Strona główna • Japońskie Skoki Narciarskie

"Jesteś bohaterem" - historia głuchoniemego skoczka z Japonii

Ta historia mogłaby z powodzeniem stać się kanwą książki opowiadającej o łamaniu barier i dążeniu do przełamania własnych słabości. Oto opowieść o Ryuji Takahashim, skoczku narciarskim innym niż wszyscy.


Trudna walka o złoto

17 lutego 1998 roku reprezentacja Japonii była skazana przez kibiców na złoty medal igrzysk olimpijskich w Nagano. Wybitnie dysponowani skoczkowie z Kraju Kwitnącej Wiśni mieli zmazać plamę sprzed czterech lat, kiedy w ostatniej kolejce drużynówki Masahiko Harada spadł na bulę i roztrwonił ogromną przewagę, jaką jego drużyna miała na ekipą Niemiec. Srebrny medal w tamtych okolicznościach był czymś więcej niż porażką. Był klęską. Przed drużynową rywalizacją w Nagano Japończycy mieli w dorobku trzy indywidualne krążki i byli głównymi faworytami do złota. Tymczasem zawody w pierwszej serii wybitnie im się nie układają się. Pogoda płata figle. Pada intensywny śnieg, wieje mocny wiatr. Zawody są kilkukrotnie przerywane i restartowane. Japonia na półmetku zajmuje dopiero czwarte miejsce. Głównym "winowajcą" takiej sytuacji znów jest Harada, który skacząc w trudnych warunkach, nie doleciał na dużej skoczni nawet do 80 metra.

Przeprowadzenie drugiej serii wisi na włosku. Dla Japończyków miejsce poza podium byłoby katastrofą. Po intensywnych naradach jury ogłasza, że o tym, czy konkurs będzie kontynuowany zadecydują... przedskoczkowie. Jeżeli 25 testowych zawodników odda dalekie i dobre technicznie skoki, pokazując, że w panujących warunkach da się skoczyć bezpiecznie na cieszącą oko odległość, druga seria odbędzie się zgodnie z planem. Jednym ze skoczków od których zależy przyszłość zawodów jest Ryuji Takahashi.

Zdolność obserwacji

Takahashi rodzi się 25 lutego 1974 roku jako najmłodszy z trójki rodzeństwa. Rodziców niepokoi fakt, że rosnący szkrab zupełnie nie reaguje na ich słowa. Po serii badań okazuje się, że Ryuji jest głuchoniemy. Jako dorastający chłopiec robi jednak wszystko, by żyć i funkcjonować tak jak inne dzieci. Dzięki wytężonej pracy opanowuje trudną sztukę czytania z ruchu warg, a także podstawy języka migowego. W wieku dziewięciu lat bez problemu porozumiewa się z otoczeniem. Z pasją uprawia narciarstwo alpejskie, ale nie jest w stanie usłyszeć dźwięku sygnału startowego. Ojciec, widząc, że na dwóch deskach czuje się jak ryba w wodzie, zapisuje go zatem do sekcji skoków narciarskich, gdzie trafia pod skrzydła trenera Hirotoshiego Ishidaki. Takahashi, podobnie jak inne osoby z wadą słuchu miewa problemy z utrzymaniem równowagi, a na dojeździe i podczas lotu na nartach jest to kluczowa sprawa. Ale szkoleniowiec opracowuje dla niego zestaw ćwiczeń z wykorzystaniem deskorolki, które niwelują te problemy. 

- Miał mocno wyostrzoną zdolność obserwacji. Oglądając w locie Kazuyoshiego Funakiego, bez problemu był w  stanie powtórzyć jego ruchy. Robił wszystko, by niepełnosprawność go nie zdominowała - opowiadał 87-letni dziś trener Ishidaka. Jako dorosły człowiek Takahashi łączył skoki narciarskie z pracą technika dentystycznego w jednej z klinik w Sapporo. Rano szedł na skocznię, po południu jechał do pracy, by robić protezy zębowe. Do domu wracał późną nocą. W przeciwieństwie do zawodników trenujących w zespołach korporacyjnych nie miał sponsora. Za buty, narty i kombinezon musiał płacić z własnej kieszeni. Przez szereg lat nie wyróżnia się na skoczniach niczym szczególnym, ale w sezonie 1997/98 osiąga naprawdę niezłą formę. 

"Każdy sportowiec chce być gwiazdą"

18 stycznia 1998 roku wygrał w Sapporo zawody Pucharu Kontynentalnego. O blisko 15 punktów pokonał późniejszego złotego medalistę olimpijskiego w drużynie, Takanobu Okabe. Nieco ponad dwa tygodnie później dostaje swoją jedyną, jak się później okaże, szansę występu w Pucharze Świata. Trzeba przyznać, że ją wykorzystuje. Na Okurayamie zajmuje 13. miejsce. Wyprzedza kilku późniejszych drużynowych medalistów olimpijskich, jak na przykład Stefana Horngachera, Svena Hannawalda czy Martina Hoelwartha.

