Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Adam Małysz o powstaniu "Team Stoch": To przyszłość sportu

W piątek oficjalnie poznaliśmy skład indywidualnego sztabu trenerskiego Kamila Stocha na sezon 2024/2025. Jednym z uczestników konferencji prasowej w Szczawnicy był Adam Małysz. Prezes Polskiego Związkiego Narciarskiego opowiedział o kulisach powstania zespołu, jego finansowaniu oraz o relacjach z Kadrą Narodową A Thomasa Thurnbichlera.


Na konferencji nie mogło zabraknąć nawiązań do lat 2009-2011, kiedy to obecny prezes Polskiego Związku Narciarskiego posiadał własny sztab szkoleniowy, dowodzony przez Hannu Lepistoe: - Na pewno same początki są bardzo ciężkie i ja podejmując taką decyzję musiałem być w stu procentach tego świadomy. Nie uważałem wtedy, że Łukasz Kruczek jest złym trenerem. Po prostu potrzebowałem czegoś innego, dla siebie. Łukasz był moim kolegą, ciężko mu było narzucić mi pewne rzeczy. Doskonale wiem jak dzisiaj wygląda współpraca indywidualna, a jak wygląda w grupie. Oczywiście zalety całej grupy też są, ale jeśli - tak jak Kamil to powiedział - masz osoby, które są w stanie skoncentrować się tylko i wyłącznie na tobie, to zupełnie inaczej to wygląda. Zawsze te mniejsze grupy mają zdecydowanie lepiej.

- Oczywiście, nie każdy sobie może na to pozwolić. Mimo wszystko coś trzeba osiągnąć, żeby móc wtedy negocjować, czy to ze związkiem, czy nie tylko, żeby taki team powstał. Tak jak Kamil powiedział, rozmawialiśmy już na początku roku, później jeszcze w Planicy. W zasadzie odnosiło się to w ogóle do tych trzech naszych starszych zawodników [również Dawida Kubackiego i Piotra Żyły - przyp. red.], którzy są w kadrze. Wszyscy wtedy powiedzieli, że raczej chcą spróbować. Kamil jeszcze dodał, że on na razie nie chce w ogóle o skokach myśleć, żeby przez 1-2 miesiące się w ogóle do niego nie odzywać. Mówię "okej, zobaczymy". Byłem zaskoczony jak do mnie zadzwonił w połowie kwietnia i mówił, że jedzie na urlop, ale on faktycznie przemyślał wszystko i chciałby spróbować iść swoją drogą. Zatem już trochę wiedziałem, że coś jest na rzeczy.- przyznaje czterokrotny mistrz świata w skokach narciarskich.

- Potem się dowiedziałem z mediów, że Michal dołączy do tego teamu. Na początku nie do końca byłem przekonany, że tak się stanie. Dochodziły do nas głosy, że jeżeli Michal nawet zrezygnuje ze współpracy ze Stefanem Horngacherem w Niemczech, to może zostać dyrektorem sportowym w Czeskim Związku Narciarskim i tak dalej. Jak przyszła informacja, że rezygnuje, to mówiłem sobie "pewnie idzie do Czech". A później jak Kamil wrócił i się spotkaliśmy, to już podjęta została decyzja, że będzie to Łukasz i Michal - zdradza prezes PZN.

- Oczywiście dla nas to nie była łatwa sytuacja, musieliśmy przede wszystkim szukać pieniędzy. To nie jest tak, że my w tym momencie możemy odebrać Thomasowi jakąś kwotę i przekazać na Kamila. Jakieś środki na same przygotowania gdzieś tam odłożyliśmy, ale do tego dochodzi cały sztab, organizacja i samochody i tak dalej. Jeszcze do końca to nie jest pozapinane na sto procent, ale mam nadzieję, że uda się to na tyle wypracować, że będzie to funkcjonowało - stwierdza Małysz.

