Strona główna • Puchar Świata

Puchar Świata w Engelbergu - fakty, informacje, ciekawostki

Świąteczna atmosfera, choinka w okolicach rozbiegu i charakterystyczne dla Engelbergu aniołki. Takie obrazki już w najbliższy weekend będą towarzyszyły zawodom Pucharu Świata rozgrywanym na Gross-Titlis-Schanze. Czekając na "ulubioną skocznię Polaków", prezentujemy garść faktów, informacji i ciekawostek z tej szwajcarskiej miejscowości. 

Olimpijskie marzenia Engelbergu

Engelberg miał szansę, by w 1928 roku stać się gospodarzem drugiej edycji Zimowych Igrzysk Olimpijskich. MKOl przyznał organizację olimpiady Szwajcarom, a ci mieli wyłonić organizatora spośród trzech ośrodków wyrażających chęć ugoszczenia najlepszych specjalistów od sportów zimowych - Sankt Moritz, Davos i Engelberg. Wybór pierwszej z tych opcji był w dużej mierze kwestią polityczną. To właśnie Sankt Moritz miało najsilniejsze lobby w szwajcarskiej centrali olimpijskiej i to jemu przyznano prawo organizacji imprezy, mimo że ośrodek nie dysponował nawet skocznią narciarską. Ostatecznie przyszły organizator otrzymał fundusze na budowę Olympiaschanze i zdążył ją postawić rok przed igrzyskami. Argumentem przeciwko wyborowi Engelbergu miał być fakt, że centrum gminy jest położone na wysokości 1015 metrów nad poziomem morza, co miało nie dawać gwarancji dobrych warunków śnieżnych. To co nie udało się w 1928 roku miało się udać ponad sto lat później. Jeszcze do niedawna Szwajcaria była poważnym kandydatem do organizacji zimowych igrzysk w 2030 roku. - Jesteśmy zainteresowani włączeniem Engelbergu do programu Zimowych Igrzysk Olimpijskich, jeśli te odbędą się w Szwajcarii - powiedział we wrześńiu dyrektor zarządzający ośrodkiem Bendicht Oggier. Na jego żądanie zebrano opinię lokalnej społeczności, a ta dała staraniom Engelbergu zielone światło. Na Gross-Titlis-Schanze odbyłyby się zmagania skoczków i kombinatorów norweskich na dużej skoczni. Igrzyska w 2030 roku odbędą się jednak najprawdopodobniej we Francji, a Szwajcaria jest wstępnym faworytem do przeprowadzenia imprezy w 2038 roku. 

Specyficzne mistrzostwa świata

Debiut drużynowego formatu na imprezie mistrzowskiej miał miejsce w 1970 roku podczas czempionatu w Szczyrbskim Plesie. Na starcie stanęło aż 18 zespołów (bardzo wysokie, piąte miejsce zajęła reprezentacja Polski), ale konkurencja ta pełniła rolę wyłącznie pokazowej. Nie przyznawano za nią medali. Podobnie było w 1978 roku w Lahti, gdzie bezdyskusyjnie triumfowali NRD-owcy. Oficjalny debiut drużynowych skoków nastąpił zatem w 1982 roku w Oslo. Po przeprowadzeniu tego wydarzenia FIS rozpoczęła dyskusję z MKOl, by ten rodzaj rywalizacji włączyć do programu igrzysk. Niestety olimpijska centrala stała na stanowisku, że jest na to jeszcze za wcześnie, w związku z czym Międzynarodowa Federacja Narciarska, by choć po części zaspokoić rozbudzone apetyty skoczków, zdecydowała się zorganizować im bezprecedensowe Drużynowe Mistrzostwa Świata. 26 lutego 1984 roku, już po zakończeniu igrzysk w Sarajewie, w Engelbergu odbył się konkurs, w którym złoty medal wywalczyła reprezentacja Finlandii dowodzona przez Mattiego Nykaenena. Drugie miejsce zajęła reprezentacja NRD, a trzecie Czechosłowacja.

Prototyp belki startowej

Gross-Titlis-Schanze była pierwszą skocznią, na której zawodnicy nie wyskakiwali ze znajdujących się na rozbiegu bocznych "dziupli". W Engelbergu w latach 70. stworzono i testowano pierwszy mechanizm regulowania długości najazdu. Swego czasu temat gigantycznego urządzenia podjął Michał Chmielewski z TVP Sport. "To w Engelbergu, po raz pierwszy na świecie, wymyślono system mechanicznej regulacji długości najazdu, który przez dekady opierał się na tzw. wypustkach startowych, skąd bokiem naskakiwali na najazd zawodnicy. Bracia Odermatt, uznali, że dużo łatwiej byłoby, gdyby skoczkowie od razu stali prosto do progu. Skonstruowali przedziwnego potworka – gigantyczną platformę zwieńczoną wypłaszczeniem, którą system lin podnosił lub opuszczał w zależności od potrzeb, a całość – ważąca dwie tony – osiadła na szynach i kołach. Jedyny problem tkwił w podsypywaniu śniegu, ale tym w trakcie zawodów zajmowali się wolontariusze. Konstrukcja przetrwała aż do lat 90. Była tak dobra, że chociaż na świecie siadano już na belkach, to tutaj wciąż używano wynalazku Odermattów"  - pisze Chmielewski.

