Strona główna • Artykuły

Nie dla nich inna bandera, czyli o niedoszłych "farbowanych lisach"

W ubiegłym roku na naszych łamach opublikowaliśmy tekst o zawodnikach i zawodniczkach, którzy podczas swojej kariery sportowej zmienili obywatelstwo, a tym samym reprezentowane przez siebie barwy narodowe. W drugiej części  zamierzamy przedstawić sylwetki zawodników, którzy albo rozważali zmianę "bandery" lub rozważano ją za nich albo wręcz przymierzali się już do startów w nowej reprezentacji, z czego ostatecznie nic nie wyszło. 


"Farbowane lisy" - oni zmieniali barwy narodowe

Sigmund Ruud

Sigmund Ruud był najstarszym z trójki braci, którzy przed wojną sięgnęli po tytuł mistrza świata i szereg innych laurów. W 1928 roku Norweg zdobył srebrny medal igrzysk olimpijskich. Jego skoki zrobiły na tyle duże wrażenie na działaczach Czechosłowackiego Związku Narciarskiego, że ci postanowili za wszelką cenę ściągnąć go do siebie, by pomógł w szkoleniu tamtejszych adeptów narciarstwa. Wskutek politycznych zawiłości powstałych po I Wojnie Światowej, na międzynarodowej arenie naszych południowych sąsiadów reprezentowali zarówno Czesi i Słowacy jak i sudeccy Niemcy, którzy formalnie byli obywatelami Czechosłowacji. Ci pierwsi mieli kompleks odnoszący się do skaczących na wyższym poziomie drugich. Tamtejsi skoczkowie toczyli zatem zacięte boje nie tylko w zawodach zagranicznych, ale także na łonie własnego państwa. Stąd determinacja ze strony Český svaz lyžařů, by gonić niemieckich rodaków reprezentujących Hauptverbandes der Deutschen Wintersportvereine. 

Misja Czechosłowaków powiodła się. Przed kolejną zimą wybitny Skandynaw zamieszkał w Pradze, jednak plany jego nowych przełożonych zaczęły sięgać jeszcze dalej. Jak pisze Wojciech Bajak w książce "Opowieści z dwóch desek" mieli oni nadzieję, że podczas nadchodzących mistrzostw świata w Zakopanem Ruud będzie reprezentował Czechosłowację. W ich opinii sprawowanie funkcji trenera tamtejszej reprezentacji było wystarczających powodem do nadania mu obywatelstwa. Państwowi decydenci mieli jednak inne zdanie. Sigmund pojechał do Polski jako Norweg i to dla swojej ojczyzny zdobył tytuł mistrza świata. Działacze zza naszej południowej granicy zamierzali obecność znakomitego sportowca wykorzystać jednak przynajmniej propagandowo. Krótko po zakopiańskim czempionacie zorganizowano mistrzostwa kraju, podczas których spiker prowadzący zawody kilkukrotnie przedstawił Ruuda jako... Czechosłowaka. "Wzbudzało to wśród publiczności niesmak, wzruszenie ramion lub oburzenie. Doprawdy należy znać umiar nawet w reklamiarstwie" - pisał Przegląd Sportowy. 

Jan Tanczos

Był jednym z najlepszych skoczków słowackich z czasów istnienia Czechosłowacji, a jego życiowym konkursem okazały się loty w Vikersund zaliczane do klasyfikacji Pucharu Świata, podczas których zajął trzecie miejsce. Wspomnieć jednak wypada, że wówczas zawody PŚ mogły się odbywać równolegle w dwóch lokalizacjach i mocniejszą obsadę miał rozgrywany w tym samym czasie konkurs w Engelbergu. Na początku lat 90. jako trener reprezentacji Czechosłowacji zdobył z nią medal olimpijski i mistrzostw świata. Do tego etapu w jego sportowym życiu mogło jednak nie dojść, gdyby wcześniej wykazał się większą odwagą i determinacją.

