Wielki, okaleczony wojownik. Dramatyczna kariera Janne Happonena
Trudno znaleźć w historii skoków drugą tak pechową, a jednocześnie tak waleczną personę. Niniejszy tekst to opowieść o wojowniku uzależnionym od skoków narciarskich, dla którego miłość do swojej dyscypliny była do pewnego czasu silniejsza niż lęk przed trwałym kalectwem.
Talent najczystszej wody
- Miałem 6 lat, kiedy zaczynałem skakać, ale nie pamiętam zbyt wielu szczegółów z tamtego czasu. Nie potrafię nawet opisać, jak wyglądał mój pierwszy skok ani kiedy dokładnie zdecydowałem się zostać skoczkiem. Myślę jednak, że w dużym stopniu miały na to wpływ rewelacyjne występy Mattiego Nykaenena. Kiedy byłem małym chłopcem, podziwiałem jego skoki. Matti wówczas moim sportowym idolem, a ja chciałem go naśladować - opowiadał kiedyś na naszych łamach fiński skoczek.
Ogromny talent do skoków zdradzał od dziecka i potwierdzał go wynikami w swoich kategoriach wiekowych. W 2001 roku w Karpaczu zdobył swój pierwszy, drużynowy, medal mistrzostw świata juniorów. Miesiąc później w Vuokatti był najlepszy indywidualnie i zespołowo podczas olimpijskiego festiwalu młodzieży Europy, a ten sam zestaw medalowy przywiózł w 2002 roku z juniorskiego czempionatu z Schonach. Brylował w Pucharze Kontynentalnym. Jednak pierwsza reprezentacja Finlandii była wówczas naszpikowana gwiazdami, stąd nie było potrzeby by utalentowanego młodziana wrzucać na głęboką wodę i wpychać przedwcześnie na stałe do Pucharu Świata. Do świata wielkich skoków był wprowadzany umiejętnie i stopniowo, choć, gdy już otrzymał swoją szansę w zmaganiach elity, najczęściej spisywał się bardzo poprawnie.
Przełomową zimą w życiu Happonena był sezon 2005/06. Najpierw został drużynowym medalistą olimpijskim, a 1 marca 2006 roku w Lahti wygrał swój premierowy konkurs najwyższej rangi. - Nie byłem przygotowany na tak dobry rezultat. Byłbym zadowolony z miejsca w pierwszej "10". To wspaniałe uczucie skakać w Lahti, ta skocznia bardzo mi pasuje - komentował na gorąco po zawodach. Na koniec tej zimy triumfował jeszcze raz, tym razem podczas lotów w Planicy. Dobre skakanie pokazywał też latem, w Sapporo odniósł swoje dwie jedyne wiktorie w letnich zawodach najwyższego szczebla. Kolejna zima była słabsza, ale w sezonie 2007/08 Fin wyrastał już na zawodnika absolutnie światowej klasy. Razem z kolegami wywalczył drugie już w swojej karierze srebro mistrzostw świata w lotach. Triumf na swojej skoczni w Kuopio, a także dwa drugie i dwa trzecie miejsca, dały mu ósmą lokatę w klasyfikacji końcowej tamtej zimy, po której rozbrat ze skokami po raz pierwszy ogłosił jego wielki rodak, Janne Ahonen. Żal fińskich kibiców po pożegnaniu legendy po części przykrywała nadzieja, że reprezentacja Suomi ma w swoich szeregach jego godnego następcę. No i wtedy właśnie zaczął się prześladujący go przez lata wielki pech.
"Mogłem umrzeć"
Kilka miesięcy po bardzo udanej końcówce sezonu 2007/08 Janne doznał dramatycznej kontuzji podczas letniego zgrupowania Finów w Klingenthal. Po lądowaniu, które miało miejsce w okolicach 155 metra jego lewy but nie wytrzymał obciążenia i pękł. Skoczek doznał skomplikowanego złamania kości udowej. 20% takich urazów kończy się śmiercią w wyniku następujących po nim powikłań - Upadłem z ogromną siłą i natychmiast straciłem przytomność. Samego zdarzenia nie pamiętam zbyt dobrze, pamiętam natomiast to co usłyszałem potem od lekarzy - że grozi mi nawet śmierć - wspomina Happonen. Na szczęście szybka operacja zakończyła się powodzeniem.