Turniej Szwajcarski

 

Wszystko zaczęło się na początku lat 50., gdy na czterech skoczniach zainaugurowano turniej, który odtąd przez całe dekady cieszył się dużą popularnością narciarskiego środowiska i gromadził najlepszych skoczków świata. Nie o niemiecko-austriackiej imprezie tym razem mowa, a o Turnieju Szwajcarskim, imprezie mocno dziś zapomnianej. Początkowo rozgrywana była na przełomie stycznia i lutego odbywała się w dwuletnich odstępach na czterech szwajcarskich skoczniach, w Sankt Moritz, Unterwasser (rodzinna miejscowość Simona Ammanna), Arosa i Le Locle. Na przełomie lat 60. i 70. zaczęła następować rotacja skoczni. Jeśli dodamy do tego przesuwanie się terminu rozgrywania cyklu, wychodzi, że impreza zaczęła niejako w sposób wymuszony odcinać się nieco od swoich korzeni. Być może była to jedna z przyczyn, dla których turniej zaczął z czasem tracić na prestiżu i ostatecznie przestał istnieć. W 1967 roku Gstaad zastąpił w programie miejscowość Arosa. Na tamtejszej skoczni doszło do osunięcia się zeskoku i mimo starań lokalnych władz nie udało się już nigdy przywrócić jej do użytku. Cztery lata później w miejsce podupadającej skoczni w Unterwasser pojawił się powstały właśnie nowoczesny obiekt Gross-Titlis-Schanze w Engelbergu, pierwszy w Szwajcarii, który umożliwiał skoki na odległość ponad stu metrów. Od 1977 roku impreza była już rozgrywana corocznie, ale od 1978 roku straciła jedną ze swych lokalizacji, Le Locle, i z turnieju czterech skoczni stała się turniejem trzech skoczni. Rozgrywany od sezonu 1979/80 Puchar Świata wchłonął zarówno niemiecko-austriacki TCS jak i Turniej Szwajcarski, który stał się odtąd jednym z etapów najważniejszego w skokach cyklu. W drugiej połowie lat 80. powrócono do koncepcji rozgrywania imprezy co dwa lata, a ostatni turniej, w 1992 roku, składał się już tylko z dwóch konkursów. Skocznia w Gstaad przestała spełniać wymogi Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i na zawsze wypadła z pucharowego obiegu. Nie było już sensu rozgrywania zasłużonego turnieju na dwóch tylko obiektach - w Sankt Moritz i Engelbergu. 
 
Dziwne podium 
 
Do tej pory na Gross-Titlis-Schanze rozegrano 65 konkursów zaliczanych do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Pięciokrotnie zwyciężali tu Polacy -  Adam Małysz w 2001, Jan Ziobro w 2013, Dawid Kubacki w 2022 i dwukrotnie Kamil Stoch w 2013 i 2019. Niekwestionowanym królem Engelbergu jest Janne Ahonen, który aż dwunastokrotnie stawał tu na podium, pięć razy zwyciężając. To tutaj 19 grudnia 1993 roku szesnastoletni Fin, wygrywając jednoseryjny konkurs, rozpoczął swój triumfalny pochód po skoczniach Pucharu Świata. Osobliwe rozstrzygnięcie konkursu miało miejsce w lutym 1990. Na podium stanęło czterech zawodników, a żaden z nich nie zajął drugiego miejsca. Jak to możliwe? Zwycięstwem podzielili się Fin Ari-Pekka Nikola i Jugosłowianin Franci Petek późniejszy mistrz świata z Predazzo. Z kolei na trzecim miejscu sklasyfikowano ex-aequo rodaka Petka Primoża Ulagę i Austriaka Andiego Rauschmeiera. To jedyna taka sytuacja w długiej historii Pucharu Świata.
 
Alkohol, bezmyślność i kuriozalny proces sądowy

Na koniec jeszcze informacja niezwiązana z żadnymi zawodami rozegranymi w Engelbergu, ale była to sytuacja która odbiła się donośnym echem wśród lokalnej społeczności. W 2012 roku młody, kompletnie pijany człowiek dostał się na samą górę rozbiegu skoczni, poślizgnął się i zjechał po rozbiegu niczym Wolfgang Loitzl na Wielkiej Krokwi. Tyle że nie zatrzymał się przed progiem, a spadł na zeskok. Ofiara wypadku tego dnia piła alkohol w barze razem z dwoma kolegami. Po opuszczeniu knajpy cała trójka udała się na skocznię, uruchomiła nielegalnie wyciąg i dostała się na szczyt obiektu. Młody mężczyzna doznał ciężkich obrażeń zagrażających życiu, nigdy nie powrócił do pełnego zdrowia. Poszkodowany zaskarżył w sądzie włodarzy obiektu, twierdząc, że gdyby obiekt był ogrodzony i posiadał znaki ostrzegawcze, nie doszłoby do wypadku. Sprawa ciągnęła się aż cztery lata, sąd w końcowym rozrachunku definitywnie odrzucił skargę poszkodowanego.