Strona główna • Norweskie Skoki Narciarskie

„Nie wykorzystujemy potencjału drużyny” – Forfang o przełomie w karierze i konflikcie w reprezentacji

– Wiele razy traciłem wiarę – mówi o pięcioletnim oczekiwaniu na powrót na podium Johann Andre Forfang. 28-letni Norweg, w rozmowie z naszym portalem, opowiada o trudnym powrocie do czołówki, problemach norweskich skoków, a także rekordowym locie Ryoyu Kobayashiego.


Kinga Marchela: Co słychać w trakcie wiosennej przerwy od skoków?

Johann Andre Forfang: Wspólnie z moim bratem i Andreasem Stjernenem sporo gramy w golfa. Uczą mnie tego sportu i czuję, że staję się coraz lepszy. Stjernen został teraz profesjonalnym golfistą, trenuje bardzo regularnie. Ja dopiero się uczę. Gram właściwie od czterech czy pięciu lat, chociaż pierwszy raz spróbowałem tego sportu w wieku 15 lat. Gram też teraz trochę w tenisa i próbuję różnych nowych sportów.

A co z Twoim kanałem YouTube? Przez pewien czas byłeś tam bardzo aktywny, a potem przestałeś publikować filmy. Nie chcesz do tego wrócić, gdy masz teraz więcej wolnego czasu?

Dużo o tym myślę, ale mam problemy z prokrastynacją. Chciałbym prowadzić ten kanał naprawdę porządnie, a to wymaga dużego zaangażowania i kreatywności. Czekam na to, by moje nastawienie znów sprzyjało kreatywności. Bardzo chciałbym wrócić do tego projektu w niedalekiej przyszłości.

Niektórzy nawet po zakończeniu sezonu nie mogli rozstać się ze skokami. Wszyscy widzieliśmy, czego w Islandii dokonał Ryoyu Kobayashi. Jak odebrałeś jego wyczyn?

Uwielbiam go! Cieszę się, że Ryoyu i Red Bull coś takiego zrobili. Czuję, że to pcha nasz sport we właściwym kierunku. Oczywiście, jakaś część mnie zazdrości mu, że mógł czegoś takiego dokonać. Uważam, że zapisał się na kartach historii. To naprawdę ważne wydarzenie na osi czasu skoków narciarskich. Myślę, że już na zawsze będziemy mówić o czasach „sprzed skoku Ryoyu” i „po skoku Ryoyu”.

Gdybyś dostał taką propozycję, zgodziłbyś się bez żadnego zawahania?

Łatwo jest teraz siedzieć i mówić, że poszedłbym w to na całego. Oczywiście, moja dusza skoczka narciarskiego naprawdę chciałaby to zrobić. Gdybym dostał teraz taką możliwość, skorzystałbym z niej. Myślę, że proces myślowy u Ryoyu mógł wyglądać tak, że na początku trudno było mu powiedzieć „tak”, bo myślał o kwestiach bezpieczeństwa. Ale z pewnością miał za sobą naprawdę dobry zespół. Cały projekt wyglądał na bezpiecznie zrealizowany. Został wykonany we właściwy sposób, z właściwymi ludźmi. Myślę, że gdybym miał możliwość zrobienia tego z Red Bullem i świetnymi ludźmi, którzy z nim pracują, bez wahania bym się na to zgodził.

Czy FIS powinna się angażować w takie akcje?

Nie uważam, że FIS musi być częścią takich inicjatyw. To może być zupełnie odrębne wydarzenie. FIS ma Puchar Świata i różne imprezy, jak Turniej Czterech Skoczni czy Raw Air. Zastanawiam się, czy Red Bull zorganizuje kolejne takie akcje, ale mam taką nadzieję. Jest prawdopodobieństwo, że już nigdy czegoś takiego nie zrobią, ale coś mi mówi, że chcą przekroczyć barierę 300 metrów. I z pewnością chcą, żeby to zawodnik sponsorowany przez Red Bulla jako pierwszy tyle poleciał. Chciałbym, żeby FIS zorganizowała takie wydarzenie, ale nie sądzę, że jest to realistyczne. Mogę jedynie liczyć na to, że Red Bull mnie zaprosi.

