominować rywalizację w Pucharze Świata. Dumni wynalazcy skoków mogli się pochwalić zaledwie trzema Kryształowymi Kulami. A najlepszy pod względem liczby pucharowych zwycięstw Roar Ljøkelsøy mógł się pochwalić skromnymi jedenastoma wiktoriami. Za to na Igrzyskach i Mistrzostwach zawsze zdobywali medale. Granerud - na odwrót. Natrzaskał już 23 wygrane w pucharze, pewnie zdążą po drugą Kulę (jeśli mu się uda będzie pierwszym w historii Norwegiem z dwoma zwycięstwami w klasyfikacji generalnej) a na imprezach zawodzi, choć przyjeżdża na nie albo jako dominator sezonu, albo przynajmniej jako jeden z faworytów. Tu nie ma mowy o pechu do jakichś literek. Gdzie przyjedzie - przegrywa. Jedyny indywidualny medal z lotów - jak już pisałem - to raczej przegranie złota o pół punktu, nie wywalczenie srebra. W Oberstdorfie 4. miejsce i absencja spowodowana covidem. W Pekinie dyskwalifikacja w drugiej serii oraz ósma lokata. W Vikersund nie zmieścił się w składzie. Teraz w Planicy miejsca siódme i jedenaste. Gdyby tak skakał do końca sezonu... Dla porządku wyliczmy mu Indeks Kobayashiego. Takie cuś wymyśliłem 4 lata temu, gdy Neojapończyk zdominował pierwszą część sezonu a potem lekko osłabł, ale miał zbudowaną dużą przewagę nad rywalami. Wtedy liczyłem ile  musi zdobywać średnio punktów na konkurs, żeby odebrać puchar w Planicy. Na razie dla Graneruda ten indeks wynosi 32,6 punktu. Czyli Golas może sobie do końca zimy spokojnie skakać tak na siódme miejsce i wtedy nawet gdyby Dawid wygrał wszystkie konkursy, to go nie dogoni. Oczywiście, że wierzę, że Dawid może wygrać siedem konkursów z rzędu. Polska to wolny kraj i nikt mi nie zabroni wierzyć nawet w takie rzeczy. Ale już mniej wierzę w to, że Granerud jeszcze kilka razy nie stanie sobie na podium. 

A Sara Takanashi? Kolejna impreza mistrzowska w plecy niegdysiejszej dominatorki pucharu świata. Tyle, że tym razem nie jechała na czempionta jako faworytka. Królową Planicy została Katharina Althaus i nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma oczym. Nie chce mi się też specjalnie strzępić jezyka na temat występu naszych reprezentantek. Nie jestem sadystą by kopać leżące i leżących. Mam tylko taki apel, propozycję, pomysł skierowany w ogólnym kierunku Polskiego Związku Narciarskiego. Ja wiem, że się nie znam, jestem tylko wesołkiem od felietonów na jednym z portali informacyjnych. Ja wiem, że pomysł brzmi szalenie, absurdalnie, ryzykownie i wariacko. Ale... może by tak... no nie zabijcie mnie śmiechem... może by tak... hm... ten teges... no dobra, odważę się to wykrztusić - może by tak do trenowania kobiet zatrudnić kogoś z doświadczeniem w trenowaniu kobiet? Hę? Co? Ja wiem jak głupio to brzmi, ale skoro próbowaliście już wszystkiego innego i nic nie wypaliło, to może taki karkołomny pomysł - na złość logice - wypali? Ja na przykład ostatnio do naprawy lodówki wezwałem nie hydraulika, nie elektryka i nie glacjologa nawet, tylko faceta, co naprawia lodówki. I wiecie co? Naprawił, skubaniec jeden!

Nie, nie, nie! Nie mówię, żebyście tego gościa od lodówki zrobili trenerem! I nie dam Wam numeru do niego. Tłumaczę: naprawił lodówkę, bo się znał na lodówkach. Więc może skoki kobiet naprawi ktoś, kto zna się na skokach kobiet.

A żeby zakończyć ten felieton jakimś pozytywnym, radosnym akcentem, to napiszę tak: Mam dobrą wiadomość dla Was wszystkich w smudze cienia. Dla tych, co już znaleźli się po niewłaściwej stronie czterdziestego roku życia. Dla tych, którym Artur Andrus dedykował (i to jest jedyne prawidłowe użycie tego słowa w języku polskim!!!) tę oto piosenkę. Jest taki skoczek, Simon Ammann się nazywa. Niektórzy może kojarzą. On debiutował na mistrzostwach świata w Ramsau w lutym 1999. Rok z okładem przed narodzinami Timiego Zajca, który został mistrzem świata w Planicy. Simmi też już jest po tej samej stronie czterdziestki co ja. To był dla Simona już dwunasty czempionat w skokach. I wiecie co? Nie tylko chodzi o to, że te mistrzostwa były dla niego jak druga (trzecia? czwarta?) młodość i on wyjeżdża sobie z nich zadowolony i uśmiechnięty. Chodzi o to, że on sobie znów zadebiutował. Tak, czterdziestodwuletni prawie skoczek zadebiutował w konkurencji zwanej konkursem drużyn mieszanych o mistrzostwo świata. Więc nigdy nie jest za późno, żeby sobie w czymś zadebiutować. I to nawet z pewnym sukcesem, bo drużyna Helwetów zajęła siódme miejsce.

Cytat zupełnie na temat: 

"Jeszcze parę tygodni temu Kamil wyglądał, jakby nie wyglądał"

Igor Błachut i Marek Rudziński 

Cytat zupełnie nie na temat:

"Ese fuego por dentro me va enloqueciendo

Me va saturando"

Enrique Iglesias

I to by było na tyle z Planicy. Kolejne mistrzostwa - jak wspomniałem, odbędą się za dwa lata w Trondheim. Ale póki co wracamy do starego, dobrego pucharu świata. I od razu będzie bardziej interesująco, niż zwykle, bo już w sobotę startuje Raw Air. A w Raw Air tylko dwie rzeczy są pewne - niedorobiony, grożący absurdami regulamin i maczystowska oprawa graficzna. Ser deg!

Ceterum autem censeo notas artifices esse delendas.

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nieczytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.

P.S. Kochani, nie karmcie mi tu trolli. Ja też się będę starał.