Na przełomie lat 60. i 70 polski skoczek Sławomir Kardaś przedostał się nielegalnie przez tak zwaną zieloną granicę na Zachód, po czym wyemigrował do Kanady. Na skoczniach reprezentował Kraj Klonowego Liścia, a po latach stał się tam trenerską legendą. Czechosłowak mógł podążyć śladem polskiego kolegi. - Rywalizowaliśmy kiedyś w Finlandii. Byłem żołnierzem i reprezentowałem Czechosłowację w jednym z konkursów - mówił Tanczos w niedawnej  rozmowie z portalem Sportnet.sme.sk. - Mieliśmy już z kolegą bilety lotnicze z Helsinek do Kanady. Kupił je dla nas polski skoczek, który mieszkał w Kanadzie. Jednak nie było to dla mnie takie łatwe - opowiadał. Oczywiście kwestia skakania dla Kanady była tu sprawą wtórną, chodziło przede wszystkim o ucieczkę przed komunistyczną rzeczywistością. Koniec końców do ryzykownej eskapady nie doszło.

Gerrit Konijnenberg

Eddie Edwards ochrzczony kiedyś mianem najgorszego skoczka świata miał na skoczni swój cień, zawodnika z innego nizinnego kraju, o podobnych umiejętnościach, lądującego mniej więcej w tym samym co on miejscu zeskoku. Jego historia jest nie mniej ciekawa niż historia Brytyjczyka, a przybliżyliśmy ją w tym >>>artykule<<<. W 1988 roku Gerrit udał się na igrzyska do Calgary. Z powodu wyśrubowanych kryteriów swojej krajowej federacji mógł zapomnieć o starcie jako uczestnik olimpijskiej rywalizacji i co najwyżej z zazdrością spoglądać na Edwardsa, który od swojego związku taką możliwość otrzymał. Był jednak przedskoczkiem podczas tej imprezy. Mieszkał w wiosce olimpijskiej, dzięki czemu mógł się poczuć częścią wielkiej olimpijskiej rodziny.

Poczuł przemożną chęć wystartowania w kolejnej edycji igrzysk. Wymagania holenderskiej federacji były jednak bardzo wysokie. By otrzymać nominację olimpijską zawodnik musiał znaleźć się przynajmniej raz w czołowej ósemce zawodów najwyższej rangi. Holenderski skoczek nie miał złudzeń, że tego kryterium nie spełni. Próbował więc na różne sposoby obejść przepisy. Jednym z jego pomysłów była próba zmiany obywatelstwa. Myślał o tym, by pojechać do Albertville jako reprezentant Luksemburga lub Surinamu. Ogrom formalności okazał się jednak dla niego nie do przeskoczenia.

Andreas Goldberger

W 1996 roku Andreas Goldberger posiadał już status legendy. Miał w swoim dorobku m.in. medale olimpijskie, mistrzostw świata, trzykrotnie wygrany Puchar Świata czy dwukrotnie Turniej Czterech Skoczni. Po wizycie na szczycie nadszedł upadek – Goldi przyznał w wywiadzie prasowym, że  w jednym z wiedeńskich klubów zażywał kokainę. - To było bardzo trudne. Z dnia na dzień stajesz się przestępcą i wszystko idzie kiepsko. To sprawia, że jesteś rozbity, uderza w ciebie i powoduje, że pękasz mentalnie. Jeśli nie masz wtedy przy sobie kilku dobrych przyjaciół, którzy są z Tobą, nie wytrzymujesz tego. Z drugiej strony, bardzo wiele nauczyłem się wtedy o życiu. Więcej, niż gdybym wygrał jeszcze kolejne dziesięć razy - opowiadał kilka lat temu w jednym z wywiadów. 

Po zawieszeniu go w prawach zawodnika popadł w konflikt z Austriackim Związkiem Narciarskim. Chciał wtedy startować w barwach innej reprezentacji. Do mediów przedostały się informacje o próbach porozumienia się z przedstawicielami Grenady i  Jugosławii, ale jak się potem okazało w grę miały wchodzić również inne kraje, takie jak... Portugalia i San Marino. - Chciałem po prostu skakać. Nawiązałem kontakty z wieloma państwami, który mogły mi to umożliwić, ale blokowały to międzynarodowe władze i Austriacki Związek Narciarski. Okazało się, że tak naprawdę Jugosławia była jedyną opcją. Dla mnie to była tylko kwestia podpisu - wspominał w rozmowie z Natalią Żaczek i Jakubem Radomskim w książce "Za punktem K". Ostatecznie jednak pogodził się ze swoją ojczyzną i wrócił w szeregi reprezentacji Austrii.