Skoro już jesteśmy w temacie rekordów, to wróćmy do Pucharu Świata w Willingen. Ustanowiłeś wtedy nowy rekord skoczni i stanąłeś na podium po raz pierwszy od pięciu lat. Powiedziałbyś, że to jeden z najważniejszych momentów tamtego sezonu? A może nawet całej Twojej kariery?

To punkt zwrotny w mojej karierze i mówię to bez cienia przesady. Ciężko pracowałem na to podium i czekałem na nie wiele lat. Wiele razy traciłem wiarę. To było pięć długich lat, ze wzlotami i upadkami, nie tylko na skoczni, ale także poza nią. Ostatni rok był już lepszy – czułem, że znów stać mnie na dobre skoki i byłem naładowany pozytywną energią. Ale były też cztery wcześniejsze lata, gdzie naprawdę brakowało mi pewności siebie i myślałem, że już nie wrócę na wysoki poziom. Tej zimy czułem, że to jest ten moment, że moje skoki są lepsze niż kiedykolwiek. I wiedziałem, że jak tylko pojawi się odpowiednia okazja, jestem w takiej formie, że ją wykorzystam. W Willingen czułem się doskonale. To było tuż po zawodach na Kulm, gdzie przegrałem medal mistrzostw świata w lotach. Byłem bardzo zdeterminowany, by udowodnić sobie, że stać mnie na kolejne dalekie skoki. A Willingen zawsze było jednym z moich ulubionych miejsc, już wcześniej wygrywałem na tej skoczni, więc naprawdę wiele dla mnie znaczył ten dzień. Mogę powiedzieć, że to był najważniejszy moment w mojej karierze. Mam w swoim dorobku medale, ale umieściłbym te wydarzenia na równym poziomie, bo to zwycięstwo w Willingen było dla mnie specjalne.

Analizowałeś, skąd brała się ta niestabilność w skokach? Zdarzały Ci przecież przez te 5 lat dobre skoki w treningach czy kwalifikacjach, ale trudno było przełożyć to na konkursy. Czy dużą rolę odegrała tu głowa?

Tak, to był w stu procentach problem mentalny. Moja sprawność fizyczna była dobra przez wszystkie lata, podczas których zmagałem się z brakiem wyników. Bariera była w głowie i jest wiele powodów, przez które się tam pojawiła. Od sytuacji z życia osobistego do wielu lat bez wyników, gdy czułem, że na te wyniki zasługuję. Pracowałem ciężko, a nic nie osiągnąłem. To trudne do zniesienia psychicznie. Przez wszystkie te lata w mojej głowie toczyła się walka i wiele rzeczy się do tego przyczyniło.

Pojawiły się wtedy myśli o zakończeniu kariery? Miałeś już ułożony plan B, w razie gdybyś pewnego dnia stwierdził, że nie chcesz już dalej tego robić?

Tak i nie. Nigdy chyba tak w pełni poważnie o tym nie myślałem. Nie przeszła mi przez głowę myśl w stylu: „To ten moment, by się pożegnać, zacząć robić coś innego”. Oczywiście, czasem pojawiają się takie myśli, że może łatwiej byłoby odpuścić i zająć się innymi sprawami. Ale nigdy nie uważałem, że to najrozsądniejsza droga – rzucić skoki narciarskie. Więc, choć miałem momenty zwątpienia, nigdy nie myślałem o tym, co robiłbym, gdybym tak szybko zakończył karierę. Zawsze byłem wierny mojemu planowi A. Ale nie jest to łatwe, szczególnie gdy wyniki są złe, a pieniądze małe. Musisz wtedy myśleć, co zrobić, by opłacić rachunki. Skoki narciarskie to w tym aspekcie trudny sport, szczególnie dla Norwega. Nie mam osobistego sponsora, który by mi płacił, więc jedyne, na czym zarabiam to wyniki w Pucharze Świata. Kiedy nie ma wyników, nie ma też pieniędzy. I wtedy zadajesz sobie pytania: co teraz? Co mogę zrobić?  Miałem na tyle szczęścia, że udało mi się mimo wszystko kontynuować karierę i teraz łatwiej mi patrzeć w przyszłość.

