Strona główna • Czeskie Skoki Narciarskie

Niepewna przyszłość skoczni we Frensztacie. „Nie chcemy skończyć jak Harrachov”

W piątek na skoczni we Frensztacie (HS106) rozegrano zawody w ramach corocznego Memoriału Jiriego Raski, który jednocześnie pełnił rolę Mistrzostw Czech. Przyjazd skoczków do czeskiego kompleksu ponownie uruchomił dyskusję na temat kiepskiego stanu tamtejszych obiektów. – Nie chcemy skończyć jak Harrachov – mówią zdesperowani organizatorzy.

O kryzysie czeskich skoków mówi się już od pewnego czasu. Masowe kończenie karier przez naszych południowych sąsiadów, niezadowalające wyniki w konkursach Pucharu Świata, a także niepochlebne słowa skoczków na temat Czeskiego Związku Narciarskiego sprawiają, że trudno szukać w ich sytuacji pozytywów. Brakuje też nadziei na szybką poprawę, bo istniejące na terenie kraju obiekty dawno zapomniały już o latach świetności.

Tak też niestety można powiedzieć o skoczni we Frensztacie, której jeszcze niedawno wróżono świetlaną przyszłość. Według planów z 2019 roku, kompleks imienia czeskiego olimpijczyka Jiriego Raski miał stać się jednym z najnowocześniejszych na świecie i organizować konkursy dla najlepszych zawodników na świecie. Koszt tej inwestycji szacowany był wtedy na około 700 miliardów koron, a teraz cena modernizacji byłaby jeszcze większa, co stanowi problem dla gospodarzy obiektu. – Mamy prawomocną decyzję o warunkach budowy. Nie mamy jednak pieniędzy – tłumaczył Roman Klíma, przewodniczący komitetu organizacyjnego i lokalnego klubu, w rozmowie z portalem idnes.cz.

Doskonale jednak zdaje sobie sprawę, tak, jak wszyscy odwiedzający skocznię, że stan techniczny kompleksu jest zły, a renowacja jest nieunikniona. To, że obiekt dalej funkcjonuje jest zasługą działań mieszkańców Frensztatu i miłośników skoków. – Powoli zbliżamy się do stanu wyjątkowego. Ciągle mamy do czynienia z problemami technicznymi i to entuzjastyczni wolontariusze sprawiają, że obiekt działa. Ale to nie będzie trwało wiecznie – zauważył Klíma.

W naprawę sytuacji zaangażować mieli się lokalni politycy, którzy przed pandemią obiecywali rewitalizację terenu. W rozmowach wspominano nawet o budowie strzelnicy biathlonowej, która pomogłaby trwale umiejscowić Frensztat na mapie czeskich ośrodków sportów zimowych. – Wierzymy, że ostatecznie obietnice polityczne nie będą puste – mówił z nadzieją Klíma. Jego entuzjazm studzą słowa starosty beskidzkiego miasta, który choć zauważa problem, jasno mówi o tym, że miasto nie ma odpowiednich funduszy. – Obecna sytuacja jest nieszczęśliwa i naszym celem jest jej naprawienie. Na razie nie mamy jednak zbyt wielu możliwości renowacji terenu, ponieważ nie jest on w całości własnością miasta – tłumaczył Jan Rejman i dodaje, że kluczowym aspektem odbudowy jest uatrakcyjnienie obiektu dla turystów. – To musi być inwestycja, która się zwróci – podkreślił.

W tym roku kompleks skoczni we Frensztacie obchodzi swoje 50. urodziny. Kiedy powstawał, był największym obiektem ze sztucznym zeskokiem na świecie, a w kolejnych latach rozgrywano na nim Grand Prix dla najlepszych zawodników świata skoków. Jeszcze w ubiegłych sezonach odbywały się tam konkursy FIS Cup czy Letniego Pucharu Kontynentalnego. Teraz organizowane nie są tam już żadne międzynarodowe zawody pod egidą FIS. Organizatorzy nie ukrywają, że przyczyną są pieniądze, a raczej ich brak. – Nie otrzymaliśmy dotacji od Państwowej Agencji Sportu. Nie ma innego powodu – przyznał przewodniczący komitetu organizacyjnego w rozmowie z portalem skoky.net i zaznaczył, że z tego względu nie wystąpił także o międzynarodową homologację. – Nie mamy międzynarodowego certyfikatu, ale też o niego nie zabiegaliśmy, bo bez dotacji byłoby to bez sensu – wyjaśnił, wyrażając jednocześnie nadzieję na to, że w przyszłym roku konkursy najwyższej rangi powrócą do Frensztatu.

Biorąc pod uwagę obecny stan czeskiego kompleksu, życzenie to wydaje się niemożliwe do spełnienia. Z każdym miesiącem obiekt popada w ruinę, a organizatorzy boją się, że skończą tak jak skocznia w Harrachovie, przyczyniając się do ostatecznego upadku tej zimowej dyscypliny – Nasze skoki nie wyjdą z obecnej nędzy, dopóki nie będziemy mieć nowoczesnych obiektów – zauważa Klíma.