Nie tylko Paweł Wąsek - kuriozalne problemy sprzętowe na skoczniach
Wczorajsze zamieszanie wokół butów Pawła Wąska na skoczni w Lillehammer odbiło się szerokim echem w mediach sportowych co najmniej kilku krajów. Sprzęt sportowy był jednak w przeszłości bohaterem niejednej nieoczywistej sytuacji na skoczni i poza nią. Niektóre z tych historii były zabawne, inne niosły ze sobą przykre konsekwencje wynikowe, jeszcze inne mogły mieć wręcz dramatyczne zakończenie. Poniżej krótki przegląd wybranych sprzętowych kuriozów.
Matti Nykaenen, Bill Demong i... Bartosz Karwan
Zacznijmy nietypowo jak na profil naszego portalu. Była 88 minuta meczu Bundesligi Hertha Berlin - Bayer Leverkusen w sezonie 2002/03. Trener Huub Stevens postanowił wpuścić na plac gry Bartosza Karwana. Polak wstał z ławki, by rozpocząć rozgrzewkę, rozpiął kurtkę i okazało się wówczas, że jego koszulka meczowa została w szatni. Sytuację chciał ratować jeden z medyków, który zamierzał pobiec po część stroju Karwana, ale szkoleniowiec stanowczo się temu sprzeciwił. Polski pomocnik ostatecznie nie wszedł na boisko, a jego przygoda z niemieckim klubem zaczynała przypominać równię pochyłą. Jak widać, nie trzeba być narciarzem zaopatrzonym w "tony" sprzętu, by popełnić gafę. Ale teraz przenieśmy się już na skocznię.
Podczas świąt Bożego Narodzenia w 1986 roku Mattiemu Nykaenenowi nie pierwszy i nie ostatni raz puściły hamulce i wpadł w ciąg. W prasie ogłosił, bez porozumienia ze związkiem i trenerami, że zmienił plany i w tym roku nie pojawi się na starcie TCS. W końcu jednak po długich negocjacjach przekonano go, by wyruszył do Niemiec. Ostatecznie spakował się i dotarł tam samolotem, ale o stanie w jakim znajdował się w tym czasie niech najlepiej świadczy fakt, że zapomniał swoich nart. Był to duży cios dla jego sponsora, producenta desek - austriackiej firmy Kneissl, której to Matti był siłą napędową, żywą reklamą napędzającą biznes Austriaków i głównym atutem w rywalizacji z innymi producentami nart. Nykaenen nie przejął się tym jednak i nie tylko nie okazał skruchy, ale mówiąc kolokwialnie, zaczął stroić fochy. Kategorycznie odmówił startowania na jugosłowiańskich nartach, które naprędce zorganizował mu sztab szkoleniowy. W końcu gdy znaleziono mu deski, które zaakceptował, przystąpił do konkursu w Oberstdorfie, nie oddając choćby jednego skoku treningowego. Po dwóch konkursach odesłano go do domu, bo bardziej niż skakaniem zainteresowany był napojami procentowymi.
W 2009 roku w Libercu silna reprezentacja Stanów Zjednoczonych była jednym z faworytów konkursu drużynowego mistrzostw świata w kombinacji norweskiej. Sportowcy z USA byli wtedy potęgą w tej dyscyplinie, a takie nazwiska jak Johnny Spillane, Todd Lodwick czy Bill Demong powinni kojarzyć nawet niedzielni kibice sportów zimowych. Ten ostatni pogrzebał szanse swojej ekipy, ponieważ zapomniał o numerze startowym, który powinien zostać założony na kombinezon. Świetny dwuboista został zdyskwalifikowany, a faworyzowanych Amerykanów sklasyfikowano na ostatnim miejscu.
Zepsuty zamek zabrał mu Kryształową Kulę
Na półmetku zawodów w Engelbergu w sezonie 2010/11 Adam Małysz zajmował pierwsze miejsce i, co oczywiste, powinien skakać jako ostatni w finale. Thomasowi Morgensternowi, drugiemu po pierwszej serii, zaciął się jednak suwak w kombinezonie. W tym momencie Małysz zwrócił się do sędziów, by pozwolili Austriakowi skakać po naszym reprezentancie. Morgenstern wygrał wówczas te zawody, a Małysz był drugi. Nasz wybitny skoczek został za ten gest uhonorowany nagrodą Fair Play przez Polski Komitet Olimpijski.
Oczekując na swój skok finałowy skok na Kulm w sezonie 2011/12 Gregor Schlierenzauer zauważył, że zepsuł mu się zamek w kombinezonie. "Awaria" była dużo poważniejsza niż w przypadku Morgensterna. - Ubrałem już narty oraz kombinezon i zauważyłem, że zamek się rozsuwa. Takie rzeczy zdarzają się bardzo rzadko. Był to defekt materiału - ocenił sytuację Schlierenzauer. - Niestety zmiana kombinezonu nie była możliwa, było za mało czasu. Wiele osób chciało mi pomóc, ale w tej sytuacji niewiele dało się zrobić. Próbowaliśmy spiąć kombinezon agrafkami i taśmą klejącą ale sędziowie zdecydowali, że to nie jest właściwe. Jest to dla mnie zrozumiałe. Nie ma co dalej nad tym płakać - mówił Schlierenzauer, który oddał ostatecznie skok, a chwilę później przy jego nazwisku wyświetliło się DSQ. Na pechu Austriaka skorzystał Kamil Stoch, który dzięki temu zajął trzecie miejsce w konkursie. Konsekwencje tej dyskwalifikacji były jednak dla Austriaka poważne. W końcowej klasyfikacji Pucharu Świata podopiecznemu trenera Pointnera zabrakło ledwie 58 punktów do zdobywcy Kryształowej Kuli, Norwega Andersa Bardala.