Co pomogło Ci w radzeniu sobie z trudnymi momentami? Wsparcie bliskich, miłość do skoków czy może coś innego?

Miłość do skoków nigdy nie osłabła. Zawsze byłem zmotywowany, by wrócić do czołówki, ale poziom tej motywacji się zmieniał. Raz było lepiej, raz gorzej, lecz nigdy nie przestałem walczyć o ten powrót. Na pewno nie poradziłbym sobie z tym sam. Wróciłem do czołówki dzięki ludziom, którzy byli wokół mnie. Nie byłoby mnie tu, gdyby nie moi najbliżsi – rodzina, przyjaciele i moja dziewczyna. Mam od niej największe wsparcie. Wspiera mnie w dążeniu do moich celów, co też ułatwia radzenie sobie z trybem życia skoczka narciarskiego. Całe to podróżowanie nie jest dla każdego. Nie wystarczy, że ja będę tego chciał. Muszę mieć wsparcie w domu i wiedzieć, że moja dziewczyna to akceptuje.

Gdy nie pojechałeś na igrzyska do Pekinu, mówiłeś, że jesteś już w takim wieku, gdzie trudno jest wybiegać daleko w przyszłość i stawiać sobie długoterminowe cele. Zeszłej zimy Pius Paschke, Daniel Huber, a przede wszystkim Noriaki Kasai pokazywali nam, że granica wieku w skokach narciarskich się przesuwa. Zmieniło to Twoje podejście?

Zdecydowanie. Ale czuję to też sam, po swoim ciele. Byłem już wyżej klasyfikowany w generalce Pucharu Świata, ale to był mój najlepszy sezon, moje najlepsze skoki. Nigdy nie byłem lepszym skoczkiem narciarskim. Mój poziom jest o wiele wyższy niż poprzednie, gdy myślałem, że jestem w najlepszej formie. To sprawia, że czuję, że czeka mnie jeszcze wiele lat ze skokami. Oczywiście, czuję czasem obciążenie w kolanach czy plecach, bo skaczę już od wielu lat. Ale dopóki mam te rzeczy pod kontrolą, nie widzę powodu, by szybko rozstawać się ze skokami.

Właśnie, skaczesz już od wielu lat i masz duże doświadczenie. Podczas konkursu w Willingen warunki były dość ekstremalne – silny wiatr i rozpływające się tory. Łatwiej jest wtedy, z takim wieloletnim doświadczeniem, usiąść na belce i oddać skok czy pojawia się czasem myśl: „Chyba lepiej odpuścić i nie ryzykować”?

Jedno i drugie. Doświadczenie odgrywa w tym sporcie olbrzymią rolę. To, czy skakałeś już na tej skoczni, czy doświadczyłeś już niejednokrotnie trudnych warunków, ma wpływ na to, jak mentalnie podejdziesz do danego konkursu. Ja mam to szczęście, że startuję regularnie w Pucharze Świata od 2014 roku. Zdobyłem już wiele doświadczenia i skakanie w takich warunkach, jakie chociażby były w Willingen, jest łatwiejsze. Czasem jednak są takie konkursy, gdzie zastanawiasz się, czy uda się rozegrać chociaż jedną serię i po cichu liczysz, że może jednak wrócisz wcześniej do domu. To też wymaga pewnego doświadczenia, by być mentalnie przygotowanym na takie oczekiwanie i nie wytracić skupienia.

Inny ważny moment tego sezonu to z pewnością triumf w Oslo. Wygrałeś na Holmenkollen podczas Raw Air i było to Twoje pierwsze pucharowe zwycięstwo w Norwegii. Jak wiele to dla Ciebie znaczyło?

Niedzielny konkurs na Holmenkollbakken to chyba jedne z najbardziej tradycyjnych zawodów w skokach. Czułem olbrzymią dumę, że udało mi się tam wygrać. I na dodatek odnieść dwa zwycięstwa w jednym sezonie, co było dla mnie czymś nowym. Naprawdę cieszyłem się, że jestem na tak wysokim poziomie w tym ostatnim okresie sezonu. Zwycięstwo w Holmenkollen było prawdopodobnie najważniejszym, po Willingen, wydarzeniem tego sezonu.