Nieco ponad pół roku później wznowił treningi, a już latem błyszczał na krajowym podwórku. Zimą 2009/10 skakał w kratkę, choć zdobył swój trzeci drużynowy medal mistrzostw świata w lotach. Kilka miesięcy później wróciły koszmary. Podczas treningu w Kuopio niefortunnie wygiął kolano do wewnątrz po dalekim skoku. Rezonans magnetyczny wykazał naderwanie wiązadeł oraz inne uszkodzenia stawu kolanowego. Dzięki niezwykłemu uporowi na skocznię wrócił już w drugiej części kolejnej zimy. Powrót rozpoczął z wysokiego C. W Willingen dwukrotnie wskoczył do czołowej "10", a na mamucie w Oberstdorfe wygrał w kwalifikacje. W Vikersund skokiem na 240 metrów ustanowił obowiązujący do dziś rekord Finlandii w długości skoku. Żaden z obecnych reprezentantów Suomi nie zbliżył się nawet do tego rezultatu.- Powrót Happonena jest niesamowity - zachwycał się trener Finów Pekka Niemelae - Nie znam nikogo w tym sporcie, kto po złamaniu kości udowej i operacji kolana tak szybko wróciłby do rywalizacji. Jest twardym facetem. Nie spodziewałem się, że aż tak dobrze będzie sobie radził.
Niezmordowany
Wobec bardzo dobrej dyspozycji Fin otrzymał powołanie na mistrzostwa świata w Oslo. Przed zawodami na normalnej skoczni doznał kolejnego urazu. Pierwsze opinie lekarzy były dość optymistyczne. Dawały Happonenowi szanse nawet na występ na dużej skoczni. Szybko się jednak okazało, że fiński pechowiec musi wracać do kraju, by poddać się serii badań. Wykazały one kolejne uszkodzenie więzadła w kolanie. Wojowniczy skoczek i tym razem się nie załamał i podjął kolejną próbę powrotu do czołówki. - Po ostatnich kontuzjach, które były dużo poważniejsze od tej z poprzedniej zimy, udawało mi się wrócić na skocznię, więc dlaczego teraz miałoby mi się nie udać? – pytał retorycznie kolejnej jesieni. - Skoki są dla mnie tak ważną częścią życia, że po każdej przerwie mam ogromną motywację by wrócić do treningów. Aktualnie jestem w całkiem dobrej formie. Chcę teraz na spokojnie i ostrożnie przygotowywać się do nowego sezonu - deklarował.
Podczas inauguracji Pucharu Świata 2012/13 w Lillehammer doznał następnej kontuzji kolana. Wszystko działo się według charakterystycznego dla Happonena scenariusza - pęknięte więzadło krzyżowe, operacja, rehabilitacja i... kolejny powrót. Latem został mistrzem Finlandii, najlepszy był też podczas przedsezonowej inauguracji zimy w Rovaniemi. Ale sezon, mimo że tym razem obyło się bez kontuzji, okazał się nieudany. Pomimo fatalnych wyników został, raczej głównie za dawne zasługi, włączony do kadry na Zimowe Igrzyska Olimpijskie. W Soczi nie oglądaliśmy go jednak w żadnym konkursie. Po raz pierwszy zaczął poważnie myśleć o zakończeniu kariery. - Wiosną muszę wszystko spokojnie przemyśleć. Sezon letni i początek sezonu zimowego były dobre, natomiast później coś spowodowało, że forma nie była najlepsza. Nie chcę podejmować pochopnych decyzji - mówił fińskim mediom.
W końcu powiedział "pas"
Jesienią 2014 roku okazało się, że wielokrotnie kontuzjowane kolano po raz kolejny musi zostać zoperowane. Ale i ta, piąta ciężka kontuzja w karierze, nie przelała u niego czary goryczy. - Nie kończę ze skakaniem, po prostu nie będę startował w najbliższym sezonie. Na dalsze decyzje przyjdzie czas po rehabilitacji, zobaczymy jak będzie wówczas wyglądała sytuacja - wyjaśniał. 1 czerwca 2016 roku oficjalnie ogłosił zakończenie kariery. - Moje problemy zdrowotne są na tyle duże, iż nie jestem w stanie powrócić do szczytowej formy. Nie mam szans na podtrzymanie najwyższego poziomu. Kontuzje z pewnością mi nie pomogły - powiedział Happonen dziennikowi Iltasanomat.- Kiedy zawodnik osiąga szczyt, jest to niezwykle satysfakcjonujące. Moją karierę, jako całość, postrzegam pozytywnie - zakończył optymistycznie.
Po zakończeniu kariery Janne skończył studia ekonomiczne. W 2018 roku Mika Kojonkoski zaprosił byłego skoczka do udziału w projekcie przygotowania chińskich skoczków do udziału w igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Happonen zajmował się przygotowaniem fizycznym zawodników, z czasem został też specjalistą od szycia kombinezonów. Od jakiegoś czasu zajmuje się szkoleniem młodych skoczków w swoim rodzinnym Kuopio.