Strona główna • Kobiece Skoki Narciarskie

"Oddaję skoki, które mnie cieszą". Polskie skoczkinie po zawodach w Courchevel

Polskie skoczkinie nie wracają z Courchevel z pustymi rękoma. Zarówno Pola Bełtowska jak i Anna Twardosz wskoczyły po razie do czołowej trzydziestki zawodów i zdobył punkty do klasyfikacji generalnej Letniego Grand Prix. 


Pola Bełtowska miała okazję wziąć udział w nieoficjalnym treningu w poniedziałek i oddać cztery skoki. We wtorek, w pierwszym konkursie, po skoku na 104,5 metra zajmowała 22 lokatę. W drugiej części zawodów skoczyła prawie 10 metrów krócej i spadła na 27. miejsce, które zapewniły jej cztery punkty do klasyfikacji generalnej. W środę punktów nie było. Było 88 metrów i przedostatnie 38. miejsce.

- Zapoznanie z tą skocznią było trudne, treningi nie wyglądały najlepiej. Ale nie poddałam się i robiłam, co się dało. W pierwszej serii wtorkowego konkursu oddałam skok, który bardzo się różnił od tych poniedziałkowych i od tego, który oddałam w serii próbnej. Niestety druga seria pokazała, że nie jest jeszcze super. Myślę, że też stres dał się we znaki. W środę stres był jeszcze większy i to chyba było widać. Chciałam bardzo powtórzyć ten skok, który mi się tu udał, ale wyszło jak wyszło - tłumaczy zawodniczka.

Anna Twardosz miała pecha podczas pierwszego konkursu, bo zajęła 31. miejsce, pierwsze, które nie daje awansu do finałowej serii. To niepowodzenie powetowała sobie dzień później, zajmując 20. lokatę, najwyższą w karierze. Taki wynik dały jej dwa dobre skoki na 113,5 i 116,5 m. 

- Środowe skoki różniły się od wcześniejszych praktycznie wszystkim. Ten wtorkowy był wykonany po staremu. Klatka skleiła się z kolanami, wszystko poszło do góry. Takie błędy zdarzają mi się już rzadko. Ogólnie muszę przyznać, że weszłam w ten sezon letni tak jak w żaden inny. Oddaję skoki, które mnie cieszą i z którymi wiem, że mogę jechać na zawody i walczyć o solidne miejsca. Jeszcze nie o wygraną, na to przyjdzie czas - wyjaśnia zawodniczka.

Dla Anny Twardosz była to druga wizyta w Courchevel. Pojawiła się tam już siedem lat temu, ale nie dane jej było wówczas oddać choćby jednego skoku. - Przylecieliśmy tutaj razem z Kingą Rajdą i trenerem Wojtkiem Tajnerem. Na lotnisku okazało się, że nie ma naszych walizek. Pojechałyśmy do hotelu, nie mając nawet możliwości, by się przebrać. Bagaże miały się pojawić na drugi dzień, ale nadal ich nie było i nie wystartowałyśmy w zawodach. Dotarły dopiero na trzeci dzień, ale wtedy było już po imprezie - wspomina Twardosz.