„Staramy się pozyskać najlepszych ludzi” – Adam Małysz o transferze Alexandra Stoeckla
Adam Małysz w czwartkowy wieczór oficjalnie zaprezentował Alexandra Stoeckla jako dyrektora sportowego ds. skoków i kombinacji norweskiej w Polskim Związku Narciarskim. Prezes naszej federacji przy okazja spotkania z dziennikarzami zabrał także głos na wszystkie najważniejsze tematy dotyczące naszej reprezentacji, która w najbliższy weekend zaliczy sprawdzian w postaci Letniego Grand Prix na zmodernizowanej skoczni w Wiśle.
Skijumping.pl: Po sierpniowych problemach z przeciwstokiem, we wrześniu nareszcie mają odbyć się zawody w Wiśle. Czy jednak się odbędą? Prognozy pogody nie napawają optymizmem.
Adam Małysz: Prognozy są niepokojące, ale miejmy nadzieję, że to się zmieni. Widzimy lekką poprawę, że może coś się uda. My jesteśmy przygotowani i liczymy na to, że warunki nie przeszkodzą nam w przeprowadzeniu zawodów. Byłoby szkoda. Wisła leży w kotlinie i prognozy często się nie sprawdzają. Oby i tym razem się nie sprawdziły, dzięki czemu będą fajne zawody. Według meteorologów ma być chłodniej, dużo deszczu i wiatr do 7-8 m/s. Miejmy nadzieję, że jeśli będzie wiało, to od strony siatek.
Co poszło nie tak, że latem doszło do osuwiska na wiślańskiej skoczni?
To jest dobre pytanie. Wszystko wyglądało na to, że jest w porządku. Zawodnicy mieli nawet okazję wypróbować obiekt. Tuż przed przekazaniem skoczni organizatorom wszystko jednak zjechało. Było to położone na folii, a nie chcę wypowiadać się na temat technikaliów. Z jednej strony dobrze, że zjechało to teraz, a nie zimą, bo wtedy byłaby katastrofa. Zjechałoby to razem ze śniegiem. Miejmy nadzieję, że po naprawie przeciwstoku wszystko wytrzyma i będzie tak, jak powinno.
Optycznie skocznia w Wiśle zyskała zupełnie nową twarz.
Został w zasadzie tylko rozbieg. Cały zeskok, przeciwstok, a także winda są nowe. To duży plus. Pewnie sam budynek wymaga jeszcze jakiejś renowacji i miejmy nadzieję, że Centralny Ośrodek Sportu zdecyduje się na nią w nieodległej przyszłości. Skocznia bardzo się zmieniła, co było widać już zimą. Zawodnicy chwalili, że jest zupełnie inna, nowocześniejsza i lepiej się na niej skacze. Liczymy na to, że teraz będą chętniej przyjeżdżać nie tylko na zawody, ale i na treningi.
Czy winda, która zastąpiła stary wyciąg, to pomysł rodem z Bergisel w Innsbrucku?
To konstrukcja podobna do tej z Bergisel w Innsbrucku, jednak bardziej nowoczesna. Nie podlega to pod kolej linową, jest to winda skośna. Testowałem ją już. Wygląda bardzo fajnie, dla turystów super atrakcja. Elegancko jedzie jak pociąg po szynach. Dla zawodników utrudnieniem jest to, że nie siada się na krzesełko wyciągu i nie jedzie się od razu na górę. Skoczek musi poczekać kilka minut, żeby winda zjechała z powrotem. To pewne nieudogodnienie. Z drugiej strony siedzi się pod dachem, w czasie opadów jest bardziej komfortowo. Po upływie czasu będzie można ocenić, czy jest to lepsza konstrukcja od tej na Bergisel, w Oberstdorfie czy Willingen. Oby ta winda dobrze się spisywała i służyła przez lata.
W czwartek oficjalnie zaprezentowano Alexandra Stoeckla jako pracownika PZN. To naprawdę znaczący transfer.
Czy to jest dobry transfer? To się dopiero okaże. Staramy się pozyskać najlepszych ludzi na rynku. Mamy jednych z najstarszych zawodników, a potrzebujemy narybku i osób, które będą w stanie stworzyć nam polski system. Do tej pory chcieliśmy trochę wzorować się na innych. Na Austriakach, Norwegach czy Niemcach. Po latach dochodzimy do wniosku, że powoływani przez nas trenerzy odchodzą, a z tego systemu niewiele zostaje. Musimy stworzyć polski system. Dla Aleksa niedobrze, że opuścił Norwegów, ale dla nas dobrze, że dołącza do nas i będzie kreatorem takiego systemu. Na razie wygląda to naprawdę bardzo fajnie. Alex wdraża się i jesteśmy zadowoleni z jego aktywności. Bardzo dużo notuje, pyta i sam odpowiada na pytania. Rozmawia z wszystkimi trenerami i działaczami. To fajne, bo wszyscy widzą, że on chce pracować.
