"Oczywiście, że bolało" - Eisenbichler o trudach poprzedniego sezonu
Miniona zima była najsłabszą od wielu lat w wykonaniu czołowego dotąd niemieckiego skoczka Markusa Eisenbichlera. 33-letni zawodnik cały sezon spędził poza Pucharem Świata, a w "drugiej lidze" spisywał się w kratkę. Mimo to utrzymał miejsce w niemieckiej kadrze A i ma ambicję powrotu do zmagań elity.
Markus rywalizację w poprzednim sezonie zaczął od Pucharu Kontynentalnego, w którym odnosił przeciętne wyniki, plasując się w drugiej i trzeciej dziesiątce. W czterech startach zajmował kolejno 14, 23, 16, 26 miejsce i stracił nadzieję na rychłe włączenie się do rozgrywek Pucharu Świata. - Liczy się to, co aktualnie zawodnik sobą prezentuje. Liczba medali wiszących w domu nie ma w tej chwili żadnego znaczenia - mówił wówczas Horngacher, odnosząc się do formy mistrza świata z Seefeld. Potem było jeszcze gorzej. Na początku stycznia, w Garmisch-Partenkirchen, Niemiec znalazł się dwukrotnie poza trzydziestką, zajmując 47. i 32. lokatę.
Po tym występie zrobił sobie półtoramiesięczną przerwę od startów, poświęcając się ciężkiemu treningowi. Wrócił odmieniony. W Iron Mountain uplasował się na trzeciej i pierwszej pozycji, w Planicy na piątej i ósmej, a w w Lahti był drugi i pierwszy. Te rezultaty nie umknęły uwadze Stefana Horngachera, który rozważał powołanie Eisenbichlera na finałowe konkursy w Planicy. Ostatecznie reprezentant klubu TSV Siegsdorf zakończył sezon po konkursach Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem.
Jakie tak naprawdę były powody tak słabej formy? - Od czasu do czasu takie sezony się po porostu zdarzają - mówi niemiecki skoczek w rozmowie z portalem Pnp.de. - Podchodzę teraz do tego spokojnie. Miałem pewne problemy fizyczne z kolanem. Do tego dochodziły prywatne sprawy, które odegrały swoją rolę. To, co się działo, nie było przyjemne, ale zaakceptowałem to. Oczywiście skakałem bardzo źle, ale potem powtarzałem sobie, że na świecie są dużo większe problemy niż moje słabe skoki. Pod koniec sezonu wróciłem do dobrej formy.
- Oczywiście, że na swój sposób to bolało, ale taki jest sport. Nie miałem żadnej urazy do trenera reprezentacji. Sport działa zgodnie z zasadą wydajności zawodnika i rozumiałem tę decyzję. Byłem cały czas w kontakcie ze szkoleniowcem kadry i jego asystentami. Nie zostawiono mnie samego - podkreśla mistrz świata z 2019 roku.
- Obecnie nie mogę na nic narzekać, nic mnie nie boli, mam się bardzo dobrze. W kwietniu znów zacząłem trenować, wszystko idzie tak jak powinno, dla mnie sezon może nadchodzić. Od połowy maja skaczemy, to w Stams, to w Bischofshofen, to w Oberstdorfie. Z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Praca jest ciężka, ale jeśli skoki są dobre, to jestem szczególnie zadowolony. Oczywiście zawsze są nowe drobiazgi, które mogę poprawić, muszę nad nimi pracować, aby stale udoskonalać swój system - tłumaczy Eisenbichler.
- Po sezonie odbyłem wiele rozmów z naszymi trenerami. Powiedziałem im, że na początku chciałbym skoczyć w Letnim Grand Prix, we Francji i w Polsce. Następnie odbędzie się obóz w Trondheim w Norwegii, gdzie w 2025 roku zostaną rozegrane mistrzostwa świata. Mogę sobie wyobrazić, że jesienią wezmę udział w cyklu COC Trondheim - Stams - Klingenthal i mam nadzieję, że zdobędę dodatkowe miejsce startowe w Pucharze Świata. Oczywiście, chcę też dobrze wypaść na mistrzostwach Niemiec - wyjaśnia zawodnik.
To cele na lato, a co z zimą? - Wielkim celem są Mistrzostwa Świata w Trondheim, chcę tam być. Wiem jednak, że życie sportowca to nie koncert życzeń. To będzie trudne. Ale pierwszym celem jest być w drużynie w Pucharze Świata od początku i ugruntować swoją pozycję. Nie jest to łatwe, ale jeśli sprawy potoczą się tak, jak toczą się w tej chwili, to widzę wszystko bardzo pozytywnie - zakończył drugi zawodnik Pucharu Świata 2020/21.