Alexander Herr

Podczas treningów przed konkursem na dużej skoczni w czasie igrzysk olimpijskich w Turynie w 2006 roku Alexander Herr skakał znacznie dalej od Martina Schmitta, a mimo to został odstrzelony przez trenera Petera Rohweina. - To wydarzenie było tak naprawdę kroplą, która przelała czarę goryczy, to był trudny czas i trudne relacje. Oczywiście, gdybym miał wtedy ten poziom świadomości, który mam dziś, pewnie inaczej bym rozegrał tę sytuację, ale niczego nie żałuję i nie mam sobie nic do zarzucenia – mówił Alexander Herr w rozmowie z naszym portalem przed kilkoma laty. Niemiec rozpoczął poszukiwania nowej reprezentacji, którą mógłby zasilić. Padło na Szwecję. Szybko jednak okazało się, że oczekiwanie na tamtejszy paszport mogłoby potrwać nawet dwa i pół roku. Na to 28-letni wówczas skoczek nie mógł sobie pozwolić.

Drugą opcją była Polska, wszak jego dziadkowie mieszkali w okolicach Gdańska, urodziła się tam jego mama. Gazeta Wyborcza dotarła nawet do 83-letniego dziadka Alexandra Herra, który przyznał, że marzy o tym, by zobaczyć swojego wnuka skaczącego dla biało-czerwonych barw. Wszystko rozbiło się jednak o opieszałość urzędników, wielkiej determinacji nie wykazał też Polski Związek Narciarski, a Herr na krótko wrócił jeszcze na łono macierzystej federacji, po czym definitywnie zakończył karierę. - Wniosek złożyłem w polskim konsulacie w Monachium i od początku były problemy, nikt nie chciał mi pomóc. Nie mam dziś żadnych pretensji do Polskiego Związku Narciarskiego i Apoloniusza Tajnera - wyjaśniał. Szczegóły tej historii przedstawiliśmy w tym >>>artykule<<<

Radik Żaparow

Sporo siwych włosów przyprawiał swoim przełożonym sprawiający wieczne problemy wychowawcze Radik Żaparow, swoją drogą jeden z lepszych kazachskich skoczków XXI wieku. - Radik po osiągnięciu pewnego poziomu, przestał się rozwijać – denerwował się przed kilkoma laty szef tamtejszej federacji, Andriej Wiewiejkin. - Uwierzył, że jest niezastąpiony. Ale jak czas pokazał, decyzja trenera o usunięciu go z drużyny narodowej była słuszna. Naruszył szereg norm dyscyplinarnych, spóźniał się na treningi, na zgrupowaniach wymykał się z pokoju i czas spędzał w kasynie. Potrafił zniknąć na tydzień i do nikogo się nie odzywać.

Między nim i jego federacją nie było nigdy chemii, stąd propozycja, którą otrzymał w 2007 roku mogła być dla niego wybawieniem. - Było lato 2007 roku. Po igrzyskach w Turynie włoska drużyna skoków narciarskich stanęła w obliczu kryzysu kadrowego - opowiadał Radik portalowi Sports.kz. -  Nie mieli wystarczającej liczby zawodników, którzy mogliby występować na poziomie Pucharu Świata. W tym czasie byłem już dość dobrze zaznajomiony z głównym trenerem włoskiej drużyny narodowej, Roberto Ceconem. Tak więc zaproponowano mi zmianę obywatelstwa. Powiedziałem, że z przyjemnością z tej możliwości skorzystam. Zyskałbym na poziomie sportowym i podniósłbym standard życia. Nie będę tego ukrywać – obiecano mi pensję w wysokości 2500 euro miesięcznie oraz zapewniano wyżywienie i zakwaterowanie Zapytałem naszego prezydenta federacji Andrieja Wierwiekina, trenerów, ale wszyscy się zbuntowali – nie puścili mnie. Podnieśli mi pensję do 500 dolarów, ale nie byłem z tego rozwiązania szczęśliwy.