Mamut w Oslo miał zastąpić Vikersundbakken
Wiosną 2005 roku na włodarzy skoczni w Vikersund i skupionego wokół niej środowiska padł blady strach. Zarząd Norweskiego Związku Narciarskiego zatwierdził budowę nowego obiektu do lotów narciarskich, który miał stanąć w Oslo. Jego powstanie wiązałoby się z zakończeniem historii zasłużonej Vikersundbakken.
Gigantyczna arena miała powstać na wzgórzu Roedkleiva w dzielnicy Frognerseteren, gdzie odbywały się olimpijskie zmagania slalomistów podczas igrzysk rozgrywanych w stolicy Norwegii w 1952 roku. - To było dla nas jak nokautujący cios. Byliśmy zdruzgotani, myśleliśmy, że to koniec - opowiadał Ole Gunnar Fidjestoel, były znakomity skoczek pochodzący właśnie z Vikersund. - Po chwili załamania dało nam to jednak prawdziwego kopa i motywację do działania. Postanowiliśmy zawalczyć o nasz ośrodek. Oczywistym było dla wszystkich, że w jednym kraju nie mogą funkcjonować dwie skocznie do lotów. Szansa dla jednego z nich oznaczała śmierć dla drugiego - wyjaśniał.
Budowa nowej, gigantycznej, największej na świecie skoczni miała być projektem długofalowym zakończonym potencjalnie nawet dopiero w połowie drugiej dekady XXI wieku. Z tego też powodu zakomunikowano wkrótce, że "wygaszanie" Vikersundbakken będzie stopniowe, a jego "śmierć" rozłożona w czasie. Zasłużony mamut nadal więc mógł sobie istnieć i działać, ale bez wsparcia federacji. Miejscowi działacze mieli utrzymywać skocznię z własnej kieszeni, samodzielnie zbierać środki na jej funkcjonowanie i ewentualne modernizacje. I pogodzić się z tym, że mimo tych wysiłków szanse na otrzymanie organizacji jakichkolwiek zawodów będą niewielkie.
Różnica poziomów między progiem a najniższym punktem na zeskoku nowej skoczni miała wynosić 140 m. To o 10 metrów więcej, niż zezwalały na to ówczesne przepisy. Inicjatorzy budowy skoczni byli jednak pewni, że do czasu powstania obiektu Międzynarodowa Federacja Narciarska zmodyfikuje ten punkt regulaminu. Problem krajowej federacji, która uparła się na budowę takiego obiektu w stolicy Oslo, polegał jednak na tym, że oprócz jej działaczy w zasadzie wszyscy inni byli na nie - przedstawiciele różnych stronnictw politycznych w Oslo, organizacji dbających o ochronę przyrody (obiekt miał znajdować się na terenie rezerwatu) i zdecydowana większość mieszkańców dzielnicy.
- To osobliwe, że decydenci nie potrafili znaleźć żadnych pozytywnych aspektów skoczni w Vikersund, która istnieje i funkcjonuje w rzeczywistości, i żadnych negatywnych stron tej planowanej w Roedkleivie, która figuruje tylko na papierze - mówiła Anne Marie Lund Thorvik ze stowarzyszenia Skiflyvning Vikersund AS w rozmowie z dziennikiem Aftenposten. Koszt gruntownej przebudowy przestarzałej skoczni w Vikersund szacowano na 82 miliony koron, budowa nowej areny do lotów w Roedkleivie miała pochłonąć dwa razy tyle.
Wobec wciąż narastających głosów sprzeciwu upór związku narciarskiego zaczął słabnąć. Wreszcie ogłoszono fiasko tego projektu, a w 2008 roku ruszyły w Vikersund pierwsze prace remontowe. Modernizacja finalnie przeobraziła tamtejszą skocznię w największy tego typu obiekt na świecie, na którym po raz pierwszy przekroczono na nartach granicę ćwierć kilometra i który do dziś dzierży palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o najdłuższy skok w historii. Niemniej wobec pomniejszenia skoczni, do którego doszło w ostatnich latach, dziś na dłuższe loty pozwala jednak Letalnica w Planicy.
Czytaj też:
Ręce precz od naszej dyscypliny, czyli jak Norwegowie opóźniali rozwój skoków
Intrygująca magia lotów narciarskich, czyli polskie marzenia o skoczni mamuciej