- Fajnie, że Kamil rozpoczął treningi. Myślę że najważniejsze było to, że jak spotkaliśmy się z Kamilem w Zakopanem, to widziałem uśmiech na jego twarzy. To pokazało, że jest to krok w dobrą stronę, bo jak zawodnik jest zadowolony, ma poczucie powrotu tej przyjemności z tego, że będzie trenował, to ja twierdzę, że to jest już przynajmniej połowa sukcesu. W moim przypadku było bardzo podobnie. Mam nadzieję, że to będzie dobrze funkcjonować. Oczywiście, zawsze pojawią się jakieś problemy, ale jesteśmy od tego, żeby je rozwiązywać - zapowiada "Orzeł z Wisły".

Czy zatem mogą również powstać "Team Kubacki" i "Team Żyła"? - Nie, nie powstaną. Jak rozmawialiśmy w Planicy na ten temat, to chłopaki stwierdzili, że chcą dać szansę trenerowi Thurnbichlerowi. Oczywiście były lepsze i gorsze chwile. W większości kwestią, która gdzieś tam nie pasowała, to była przede wszystkim komunikacja. To, co u nas, Polaków, bardzo często jest właśnie trudnością, że przede wszystkim nie potrafimy rozmawiać i się dogadywać. Oni dostali też trochę indywidualny tok przygotowania. To też miało być przygotowane dla Kamila. Więcej czasu będą trenować w domu, w bazach. Będą jeździć tylko na poszczególne zgrupowania i wyjazdy. I gdzieś tam im to spasowało. Przynajmniej takie dostałem informacje. Oni też już rozpoczęli przygotowania, trenują.

- Musimy przyznać, że Kamil to jest wyjątek. To jest zawodnik nieprzeciętny, który bardzo dużo osiągnął, ale też bardzo dużo zrobił dla Polskiego Związku Narciarskiego. Jest to więc zupełnie inna sytuacja. Gdyby to miał być jeden team, tak jak na początku gdzieś słyszałem w mediach, że tych trzech zawodników będzie osobno trenować, to wtedy można byłoby to jakoś tam udźwignąć. W momencie, jeśli jest tworzony Team Kamila, to na pewno tych dwóch zawodników do niego tam nie dołączy. Tym bardziej, że dofinansowanie teraz już jest rozłożone i to, co mamy do przekazania na Team Kamila, na pewno nie znajdziemy już teraz na tych zawodników dodatkowych. Jednak myślę, że w tym momencie to już tam zaczęło funkcjonować i nie ma dłużej takiej potrzeby - przyznaje Małysz.

A jak prezentuje się kwestia finansowania zespołu Kamila Stocha? - Michał jeszcze nie ma umowy jako takiej, dlatego że my szukamy cały czas pieniędzy na głównego trenera. To jednak są spore pieniądze, żeby zapewnić przygotowanie całego tego teamu. Są fundusze na szkolenie, wyjazdy, samochody. Jest Kacper Skrobot, który był zatrudniony w Polskim Związku narciarskim. Łukasz, który złożył rezygnację, ale wrócimy z powrotem z nim do umowy. Póki co Kamil z "Dodem" się dogaduje, ale mam nadzieję, że znajdziemy szybko takiego sponsora, który pokryje również wynagrodzenie Michala. Na razie Michal pracuje "za free" (śmiech) W tym momencie ta sytuacja nie jest w stu procentach do końca wyjaśniona, ale mamy potencjalnych sponsorów, z którymi rozmawiamy. To wszystko się działo dosyć szybko, te półtora miesiąca minęło dosyć intensywnie. Poszukiwaliśmy sponsorów na to, żeby faktycznie to wszystko udźwignąć. Jesteśmy na bardzo dobrej drodze, tylko tak jak powiedziałem, potrzebujemy jeszcze trochę czasu na to, żeby dograć to już w stu procentach.

Prezes PZN przyznał, jak będą wyglądały relacje pomiędzy kadrą Thurnbichlera i zespołem Stocha oraz kwestia wyboru kadry na zawody: - Kamil jest prawowitym członkiem kadry, czyli de facto jest normalnym kadrowiczem. Póki co zarząd Polskiego Związku Narciarskiego podjął decyzję, że o tym będzie decydował trener główny, czyli Thurnbichler. Są oczywiście w tym momencie z tym drobne problemy. Myślę, że się gdzieś w trakcie sezonu to się rozwiąże. Jeśli chodzi o samo puszczanie z belki startowej, to chyba nie ma to znaczenia i tutaj raczej pierwszy trener zawsze puszcza zawodnika. Jeżeli chodzi o samego Michala, czy cały team, na pewno te możliwości są bardzo różne. To nie chodzi o to, że oni muszą jeździć całym teamem, tym bardziej że oni będą stanowić jedność. Kamil przygotowuje się osobno, ale cały czas jest w teamie i myślę, że też tak będzie podczas sezonu.