Marzy o tym, by wystąpić w igrzyskach olimpijskich, ale to co osiągnął to, rzecz jasna było za mało. Japonię reprezentuje wówczas wybitnie utalentowana generacja skoczków i przebicie się z drugiego szeregu do pierwszej reprezentacji jest praktycznie niemożliwe. Dostał się jednak do grona skoczków testowych, którzy mieli przecierać tory olimpijczykom. Nie był z tego powodu szczęśliwy. - Szczerze mówiąc, nie chciałem być przedskoczkiem, powołanie do tej grupy nie zrobiło na mnie wrażenia. Nie czułem się szczęśliwy, latając dla innych. Każdy sportowiec chce być gwiazdą - przyznał po latach. Ale nie mógł wiedzieć, jak znaczącą rolę odegrają na tych igrzyskach skoczkowie testowi.

A jednak złoto

Trwa przerwa w konkursie drużynowym podczas igrzysk olimpijskich w Nagano. Przedskoczkowie dają z siebie wszystko, walcząc o rozegranie drugiej serii i przedłużenie japońskich marzeń o złocie. - Poczułem, że chcę włączyć się do tej gry. To był pierwszy raz, kiedy chciałem polecieć dla kogoś innego. Nadeszła moja kolej, siedząc na belce poczułem idealny wiatr w twarz - wspominał w rozmowie z portalem Yomiuri.co.jp. W swojej próbie uzyskał 131 metrów. To był jeden z najdłuższych skoków tego dnia. Dzięki dobrej postawie testerów, druga seria dochodzi do skutku. Podczas niej Japończycy skaczą jak z nut. Harada rehabilituje się za wpadkę z pierwszej serii, uzyskując 137 metrów. Azjaci wygrywają zawody, wyprzedzając o ponad 40 punktów drugich Niemców. Cały stadion płacze ze szczęścia. Był to setny złoty medal olimpijski dla Japonii, licząc igrzyska zimowe i letnie. Mistrzowie olimpijscy podkreślają wagę wyczynu przedskoczków, a Takahashi niedługo po igrzyskach otrzymuje list pochwalny od burmistrza miasta Sapporo, który zaczynał się od słów: "Jesteś bohaterem". - Byłem zdezorientowany. Nie byłem przecież medalistą, a tylko jednym z 25 przedskoczków - "opowiadał" niedawno.

Skoki narciarskie nie należą w Japonii do najbardziej popularnych dyscyplin sportowych, niemniej sukcesy tamtejszych skoczków osiągnięte podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Nagano w 1998 roku noszą status legendarnych. 7 maja 2001 roku na ekrany japońskich kin wszedł film fabularny Dusza Hinomaru, który opowiada, o tym co działo się na skoczniach w Hakubie prawie trzy dekady temu właśnie z perspektywy ratujących konkurs drużynowy japońskich przedskoczków. Głównym bohaterem jest Jinya Nishikata, uczestnik igrzysk w 1994 roku, któremu za sprawą skoku Harady złoto przeszło koło nosa. Z powodu ciężkiej kontuzji nie był w stanie zakwalifikować się do japońskiej kadry na olimpiadę w Nagano, ale dołącza do grona przedskoczków walczących z powodzeniem o rozegranie drugiej serii zawodów zespołowych. 

Skakał do czterdziestego roku życia

Ryuji za cel postawił sobie występ w igrzyskach w Salt Lake City, zaplanowanych na 2002 rok. Zaczął mieć jednak problemy zdrowotne. Odczuwał drętwienie dolnej części pleców i nóg. Po tym jak zmieniły się międzynarodowe przepisy dotyczące długości nart, posypała mu się technika, nad którą pracował całe lata. Do tego, z powodu roszad personalnych, stracił pracę w klinice dentystycznej. Wszystkie te czynniki sprawiły, że zamiast szykować się do kolejnych igrzysk odłożył narty na bok i podjął pracę w firmie zajmującej się materiałami budowlanymi. Ale stara miłość nie rdzewieje. W 2006 roku, po sześciu latach przerwy wrócił na skocznię. Za namową kolegi zatrudnił się w Toyota Motor Corporation Hokkaido i skakał aż do czterdziestego roku życia. Nigdy jednak nie dane mu było wystartować poza Japonią.

- Niepełnosprawność nie musi wiązać się z deficytem czegokolwiek, nie chcę żeby tak była traktowana. Dzięki skokom mogłem pokazać całemu światu, że nie ma rzeczy niemożliwych. Od czasu do czasu, jakiś nieznajomy zatrzymuje mnie w supermarkecie i mówi: „Jesteś Takahashi prawda?”. Wtedy przypominam sobie tamten dzień. Zastanawiam się, co udało mi się zostawić w sercach ludzi. Jestem wtedy zawstydzony, ale i trochę dumny - przyznaje Ryuji w rozmowie z portalem Yomiuri.co.jp.

Czytaj też: Dostał organy od dwóch żywych dawców - jak były skoczek uciekł przed śmiercią