Co z modernizacją skoczni "giganta" w Ironwood?
Wieloodcinkowa telenowela na temat modernizacji skoczni w Ironwood, mającą być według nowej nomenklatury "skocznią gigantem", zdaje się nie mieć końca. O to jaki jest obecny status obiektu i jego remontu, zapytaliśmy tamtejszego działacza, Boba Jacquarta.
Przypomnijmy, że przed dwoma laty włodarze obiektu otrzymali od stanu Michigan fundusze w wysokości 20 milionów dolarów przeznaczonych na przywrócenie do użytku obiektu Cooper Peak. Arena miała posiadać parametry K-161 i HS 180 i być pierwszą (bądź drugą w zależności od sytuacji z przebudową skoczni w Harrachovie) "skocznią gigantyczną", czyli obiektem pośrednim pomiędzy skocznią dużą a skocznią do lotów narciarskich. W czerwcu 2023 roku na teren obiektu miał wjechać w końcu ciężki sprzęt, a jesienią miały tam zostać oddane, na igelicie, pierwsze skoki. Niestety szalejąca inflacja sprawiła, że pierwotny kosztorys modernizacji trzeba było wyrzucić do kosza, a w celu rozpoczęcia przebudowy konieczne okazało się pozyskanie kolejnych funduszy.
W lutym tego roku, tuż przed Pucharem Świata w Lake Placid odbył się szereg spotkań z władzami stanu, a w części z nich uczestniczył Sandro Pertile. - Spotkania przebiegły pomyślnie, mogę powiedzieć, że lepiej niż oczekiwano - mówi Bob Jacquart, działacz z Ironwood. - Dołączyli do mnie nie tylko Sandro Pertile, ale także Clas Brede Brathen i Rex Bell z USA Nordic. Spotkaliśmy się z 27 senatorami i przedstawicielami innych władz stanowych, w tym z naszą gubernator Gretchen Whitmer podczas 17 spotkań indywidualnych lub grupowych. Być może efekty tych spotkań będzie można nazwać ogromnym sukcesem, ale czy tak się stanie, dopiero się okaże. Decyzję, co do otrzymania potrzebnego nam dofinansowania mamy poznać pod koniec czerwca. Pozostaje nam więc teraz tylko na nią czekać - wyjaśnia Jacquart.
Skocznia do lotów na górze Cooper Peak w Ironwood stanęła w 1969 roku. Był to piąty tego typu obiekt na świecie (Certak w Harrachowie powstał dopiero w 1979 roku). Amerykański mamut od początku istnienia ustępował jednak znacznie pod względem możliwości dalekiego latania swoim europejskim odpowiednikom. Jego pierwszy rekord z 1970 roku należał do Zbynka Hubaasa i wynosił 134 metry, podczas gdy na Kulm osiągano wtedy ponad 140-metrowe odległości, w Vikersund i Oberstdorfie lądowało się w okolicach 150 metra, a rekord Velikanki wynosił 165 metrów. Krótki czas kiedy Copper Peak mógł konkurować ze swoimi europejskimi odpowiednikami, miał miejsce w połowie lat 70-tych. W 1976 roku rekord obiektu ustanowiony przez Hansa Georga Aschenbacha wynosił 154 metry, taki sam miała wtedy skocznia Vikersundbakken, a rekord austriackiej skoczni Kulm był nawet o 3 metry krótszy. Później jednak kiedy europejskie skocznie opanowała gorączka pogoni za rekordami, a Copper Peak zaczął pozostawać w tyle.
Skocznia nie była wyjątkowo mocno eksploatowana, nie cieszyła się aprobatą FIS-u, uważana była za bardzo niebezpieczną, więc rzadko powierzano Amerykanom organizację konkursów lotów. W ciągu 24 lat funkcjonowania obiektu, od 1970 do 1994 roku zaledwie dziesięciokrotnie rozgrywano tam międzynarodowe zawody. Nigdy nie odbyły się tutaj mistrzostwa świata w lotach. W 1981 roku jeden jedyny raz do Ironwood zawitał Puchar Świata. Ostatnimi zawodami rozegranymi na tym obiekcie były konkursy Pucharu Kontynentalnego z 1994 roku. Najdłuższy oddany skok podczas tego weekendu, a zarazem na przestrzeni całej historii skoczni, miał wynosić 164 metry. Po tym wydarzeniu grono zarządzające skocznią do lotów Cooper Peak w amerykańskim Ironwood postanowiło zrobić rok przerwy w funkcjonowaniu obiektu. W tym czasie planowano dokonać niezbędnych napraw i spłacić 300 000 dolarów długu. Przerwa w sposób nieplanowany przeciągnęła się jednak i trwa do dziś. Od czasu oddania ostatniego skoku arenę odwiedzają tylko turyści, którzy z wysokości 470 metrów podziwiają panoramę okolicy.