- Jeśli nabierasz właśnie tej pewności siebie, przywracany ci jest uśmiech na twarzy i przychodzisz na ten trening nie po to, żeby go zrobić, ale żeby go zrobić z przyjemnością i wierzysz w to głęboko, że jeśli idziesz tą drogą, to to wypali, to jest to już nawet nie 50, a więcej procent sukcesu. Michał i Łukasz to osoby, które z Kamilem już współpracowały. I to nie jest tak, że obecny trener główny jest zły. Chodzi o to, że ty potrzebujesz często czegoś, co jest zupełnie inne. I tak jak ja wracałem do Hannu Lepisote. On odszedł z Polski ale ja wiedziałem jak mi się z nim pracowało i wiedziałem co on jest w stanie zrobić. Jak ja potrzebuję porady, to on uderzy pięścią w stół i powie "tak i tak to masz zrobić i mnie to nie obchodzi". Z drugiej strony była to też bardzo otwarta osoba. Jeśli mu wytłumaczyłeś "dlaczego tak", to on był nawet w stanie zmienić zdanie - wspomina czterokrotny zdobywca Kryształowej Kuli.

- Tworzenie teamu, który dla ciebie pracuje to jest przyszłość każdego sportu. Może nie dyscyplin drużynowych, jak piłka nożna, siatkówka i tak dalej, ale każdego sportu indywidualnego. Jak chociażby skoków, albo narciarstwa alpejskiego. Tam w zasadzie każdy zawodnik już trenuje bardzo indywidualnie i często jest tak, że przygotowuje się sam, później jest powoływany też na zawody. I czy jedzie z głównym trenerem, czy trenerami współpracującymi z nim to już wtedy nie ma znaczenia. Najważniejsze jest to, żeby mieć chęć do tego treningu. Ja kończyłem karierę mając 33 lata. Kamil dzisiaj ma trochę więcej lat. Sport się zmienił i doskonale jest wiedzieć to, że jeśli będziesz współpracował na takim wysokim poziomie, to wiek naprawdę nie ma w tym momencie znaczenia. Ważne jest to, że ty jesteś w stanie coś zrobić i dalej w to wierzysz - stwierdza "Orzeł z Wisły".

Skoro do Polski powrócił Michal Dolezal, to może naszą kadrę zasili również Alexander Stoeckl, łączony przez media z funkcją dyrektora sportowego? - W tym momencie nie odpowiem na to pytanie. Tak jak już mówiłem, były wcześniej prowadzone rozmowy ze Stoecklem. Ustaliliśmy, że jeśli on będzie na cokolwiek gotowy, to pierwszy się do nas zwróci. Ja nie będę go molestował telefonami.

- Słyszałem, że był w Krakowie, ale póki co się nie zwrócił. Jeśli chodzi o samego dyrektora sportowego, nie wiem czy to akurat taka funkcja, która mogłaby jemu spasować. Myślę, że mimo wszystko potrzebujemy w Polsce kogoś, kto choć trochę zna nasze realia. Oczywiście tak wybitny trener może przy jakimś systemie, rozwoju czy nawet uruchamianej szkole trenerskiej by się przydał, ale to na pewno jest kwestia przyszłości. Jeśli chodzi o Alexandra, to wiem że dopiero niedawno rozwiązała się jego sprawa z Norweskim Związkiem Narciarskim. Zobaczymy. Kiedy w Planicy trochę z nim rozmawiałem, to naprawdę był mocno załamany całą sytuacją, więc jak się podniesie, to może się zwrócić - kończy Małysz.

Korespondencja ze Szczawnicy, Tadeusz Mieczyński i Dominik Formela