Źle zapięte wiązania
Tę historię zapewne dobrze pamiętają wszyscy kibice skoków, bowiem mocno wiąże się z polskim sukcesem. Dla jej bohatera mogła jednak zakończyć się tragicznie. Podczas Turnieju Czterech Skoczni 2016/17 o zwycięstwo do końca rywalizował Kamil Stoch i Daniel Andre Tande. Ten drugi jednak po ogromnych kłopotach w powietrzu wylądował na 117 metrze. Przepadło mu zwycięstwo w Turnieju, rzutem na taśmę wywalczył w nim trzecie miejsce. Co było przyczyną zagadkowej sytuacji? Wersji było sporo, w końcu sam zainteresowany przyznał się do "winy". – Po szczegółowej analizie wideo doszliśmy do wniosku, że wiązanie nie było prawidłowo zapięte. Cała ta sytuacja związana z walką o Złotego Orła mnie przerosła. Mimo wszystko cieszę się, że obyło się bez niebezpiecznego upadku – powiedział Norweg, którego postawą był zbudowany szef tamtejszych skoków Clas Brede Braathen. – Przecież mógł się wszystkiego wyprzeć, a tego nie zrobił. Pokazał dojrzałość. To imponujące, zważywszy na to, jak wielkie sportowe konsekwencje miał dla niego ten skok - stwierdził.
Podobnych przypadków zdarzyło się jednak więcej. W marcu 2022 roku podczas konkursu w kombinacji norweskiej w Oslo japoński dwuboista Sora Yachi odepchnął się od belki, po czym swój wzrok zwrócił w kierunku wiązań. Sunąc po rozbiegu, zaczął coś nerwowo poprawiać. Wyszedł z progu i lot zakończył na 55 metrze. Mógł być szczęśliwy z takiego obrotu spraw, bo niewiele brakowało do tragedii. Okazało się, że Japończyk zapomniał zapiąć paska bezpieczeństwa, co było przyczyną zaistniałej sytuacji.
Chwila nieuwagi i dekoncentracji mogła bardzo dużo kosztować Dawida Kubackiego tuż przed znakomitym w jego wykonaniu sezonem 2022/23. Na jednym z treningów on również nie zapiął właściwie wiązań. - Bywało, że zapominałem się odbić z progu, ale to są stare dzieje. Ta sytuacja, kiedy nie zapiąłem wiązań wynikła z pewnego zamieszania. Mimo dużych problemów wszystko skończyło się dobrze. Sam skok też był dobry. Patrząc jednak na to, co się stało, to nie miało prawa się wydarzyć. To był po prostu mój błąd. Nie sprawdziłem wszystkiego. Całe szczęście, że skończyło się to tylko małym ochrzanem od trenera, a nie wizytą karetki na skoczni. To dla mnie ogromna lekcja - opowiadał mistrz świata z Seefeld.
Dobro wraca
W marcu 2022 roku podczas zawodów na mamuciej skoczni w Oberstdorfie na burę zasłużył z kolei Andrzej Stękała. Nasz skoczek zapomniał zabrać z hotelu kombinezonów na konkurs, z czego zdał sobie sprawę dopiero na miejscu. W serii próbnej Andrzej pożyczył kombinezon od Dawida Kubackiego, a w międzyczasie fizjoterapeuta Łukasz Gębala udał się po strój Stękały. - Jak to się stało? Nie wiem, zawsze mam je przy sobie - mówił zaskoczony skoczek. - Jestem wkurzony na tę sytuację, porozmawiam o tym z Andrzejem. Zapomniał kombinezonu i w serii próbnej skakał w sprzęcie Dawida. Być może to mój błąd, że podjęliśmy taką decyzję. Lepiej, żeby w takiej sytuacji nie skakał w serii próbnej - przyznał trener Michal Doleżal.
Dobro wraca. Taki morał płynie z historii Macieja Kota z 2021 roku. Podczas rozgrywanych w lutym 2021 roku zawodów Pucharu Kontynentalnego w Willingen polski skoczek pożyczył Sondre Ringenowi z Norwegii swoje zapasowe wiązania, bowiem sprzęt Skandynawa dotarł do Niemiec zdekompletowany. W grudniu tego samego roku do Ruki nie dotarły z kolei narty Maćka. Ringen miał więc okazję, by odwdzięczyć się Polakowi. "Dzisiejszy dzień to piękna historia, która potwierdza, że warto pomagać i dobro wraca. W zeszłym sezonie wielu zdziwiło, że pożyczyłem swoje wiązania Norwegowi. Teraz to ja potrzebowałem pomocy, bo moje narty nie doleciały do Kuusamo. Gdyby nie pomoc Sondre, mógłbym dziś nie wystartować" - napisał Kot na Instagramie.
Paweł Wąsek już w ubiegłym sezonie został "bohaterem" kuriozalnej sytuacji sprzętowej. W Engelbergu zdyskwalifikowano go po niedzielnym skoku kwalifikacyjnym za niedopięty zamek od kombinezonu. - Zszedłem na dół ze skoczni i powiedziano mi, że główny kontroler dostał informacje przez radio, że zamek od mojego kombinezonu jest niedopięty. I zostałem zdyskwalifikowany. Nawet nie wiem, czy to mogło pomóc. Nie zrobiłem tego specjalnie, bo nawet gdybym chciał, to bym pewnie zrobił to w drugiej serii, a nie w kwalifikacjach. Mam teraz nauczkę na przyszłość, żeby sprawdzać takie rzeczy. Głupi błąd - tłumaczył Wąsek w rozmowie z Eurosportem.