My zapamiętamy go także z Waszego wystąpienia przeciwko trenerowi Alexandrowi Stoecklowi. Jakie macie dzisiaj relacje?

Nie rozmawiałem z nim od konkursów w Planicy. Sytuacja jest trudna, bo nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Mam nadzieję, że uda się podjąć taką decyzję, z której będą zadowolone wszystkie strony.

Myślisz, że już niedługo zaczniecie pracę z nowym trenerem? Czy Norweski Związek Narciarski bierze pod uwagę Wasze zdanie przy ustalaniu składu sztabu szkoleniowego na kolejny sezon?

Nie wiemy, z kim będziemy trenować. Nie mamy w tym aspekcie zbyt dużo do powiedzenia. Nikt jeszcze nie rozmawiał z nami w celu pełnego podsumowania sezonu. Teraz omawia to między sobą cały sztab, a później przyjdzie kolej na zawodników, byśmy też mogli wyrazić swoją opinię. Oczywiście związkowi zależy na tym, by słuchać zawodników i myślę, że jeśli będziemy mieli jakieś życzenia czy uwagi co do trenera, to raczej nas wysłuchają.

Ostatnie lata nie były dla Ciebie łatwe, więc może pojawiły się u Ciebie jakieś myśli, że zmiana szkoleniowca może być dobrym rozwiązaniem?

Od wielu sezonów nie wykorzystujemy potencjału drużyny. Oczywiście, mieliśmy Halvora Egnera Graneruda, ale spójrz na zeszłoroczną klasyfikację generalną. Po Granerudzie kolejnym Norwegiem byłem ja, na szesnastym miejscu. Nie radzimy sobie najlepiej. I to właśnie, wraz z chłopakami z kadry, chcieliśmy w tym sezonie przekazać – pewne rzeczy nie działają tak, jak powinny. Kariera skoczka narciarskiego jest dość krótka, więc trzeba czasem podejmować działania, które pozwolą osiągnąć jak najlepsze wyniki i dadzą zawodnikom szansę. To była nasza motywacja w tych wszystkich chaotycznych sytuacjach, które pojawiły się tej zimy. Ale to nie zaczęło się tej zimy. Trwa już od wielu lat.

Wiemy też, że norweskie skoki mają również problemy z finansami. Czy ma to wpływ na Twoje podejście do przygotowań do kolejnego sezonu?

Teraz korzystam jeszcze z wiosennej przerwy i staram się o tym zbyt dużo nie myśleć. Jest w tej sytuacji wiele pytań bez odpowiedzi. W Oslo zebrał się zespół, który ma o tym wszystkim dyskutować. Uważam, że jako sportowiec nie powinienem się w to tak bardzo angażować, bo to nie moja działka. Ja zamierzam się skupić na przygotowaniach do kolejnego sezonu i dać z siebie wszystko w tym procesie. Trzeba pozwolić się tym zająć osobom, które najlepiej się na tym znają.

Nie da się jednak ukryć, że generalnie skoki narciarskie są w trudnym momencie. Próba Ryoyu to jedno, jednak w minionym sezonie wyraźnie obserwowalny był spadek zainteresowania kibiców. Czy to problem, z którym świat skoków musi się teraz zmierzyć?