Alexander Stoeckl znów jest głodny pracy w środowisku skoków narciarskich, w zupełnie nowej roli?
Pod koniec zimy było widać, że jest mocno przygnębiony zaistniałą sytuacją. Później, kiedy zaczęliśmy z nim rozmawiać, wszystko zaczęło się zmieniać. Dziś jest w zupełnie innej sytuacji. My też przekonywaliśmy go, że zostanie w świecie skoków. Nie jako trener, ale jako osoba, która jest w stanie zrobić nawet więcej i pomóc. Nie tylko nam, ale i zmienić pewne rzeczy w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i Snowboardowej (FIS). To osoba, która jest tam szanowana. Nie tylko doskonale zna się na skokach, ale też jest świetnym menedżerem. Patrząc na jego pracę w Norwegii, był nie tylko szkoleniowcem, ale i menedżerem spinającym wszystko wokół.
Szeregi PZN zasilił także Michal Doležal, który wrócił do naszego kraju jako indywidualny trener Kamila Stocha. Sam zawodnik, który szykuje się do zimy pod okiem własnego sztabu, znów kipi energią.
Zauważyłem to od momentu, kiedy Kamil zdecydował, że chce trenować indywidualnie. Wygląda zupełnie inaczej. Jest bardziej zaangażowany i ma więcej wiary w to, co robi. To już 60-70% sukcesu, by zobaczyć Kamila w takiej dyspozycji nie tylko fizycznej, ale i psychicznej. W jakiej dyspozycji jest Kamil? To zobaczymy. Nie tylko w Wiśle, ale i zimą. Myślę, że jest w zdecydowanie lepszej formie niż przez ostatnie dwa-trzy lata.
Thomas Thurnbichler po raz kolejny ma przed sobą wyzwanie w postaci wykreowania nowych gwiazd reprezentacji, jednocześnie dbając o najbardziej znanych i doświadczonych kadrowiczów.
Poprzedni rok pokazał nam, że to bardzo trudne. Olek Zniszczoł może nie jest już najmłodszym zawodnikiem, ale ma za sobą najlepszy sezon w karierze. To jednak zawodnik spoza grupy, która dotąd osiągała sukcesy. Stawał nawet na podium Pucharu Świata, jednak nie zostało to tak mocno docenione. To jest tak, że nasi doświadczeni reprezentanci są bardzo ważni. Jeżeli nie mają wysokiej formy, wówczas od razu trafia to na pierwsze strony gazet. Mam nadzieję, że młodsi zawodnicy, którzy w tym sezonie trenują z Thomasem, zrobią duży postęp. To talenty, które stać na bardzo dużo. Na pewno nie jest to proste, patrząc nawet na przykład Klimka Murańki. Był złotym dzieckiem polskich skoków, a teraz kończy karierę. Wiemy, jak dużo miał przygód. Największym problemem było to, że bardzo szybko wyrósł. Jego parametry tak bardzo się zmieniły, że trudno było mu się pozbierać i wypracować swoją pozycję najazdową i styl.
Czy z perspektywy czasu wystawienie 13-letniego Klimka Murańki do kwalifikacji Pucharu Świata w Zakopanem było dobrym pomysłem?
Myślę, że nie. Jest pewna granica, która pokazuje, że dziecko powinno rozwijać się w swoim tempie. Do 13. czy 14. roku życia młodzież powinna uprawiać różne sporty. Nie tylko koncentrować się na danej dyscyplinie, ale uprawiać bardzo dużo sportu, a później sobie którąś wybrać. Sam do 18. roku życia uprawiałem kombinację norweską, a w klubie grałem w piłkę nożną. Wcale mi to nie przeszkodziło. Przez to było dużo bardziej sprawny. Odpukać, do dziś nie miałem żadnych złamań. Nawet w okresie rajdów samochodowych. To pokazuje, że sport ogólnorozwojowy jest bardzo ważny u dzieci.
Z Adamem Małyszem – w Wiśle – rozmawiał Dominik Formela