Tak, z pewnością. Dawniej skoki narciarskie były interesujące dla ludzi, bo przesuwaliśmy granice. To był najbardziej ekstremalny sport spośród tych, które można było oglądać w telewizji. Teraz te granice przesuwają inni, np. BASE jumping czy inne sporty ekstremalne. Rynek jest przesiąknięty takimi zjawiskami, a konkurencja jest duża. Skoki narciarskie muszą się dzielić blaskiem reflektorów z innymi. I tu znów możemy wspomnieć o skoku Ryoyu, który sprawił, że zatoczyliśmy koło. Wracamy do korzeni. Ryoyu i Red Bull z powrotem doprowadzili ten sport do tego, co uczyniło go wyjątkowym. Myślę, że ten dzień, w którym Ryoyu ustanowił nowy rekord, był bardzo ważny dla dotarcia do młodszej, i szerszej, publiczności. Musimy nauczyć się mówić ich językiem i pokazywać, że skoki dalej są sportem ekstremalnym. Formaty, które mamy dzisiaj w FIS, jak Puchar Świata czy Turniej Czterech Skoczni, są bardzo tradycyjne. Ludzie oglądają je ze względu na tradycję, a żeby przyciągnąć nowych odbiorców, nie można być tak przywiązanym do tradycji. Piękno naszego sportu polega na tym, że możemy być jednocześnie innowacyjni i tradycyjni. Trzeba to zbalansować. Myślę, że musimy się skłaniać ku temu, co robi Red Bull, bo Puchar Świata FIS to nie jedyna droga. Myślę, że wyczyn Ryoyu doskonale to pokazał.

Także Wy, jako reprezentacja Norwegii, robicie sporo dla popularyzacji skoków. Wpuściliście kamery FIS na swojego Sylwestra, rozmawiacie z dziennikarzami pomiędzy pierwszym a drugim skokiem, czego przykładowo nie robią polscy zawodnicy. Czy takie działania są pomocne w kreowaniu wizerunku skoków i przyciąganiu nowych odbiorców?

Nie chcę krytykować polskich zawodników, bo myślę, że mają powody do takiego zachowania. Są u siebie w kraju znacznie większymi gwiazdami niż my u siebie. To zrozumiałe, że bycie dostępnym przez cały czas może być czymś przytłaczającym. Dla nich presja z zewnątrz jest znacznie większa niż ta, której doświadczam ja czy moi koledzy. Ale jednocześnie, musimy pamiętać, że funkcjonujemy dzięki tej popularności, którą zdobywamy na zewnątrz. Musimy w pewnym stopniu spełniać oczekiwania ludzi, którzy oglądają skoki, bo inaczej ten sport umrze. Myślę, że musimy być odpowiedzialni i dostępni dla mediów i fanów tak bardzo, jak tylko się da. Bo jesteśmy trochę jak cyrk. Nie jesteśmy takim sportem jak narciarstwo alpejskie, które ma na zapleczu sektor przemysłowy. Oni sprzedają swój sprzęt i na tym zarabiają. My musimy zarabiać na naszej popularności, głównie w telewizji i mediach społecznościowych. Musimy być odpowiedzialni i być otwartymi oraz dostępnymi dla ludzi.

Szczególnie, że przed Wami mistrzostwa świata na własnej ziemi. W Trondheim. Ekscytuje Cię perspektywa domowego startu w tak ważnej imprezie?

Oczywiście. Mieszkam w Trondheim od 2011 roku, więc przez całe dorosłe życie był to mój dom. Dużo trenowałem na Granaasen, zanim zaczęli jej przebudowę. To skocznia bliska mojemu sercu. Wystartować na niej podczas mistrzostw świata to prawdopodobnie największy cel w mojej karierze. Na tym skupiam teraz całą swoją uwagę i, jeśli zakończę te mistrzostwa sukcesem, to będzie to kluczowy moment mojego życia. Już nie mogę się tego doczekać.

A co dalej?

Chciałbym być skoczkiem narciarskim jeszcze przez wiele lat. Wiele osób pyta mnie, czy przede mną kolejny sezon, ale ja nigdy nie byłem bliski rezygnacji, nawet w tych trudnych momentach. Myślę, że przede mną jeszcze wiele lat. Tak jak wspomniałem przed chwilą, dużym celem są dla mnie mistrzostwa w Trondheim. Oczywiście myślę też o igrzyskach, ale na razie skupiam się na tym pierwszym wydarzeniu. To mój priorytet. Potem chciałbym po prostu konsekwentnie utrzymywać się na najwyższym poziomie, walczyć o podium co weekend, aż do końca kariery. I być jednym z najbardziej utytułowanych skoczków w ostatnich latach. To mój cel.